Wielka Orkiestra Świątecznego Szaleństwa

Wielka Orkiestra Świątecznego Szaleństwa

Wielka Orkiestra Świątecznego Szaleństwa
marcindmjqtx
04.12.2008 00:26, aktualizacja: 12.01.2016 16:45

Od czasu gdy w stacjach informacyjnych pojawiła się wręcz przesadna ilość wiadomości na temat tzw. "kryzysu rynków finansowych”, zacząłem zastanawiać się czy i jaki ma to wpływ na nas, tutaj, w Polsce. Im więcej czasu mija od momentu ogłoszenia Kolejnej Wielkiej Recesji, tym więcej mam wątpliwości czy aby jesteśmy na nią przygotowani, czy rzeczywiście ją zauważamy, czy też słuchamy o niej tylko w taki sam sposób, w jaki obserwujemy zatargi pomiędzy premierem a prezydentem? W końcu przecież, jak donosi nam tap-chan Amerykanie nadal kupują Wii, okres świątecznych zakupów ruszył z kopyta zaś spirala świątecznego odkupienia całorocznych grzechów nakręca się w taki sam sposób jak w latach poprzednich.

Czytam sobie Polygamię nieregularnie. Wiem, to wstyd dla kogoś, kto na tych szacownych łamach publikuje od czasu do czasu. Sęczek, a nawet sęk, tkwi w tym jednak, że zarówno moja umiejętność skupienia się jak i dostępny mi tzw. czas wolny, są znacznie ograniczone. Dlaczego napomknąłem o skupieniu? Ponieważ w moim prywatnym życiu wydarzyło się właśnie kilka rzeczy, które mają bezpośredni związek z kryzysem finansowym a ludzi, wśród których funkcjonuję, dotknął on co najmniej równie mocno. Powoduje to, że moja uwaga jest trochę rozproszona. Nie chodzi mi tutaj o utracone oszczędności (choć i takie się zdarzały), ale o zmiany strukturalne, pomimo faktu, że pracujemy / pracowaliśmy w różnych branżach, na różnych stanowiskach, odmiennych rynkach. Poprzez to właśnie uznaję fakt, że moja perspektywa może być nieco zaciemniona i/lub zawężona do tego przejawu kryzysu jaki dotknął mnie osobiście. Postaram się jednak zebrać garść faktów i wysnuć z nich jakiś prosty, niespecjalnie wnikliwy wniosek na najbliższe tygodnie. Rozmawiałem przedwczoraj ze szwagierką, która - podobnie jak znaczna część moich przyjaciół - mieszka w mieście stołecznym Warszawie. Na pytanie "czy odczuwają kryzys finansowy” odpowiedziała, nieco zdziwionym tonem, że tak naprawdę to przecież nie ma kryzysu. To znaczy, nie przełożyło się to jeszcze (bezpośrednio) na ich sytuację, poza faktem, że jej małżonek zarabia nieco mniej. On z kolei działa w branży, w której jego dochody są bezpośrednio zależne od ilości klientów, zaś towar, jaki sprzedaje, nie należy do artykułów pierwszej potrzeby. Za to bank centralny obniżył stopy procentowe dzięki czemu rata kredytu im nieco zmalała. Kryzys? No przestań proszę, to jakaś medialna histeria tylko. Podpytuję znajomych "z branży” czy jakoś zaszłości na giełdach wpływają na ich codzienne życie? Owszem. Ci, którzy mieli pieniądze ulokowane w akcjach tracą, Ci od funduszy inwestycyjnych tracą, a Ci, którzy chcieli spekulować na cenach walut również dalecy są od zysków. Pytam więc czy w pracy coś im się pozmieniało? Zasadniczo nie, najwyżej nie będzie podwyżek / wysokich premii w najbliższym czasie. Pozazdrościć. Zadałem także pytanie pewnemu Ważnemu Człowiekowi z Branży czy zgadza się z oceną EEDAR (Electronic Entertainment Design And Research), że zaledwie 20% publikowanych gier jest dochodowe? Odpowiedź jego nie zdziwiła mnie, lecz delikatnie połechtała moje grafomańskie i artystowskie ego. Powiedział mi, że z pewnością przesadą byłoby mówić, że 100/ 90/ czy nawet 80% gier przynosi dochody lecz jego zdaniem zyskowna jest produkcja znacznej ich większości. Miło mi to słyszeć i chcę wierzyć, że ma rację. Jednak czy rzeczywiście ją ma? Wielu moich kolegów, koleżanek, znajomych odczuwa jednak skutki ogólnego pogorszenia się sytuacji. Niektórzy z nas już stracili pracę, bowiem nasze firmy nie wytrzymały tego ciosu, który na zasadzie naczyń połączonych, uderzył w nie wcześniej lub później. W znaczącej części firm odbywa się tzw. "optymalizacja kosztów” polegająca na cięciu wydatków, ograniczaniu zatrudnienia a nawet re-negocjacji warunków płacowych. Być może Was to zdziwi lecz znam ludzi, którzy pracując za, niespecjalnie pokaźną, stałą pensję mieli otrzymywać półroczną premię, której niestety w tym kwartale nie zobaczą. Ceny akcji przedsiębiorstw, dla których pracują moi przyjaciele i krewni straciły na wartości nawet do 60% - to nie mogło pozostać bez wpływu na, szeroko pojętą, kondycję pracowników. Słyszę od tych, którzy prowadzą własną działalność, że prawdopodobnie będą funkcjonować na zmniejszonych obrotach / zawieszać działalność w najbliższym czasie. Choć biorę pod uwagę to, że mój punkt widzenia może być nieobiektywny odnoszę nieodparte wrażenie, że jedynie w budżetówce kompletnie nic się nie zmienia. Zresztą to ponoć jedyna strefa, w której wydatki oraz zatrudnienie będą się w najbliższym czasie zwiększać a nie redukować. W ramach wieczornego pozbawiania swego mózgu jakiejkolwiek zawartości (niektórzy twierdzą, że generalnie jestem intelektualnie leniwy) obejrzałem wczoraj reemisję kilku popularnych amerykańskich talk-show. Zaczęło się od Jay Leno, który na samym początku programu wplótł, jakże aktualny, żart-pytanie "Czy wiecie co będzie najpopularniejszym prezentem w te Święta?”