Wspominkowo #3 Mount&Blade - czyli Konno&mieczem
Wakacje, okres posuchy, sezon ogórkowy, przygotowywanie się do jesienno-zimowych premier i nadrabianie zaległości. Kolega na wyprzedaży steam kupił wszystkie dostepne odsłony Mount&Blade...a niech będzie, ja też wrócę, co mi tam. Wróciłem, w sposób krótki ale satysfakcjonujący, bo na 12 godzin. I jeśli bym się nie kontrolował to grałbym dalej. Nie mogę spać bo czekam na kontynuację. Panie Turek, kończ Pan ten mecz, Dajcie już w końcu tego Bannerlorda!
13.08.2019 | aktual.: 15.10.2020 11:10
Przez mgłe pamiętam jak dowiedziałem się o Mount&Blade. Chyba było to koło premiery w 2008 r. a ja wtedy czytałem ś.p. Gamecorner. Polygamia zdaje się dopiero wtedy się rozwijała i była zaprzyjaźnionym serwisem, kiedy Gamecorner zniknął ok 2012 r. przerzuciłem się na 100% na Poly i na Tvgry. Paradoskalnie, będąc z serwisem tak długo, swój pierwszy komentarz zamieściłem dopiero w marcu bieżącego roku przy okazji założenia niniejszego bloga, a tak to byłem niemym obserwatorem. Teraz żałuje, że nie udzielałem się wcześniej. Wracając jednak do Mount&Blade...serwis Gamecorner. Zapowiedzi. Widzę brzydką grę o rycerzach, a wszyscy się zachwycają. Czym się tu zachywać? Zadałem sobie retoryczne pytanie. Spróbuję...no i przepadłem, na jakieś 500 godzin. Nie wiem dokładnie ile było faktycznie, gdyż wtedy nie miałem jeszcze konta Steam z licznikiem utraconego czasu. Pamiętam, że byłem wtedy na studiach i musiałem sie uczyć na poprawkę...taki *uj 😊 Coż, trzeci termin to też termin, a zamek sam się nie zdobędzie. Pamiętam jak liczyłem minimalną ilość godzin snu potrzebną do egzystencji, pogram sobie do północy, ok 1 max..ok 2 to ostateczny max, a wstać trzeba o 6, żeby o 8 być na zajęciach. Grałem po 8 godzin w przedziale czasowym 18-02 codziennie po zajęciach, przez jakieś półtora miesiąca bez przerwy. To jest właśnie potęga gry, może być szakaradna ale tak diablo grywalna, że całkowicie zatraca się w niej i traci poczucie czasu.
Mount&Blade zdecydowanie było tą grą. Z wyglądu niepozorna, brzydka, grafika bardzo umowna i zapóźniona wzgledem roku 2008, tak mniej więcej o 5-6 lat. Ale jaka grywalność, jaka wolność. Nie przypominam sobie, żeby ktoś próbował zrobić wcześniej podobny tytuł, Konno&mieczem było pionierem swojego gatunku. Jesteś bezimiennym awanturnikiem wrzuconym w pseudo średniowiczny świat i rób co chcesz. Nie ma instrukcji, nie ma celu – teoretycznie możesz być władcą, bogatym wasalem, rycerzem, ale wcale nie musisz. Możesz spędzić 200 h bawiąc się w kupca albo pomagając okolicznym wieśniakom, goniąc bandytów. Zadań jest dosłownie kilka rodzajów – obroń wioske, esortuj krowy, zanieść wiadomość, podbij zamek, stocz bitwe, pojdynek, wygraj na arenie. Mimo to nie możesz się oderwać. Taki single player’owy sandbox. Mount&Blade byłby grą ostateczną, gdyby posiadał opcje wieoosobową na mapie strategicznej, nie tylko podczas toczenia bitew.rozmarzyłem się..
