Warto było być na Video Games Live
Warszawski koncert Video Games Live nie przyciągnął wielu widzów. Wystąpiły też pewne drobne problemy techniczne, zaś sam show okazał się być bliźniaczo podobny do wcześniejszych wystąpień. Mimo to i tak bawiłem się po raz kolejny świetnie i niech żałują ci, którzy nie byli.
19.11.2009 | aktual.: 15.01.2016 13:38
W zasadzie wypadało by zacząć od tego, że niespodzianka, którą zaplanowano na 18 albo się nie odbyła, albo była dostępna tylko wtajemniczonym. Generalnie nikt, z kim rozmawialiśmy nie miał pojęcia o co finalnie chodziło.
Piotrku M, który wygrałeś konkurs Guitar Hero podczas VGL - skontaktuj się proszę z nami. Firma LEM chce ci za ten wyczyn ufundować dodatkową nagrodę!
Nie o tym jednak, a o samym koncercie. Czym jest Video Games Live zapewne wiecie. To prawdziwy show, gdzie orkiestra symfoniczna gra muzykę z gier zilustrowaną odpowiednim obrazem. Do tego dochodzą konkursy, pokazy i cała rozrywkowa otoczka.
Pierwszy raz byłem na tym koncercie 2 lata temu podczas targów gier w Lipsku. I co się okazało? Że warszawski koncert to kopia. Powtarzały się nawet rzucane przez Tommiego Tallarico żarty. Serio. Video Games Live to po prostu perfekcyjnie zaplanowane i realizowane przedsięwzięcie.
Podczas występu w Warszawie mieliśmy praktycznie identyczny układ utworów (w Lipsku była też muzyka z Crysisa, szkoda, że u nas nie poleciało nic z Call of Juarez czy Wiedźmina), różniący się tym, że zamiast utworu z Cywilizacji pojawił się temat z Medal of Honor. Poprzedzony on został przemową o historii, wojnie i szacunku. Na ekranie nie pojawił się film z gry, ale fragmenty kronik wojennych przygotowanych wraz z Discovery History Channel, pokazujących głównie wojnę z Japonią.
Ja wiem, że Polska to mały kraj, nie przyszło za dużo osób itd, ale można było chyba zrobić wariant europejski tego materiału. Zresztą to samo tyczy się doboru utworów.
Rozumiem, jak silny wpływ w USA na kulturę grania miało Nintendo. Wydaje mi się jednak, że z tych 60 utworów, które podobno są zmieniane co koncert dało się złożyć bardziej pasującą do naszej publiczności playlistę. Zamiast Chrono Crossa/Triggera i Mega Mana można było dać takie kawałki (spisuję z ich strony) jak chociażby Shadow of the Collosus, Silent Hill, czy innych marek, które w Polsce są dużo bardziej rozpoznawalne i budzą większy sentyment (sami sprawdźcie i może dajcie znać, jaki byłby was wymarzony zestaw 20 utworów). Bo w końcu o to chodzi, prawda? Pokazać nam gry, które kochaliśmy i wspólnie posłuchać z nich muzyki.
Ale wiecie co, mimo tych wszystkich zarzutów naprawdę świetnie się po raz kolejny bawiłem. Ba! Nie przeszkadzało mi nawet to, że prawdopodobnie część zagrana była z playbacku (choć to tylko nasze przypuszczenia!). Zarówno ja, jak i siedzący obok mnie znajomi mieliśmy ciarki na plecach przy muzyce z Halo, Final Fantasy (swoją drogą to dziwne, że Square do tej pory nie pozwoliło VGL pokazywać fragmentów swoich gier), BioShocka itd.
Publiczność reagowała żywiołowo i znowu miałem to poczucie dumy, że jestem częścią tak kreatywnej społeczności i że mamy tyle do pokazania innym. Bo Video Games Live to koncert na który spokojnie można wziąć nie grającą dziewczynę, rodziców czy inne osoby i pokazać im, jak fajne są gry wideo. Tak jak napisałem - kto nie był, niech żałuje.
Mam nadzieję, że niska frekwencja nie przeszkodzi Video Games Live powrócić za rok. W końcu obiecali wówczas zagrać muzykę z Wiedźmina 2.
Piotr Gnyp