. Odpowiedź brzmiała "kulki śnieżne”. Wiem, że Leno jest komikiem, ale stanowi dla mnie (obok kilku innych prowadzących) rodzaj zwierciadła w jakim przegląda się Ameryka. Kiedy zaprezentował reklamę, jaką opublikowała ostatnio firma AIG - duże logo, piękne niebieskie tło, ładne zdjęcia elegancko ubranych ludzi i tekst, który mówi "mamy ponad 700 mld dolarów funduszy” - ryknąłem śmiechem. Prowadzący również miał ubaw komentując "Jasne, bo właśnie Wam je podarowaliśmy!”. Kiedy mówi się o skutkach kryzysu finansowego krajami, które najbardziej z jego powodu ucierpiały są - jak dotąd - Stany Zjednoczone oraz Wielka Brytania. Dwa najbardziej liczące się i najbardziej chłonne rynki jeśli chodzi o gry. Samo Zjednoczone Królestwo stanowi, pod względem sprzedaży, jedną piątą całego obrotu grami w Europie! Pomyślmy teraz czy fakt, że Brytyjczycy trzymali dużą część swoich oszczędności na Islandii (której to finanse, jak zapewne pamiętacie, załamały się całkowicie) będą sobie, w ramach świątecznych prezentów kupować drogie, bądź co bądź, gry? Miło jest mieć nowe zabawki ale kiedy istnieje poważna obawa, że w przyszłym miesiącu nie wystarczy Ci pieniędzy na czynsz większość z nas raczej ich nie kupi. Prawda? Czy też może nie mam racji? Dawno temu prowadziliśmy na łamach pl.rec.gry.konsole dyskusję na temat tego czy gry są, czy też nie są artykułem pierwszej potrzeby. Moim zdaniem to dobro luksusowe w takim rozumieniu, w jakim luksusem jest kupowanie Prosciutto zamiast mielonki w puszce, lub, na przykład, oliwek. Wiem, że są tacy, którzy twierdzą, iż bez gier i grania żyć nie mogą (prawda Ciemny?) i, w jakimś stopniu, potrafię to zaakceptować. Jednocześnie żal mi tego, że właśnie na skutek polepszenia się standardów życia ludzie zaczęli akceptować fakt, że za konsole i gry należy płacić. Zaczęli kupować zamiast przerabiać konsole i ściągać gry z internetu. Teraz obawiam się tendencji odwrotnej, bo kiedy będzie brakowało na bardziej podstawowe potrzeby kupno nowej gry nie zmieści się w budżecie a "grać się chce”. Usłyszałem niedawno, że American Express, instytucja należąca do budzących największe zaufanie w Stanach i na świecie, poprosiła rząd federalny o dotację w wysokości ponad 3 mld dolarów. Czy nie świadczy to o fakcie, że Amerykanie będą mieli pewne, powiedzmy to sobie, trudności z realizacją świątecznego szaleństwa zakupów? Nawet nasz premier przyznał ostatnio, że "kryzys finansowy jest głębszy aniżeli się to początkowo wydawało”. Cóż, mi się nie wydawał płytki i jakoś strasznie odległy już, co najmniej, pół roku temu pomimo faktu, że na finansach znam się jak świnia na gwiazdach. Kiedy Jay Leno komentował fakt, że rząd amerykański nie wykazuje wielkiej ochoty do finansowego wsparcia przemysłu motoryzacyjnego jednocześnie pompując wielkie pieniądze w giełdę, powiedział, że widzi sposób na to by jedno z drugim połączyć. Niech rząd wyda te fundusze na projekt "wspólny”. Niech "niebieskie kołnierzyki” z Detroit nadal składają i wysyłają w świat samochody a w ramach tego samego planu niech "białe kołnierzyki” z Wall Street produkują do nich tablice rejestracyjne*. Jak na moje brzmi to całkiem niezgorzej. Choć mam szczery zamiar podarować mojej córce w prezencie gwiazdkowym grę, na którą bardzo czekała to nie spodziewam się żadnej gry otrzymać. Być może uda mi się coś kupić i pograć po Świętach, ale prawdę mówiąc mam teraz większe zmartwienia. Nie mogę uwolnić się od przeświadczenia, że czeka nas okres kilku-/kilkunastomiesięcznej abstynencji, zmniejszenia popytu na skutek zmniejszenia się możliwości nabywczych klientów. Życzę Wam wszystkim, aby Wasze portfele napełniały się pieniędzmi, a półki z grami zdobił rządek pięknych pudełek z najnowszymi produkcjami, lecz obawiam się, że póki co, jest to jedynie kurtuazja z mojej strony. Niechaj jednak będą to moje, wcześniejsze niż zwykle, życzenia świąteczne dla Was, bowiem to od Was, Waszego upodobania do grania i Waszych decyzji na co wydawać pieniądze zależy nasza kondycja i możliwość robienia tego, co kochamy. Grajcie jak najwięcej i obyście byli z naszej pracy zadowoleni. Remigiusz Nowakowski *) Przypomnę tylko tym, którzy nie wiedzą lub zapomnieli, że w Stanach Zjednoczonych wyrobem tablic rejestracyjnych zajmują się więźniowie osadzeni w zakładach karnych.

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)