Mimo powszechnej brzydoty po razu godzinach przestało się zwracać uwagę na umowną grafikę. Liczyła się nieskrępowana wolność i satysfakcja z powtarzania czynności. Wbrew pozorom archaiczności, gra posiadała całkiem niezłe AI w bitwach, a najbardziej lubiłem układac linie żołnierzy i rozkazywać łucznikom oddanie salwy na odległość 50 m, jak na filmach wojennych. Ewentualnie tworzyć OP armie złożone z samej pancernej kawalerii, która wchodziła we wszystko jak nóż w masło albo armię konnych łuczników, która z kolei nie pozwalała się do siebie nikomu zbliżyć. Frakcje w grze były miksem klisz kulturowych – frakcja wikingów (Kingdom of Nords) składająca się z brodatej, torpornej piechowy, frakcja późnośredniowiecznej ciężkiej pancernej kawalerii (Kingdom of Swadia), frakcja stepowych konnych łuczników wzrorowana na mongołach czy tatarach (Khergit Khanate), frakcja przypominająca późnośredniowieczną Rosję, czy raczej Królestwo Moskiewskie (car, bojarzy, zbroje lamelkowe, berdysze -Kingom of Vaegris), frakcja przypominająca królestwa włoskie – wojska pikinierów i kuszników, wszyscy skryci za pawężami (Kingdom of Rhodoks). Każda z frakcji z odmiennym stylem gry. Gdy po tych 100+ godzinach samodzielnej walki i rozkładania 3 razy liczniejszych armii na komputerowe łopatki, podbiłem w końcu całą mapę Caladrii jako samozwańcze królestwo i dostałem najlepsze zakończenie w historii gier – plansze z napisem, że kraina została zjedzoczona i gratulację. Było warto, niczego nie żałuje. Może spróbuje jeszcze raz inna frakcją?
Potęgą Mount&Blade było przede wszystkim łatwość modowania. Po przegraniu 200 h w wersję podstawową siegnałem po mody i straciłem na nie kolejne 300 h..do dziś pamiętam jak obiecałem sobie w Sylwestra 2009 r. że koniec z Mount&Blade i czas zacząć żyć, pójść na siłownie czy się czegoś pouczyć 😊 Do dziś pamiętam nazywy moich ulubionych modów – Prophecy of Pendor, Order of the Radiant Cross, 3rd Middle Earth, Star Wars, Wild Wild West i Warhammer End Times.
Zdecydowanie najwięcej czasu poświęcilem Przepowiedniom Pendoru, wprowadzającego ulepszenia do dosłownie każdego aspektu gry, muzyka, tekstury, awase jednostek, system zaopatrzeń, oblężenia, zarabianie pieniędzy, a nawet małżeństwo ( które również dało się zawrzeć w podstawowej wersji ale nie miało najmniejszego sensu). Jednostki wyglądały fenomenalnie i były bardziej zarysowane różnice między frakcjami oraz bogate tło fabularne – bo w podstawce nie było żadnego oprócz podzielonego królestwa. Całkowicie nowa, lepsza gra.
Star wars i dziki zachód to oczyście mody for fun, bo kto nie miałby banana na twarzy mogąć poruszać się transporterem po kosmosie i atakować znane z uniwersum planety przy użyciu armii składającej sie z rycerzy jedi z mieczami świetlnymi i wookie z laserowymi kuszami. Nie pograłem za długo ale doceniam że komuś chciało się przenosić świat gwiezdnych wojen na ten silnik. Aha, była też gra w Paazaka (karcianka), której zasad nie rozumiem do dziś.
Dziki zachód to wiadomo, jazda konna i strzalnie z rewolwerów. Dużo łatwiejsza do przeniesinia na silnik Mount&Blade niż Gwiezdne wojny. Bezkresna pustynia. Ściganie meksykańskich bandytów, pacyfikacja indiańskich wiosek, armia złożona z unickiej kawalerii, rewoler wulkan i rzucanie tomahawkami oraz wiązkami dynamitu.
