Worms: Armageddon
Nie widziałem jeszcze gry, która na pierwszy rzut oka wyglądałaby równie niewinnie - może poza windowsowym pasjansem. Ale pozory mylą. Jej bohaterowie nigdy nie rozstają się z bazooką i nie boją się nawet napalmowych bomb.
18.11.2003 | aktual.: 08.01.2016 13:10
Worms: Armageddon
Adam Leszczyński
Nie widziałem jeszcze gry, która na pierwszy rzut oka wyglądałaby równie niewinnie - może poza windowsowym pasjansem. Ale pozory mylą. Jej bohaterowie nigdy nie rozstają się z bazooką i nie boją się nawet napalmowych bomb.
Miłośnicy kreskówek z cyklu „Tom and Jerry” z pewnością będą się doskonale bawić grając w „Worms: Armageddon”. Podobny jest styl animacji i poziom brutalności: w pierwszej możemy obejrzeć, jak Jerry zrzuca Tomowi na głowę stutonowy odważnik, a w drugiej - jak robak trafia drugiego robaka koktajlem Mołotowa. Nie należy jednak przesadzać - „Worms” mają więcej z gry strategicznej niż z odmóżdżającej strzelaniny.
Kiedy pierwsza część „Worms” pojawiła się w wersji na Amigę - a było to blisko dziesięć lat temu, w czasach świetności owego komputera - zasady były proste. Każdy z graczy kierował grupą czterech malutkich, uzbrojonych po zęby robaków, rozmieszczanych losowo przez komputer na dwuwymiarowej planszy. Robaczki poruszały się na zmianę - w ciągu jednej „tury” mogły przejść kawałek planszy i strzelić z bazooki. Celne strzelanie wymagało sporej wprawy. Trzeba było dobrać odpowiedni kąt i siłę strzału, przy okazji biorąc poprawkę na kierunek wiatru - silny wiatr w przeciwnym kierunku mógł zmienić małego zabójcę w... samobójcę.
Gra odniosła wielki sukces i od czasu premiery pojawiła się w kilku różnych mutacjach - w większości już dla pecetów. Po drodze obrastała różnymi dodatkami, robaki zyskiwały nowe rodzaje uzbrojenia i nowe możliwości poruszania się - od wystrzeliwanych z małej wyrzutni lin po przenośne urządzenia teleportacyjne.
„Worms: Armageddon” to chyba ostatni etap rozbudowy tej gry - nie wy- obrażam sobie, co można jeszcze dodać. Wielkość dostępnego arsenału przekracza już granice rozsądku: mamy tutaj np. samonaprowadzającego się gołębia pocztowego z dużą bombą przymocowaną do skrzydełek oraz podskakującą na ekranie starszą panią, która jest również zamaskowaną bombą - tyle że z opóźnionym zapłonem. Oprócz tego można jeszcze zamówić dywanowy nalot bombowy i uderzyć w przeciwników zdalnie sterowaną, eksplodującą owcą-supermanem. Chciałbym zobaczyć kogoś, komu udało się opanować posługiwanie wszystkimi kilkudziesięcioma rodzajami broni; mnie wystarczyło zaledwie kilka podstawowych. Równie dużo - za dużo - mamy różnych urządzeń pomocniczych: robaki mogą np. kopać długie podziemne tunele i skakać na spadochronie.
Autorzy zadbali również o to, abyśmy mogli nadać małym wojownikom wymyślone przez nas imiona, a drużynom - nasze nazwy i flagi. W ostatniej wersji gry robaki nawet mówią po polsku, a po wygranym starciu słyszymy kilka pierwszych taktów mazurka Dąbrowskiego. Oczywiście można także zaprojektować wygląd planszy i dokładnie określić, z iloma i jak dobrymi przeciwnikami chcemy się zmierzyć.
Na szczęście autorzy w szale dodawania nowych ozdobników nie popsuli samej gry. „Worms” mają bardzo wysoki poziom tego, co anglojęzyczni gracze nazywają fun factor - są ogromnie zabawne i wciągające, zwłaszcza wtedy, kiedy przed monitorem (albo w sieci) zbierze się kilku graczy.
Worms: Armageddon Producent: Team 17 Dystrybutor: CD-Projekt Minimalne wymagania: PC Pentium 100, 32 MB RAM Cena: 69 zł