Wojna o Śródziemie oraz Warhammer to mody ciekawe głównie pod kątem próby przeniesienia tych rozbudowanych fantastycznych uniwersów na silnik gry. Mapy oddane z dużą pieczołowitościa, wioski i zamki które zwiedzamy są zbudowane z tekstur, do których nic podobnego nie znajdziech wsród tych zawartych w podstawowej grze – krasnoludzkie kamienne podziemia, elfickie lasy i budynki na drzewach, obszary lawy i spalonej ziemy na których walczymy z chaosem/orkami Saurona. Na szczególna uwagę zasługuje zabawa modelami postaci przy tworzeniu tych małych – niziołków, krasnoludów oraz goblinów (skavenów! w warhammer) i tych dużych – przeciwników – gigantów, orków, wojowników chaosu etc. Nawet elfy różniły się wzrostem od ludzi. Pamiętam jak przez mgłe, ale były też jakieś szczątkowe pomysły na zastosowanie magii w postaci pocisków dystansowych i broni miotanej.
Oprócz tego był tani skok na kase w postaci Mount&Blade with Fire and Sword mający być przeniesieniam Senikiewiczowskiej prozy na silnik gry. Było to ... takie sobie. Fajnie oddawało sie salwy z muszkietu i oczywiście husaria FTW, ale generalnie to meh. Były też postacie historyczne i te wymyślone przez Sienkiewicza, ale nie chciało mi się słuchać tego co mają do powiedzenia.
Wojny Napoleońskie zeskipowałem w ogóle, nie lubie tej epoki historycznej i nie przepadam za doktryna wojenną tych czasów. Grałem w podobny mod.
Wybór i zawartość modów jest nieskoczenie wielki, zupełnie jak modyfikacji do Skyrima. Większość z tych najbardziej kultowych, wyżej wymienionych zostało ulepszonych i przeniesiona na nowocześniejszy silnik w Mount&Blade Warband. Zapewne było też dużo modów z określonych okresów historycznych (wojna stuletnia, krucjaty, wojna trzydziestoletnia) i popkulturowych fantstycznych uniwersów typu (Gra o Tron, wspomniane Władca Pierścieni, Warhammmer End Times a nawet Warhammer 40k!) Co do Warbanda, to będąc przerażony ilością godzin, które wyjęła mi z życia podstawowa wersja gry nawet nie tknąłem, tłumacząc sobie że wróce do grania na pełen etat jak zostanie wydana druga cześć. Poza tym to odświeżona i poprawiona wersja skupiała się przede wszystkim na potyczkach w wieloosobowym deathmatchu, to od razu stwierdziłem ,że nie mam tam szans. No i tak czekam na drugą odsłonę serii, czekam i doczekać się nie mogę. Widząc teaser z gameplayu z 2016 r. myślałem, że premiera czai się już za rogiem. Taki *uj. Panie Turek, kończ Pan ten mecz, Dajcie już w końcu tego Bannerlorda!
No właśnie, dywagacje na temat oczekiwania na premierę Mount&Blade II: Bannerlord powinienem przenieść do kolejnej odsłony cyklu Niedowjarka. Tytuł jest wydawany jak gra od Blizzarda "będzie kiedy będzie gotowe" i niestety obawiam się, że gra nie sprosta hype'owi jaki się wokół niej wytworzył. Jasne, grafika została poprawiona, płynność animacji, tekstury, ale w ciągu trawającego ok 8 lat toku produkcji zdążyła się ponownie zestarzeć. Co to będzie? niewiadomo. Pewnym jest jednak, że nawet jeśli gra okaże się poniżej (wysoko wywindowanych) oczekiwań to i tak będzie miała grono die hard fanów i bombiliard modów, które uprzyjemnią nam oczekiwanie na III część serii, najpewniej za jakieś 50 lat.
No to na koń i szabla w dłoń.