Wakacyjne odgrzebywanie gier: Outland
Lato w pełni, czytaj: nowych gier jak na lekarstwo. Idealny czas, by nadrobić zaległości i odgrzebać parę już prawie zapomnianych - nawet jeśli wcale nie bardzo starych - tytułów.
19.07.2012 | aktual.: 15.01.2016 15:42
Outland już na pierwszy rzut oka wygląda wspaniale. Pamiętam, że interesowałem się tym tytułem już ponad rok temu, gdy tylko został ujawniony i zaczęliśmy o nim pisać. Neonowa (baaaardzo lubię taką kolorystykę) platformówka w południowoamerykańskich klimatach - coś dla mnie, myślałem.
Ale wiecie, jak jest. W międzyczasie wyszło pięć tysięcy innych gier i średnio promowane, niespecjalnie głośne Outland jakoś mi umknęło. Zupełnie o nim zapomniałem. Zresztą, nie tylko ja. Średnia 83 (albo 84, zależnie od platformy) na 100 na metacritic wygląda nawet nieźle, ale liczba recenzji użytkowników - zaledwie kilkanaście - jasno pokazuje, że gra nikogo zbytnio nie zainteresowała. Nie pojawiła się w praktycznie żadnym podsumowaniu poprzedniego roku, nie wzbudziła powszechnego zachwytu, jak chociażby Bastion, nie została obwołana "brylantem cyfrowej dystrybucji" czy czymś w tym stylu. Trochę osób zagrało, a reszta świata o niej po prostu zapomniała.
Ja też, do czego przyznaję się z lekkim wstydem.
Dzięki Bogu za PlayStation Plus. Abonentem tej usługi jestem od dawna, gry ściągam sporadycznie. Nawet jak pojawi się coś, co chętnie bym pobrał, zwykle o tym zapominam i przypominam sobie, gdy już jest na to za późno. Za dużo gier, za mało czasu. Na Outland w PS+ trafiłem w sumie przypadkiem - wszedłem, żeby dorwać się do Deus Ex: Human Revolution. Ściągnąłem z myślą "może kiedyś znajdę chwilę..." Sprawdziłem wczoraj. I biję się w pierś, że nie zrobiłem tego wcześniej, bo to moim zdaniem jedna z najlepszych produkcji poprzedniego roku. Serio.
Graficznie jest perfekcyjna. Ręcznie malowane tła (no, przynajmniej tak wyglądają) idealnie współgrają z postaciami stworzonymi z czerni i neonowych kolorów. W połączeniu z nierozbudowaną, ale w inteligentny sposób odnoszącą się do mitów fabułą daje to niezwykle sugestywny, duszny, bardzo "aztecko-inkasko-majański" klimat. Czułem się trochę jak dziesięciolatek z wypiekami na twarzy wczytujący się w rozmaite mitologie, których w tamtym czasie byłem ogromnym fanem (zwykle wersji przystosowanych do mojego ówczesnego wieku). Okazuje się, że nie trzeba wiele, by stworzyć fascynujący, naprawdę obcy świat. W Outland buduje go głównie grafika - z drobną pomocą szczątkowej fabuły.
Klimat to jedno, a tu jest jeszcze rozgrywka. Owszem, zgadzam się, wszystkie pomysły były już gdzieś wykorzystane. Ponowne odwiedzanie tych samych etapów i zdobywanie nowych mocy nie jest niczym nowym od czasów którejś z pierwszych Castlevanii, a mechanizm dwóch wcieleń bohatera wprost przeniesiono ze stareńkiej Ikarugi. Tylko... co z tego? Outland wygrywa z konkurencją perfekcyjnością wykonania. Grałem i nie mogłem wyjść z podziwu - jak cudownie płynnie porusza się bohater, jak natychmiastowo reaguje na polecenia wykonane padem (rzecz absolutnie kluczowa w platformówkach 2D, która, źle zrobiona, potrafi położyć niejeden niezły tytuł), jak pomysłowe są kolejne wyzwania, jak wspaniale trudna momentami jest to gra.
Rewelacja.
Siedziałem wczoraj zauroczony nad Outland prawie do drugiej w nocy. Od gry oderwało mnie tylko poczucie przyzwoitości (mimo wszystko wypadałoby wstać rano do pracy). Jeszcze zdążę ją skończyć. Tak czy inaczej, z miejsca wskoczyła na listę dziesięciu moich ulubionych produkcji z poprzedniego roku.
I jedyne czego żałuję to, że, cóż, przegapiłem ją na premierze. Z drugiej strony, w nawale rozmaitych gier w dzisiejszych czasach naprawdę o to nietrudno. Czasami mam wrażenie, że wychodzi ich aż za dużo, że rynek jest wręcz przesycony nimi przesycony... Może właśnie na tym polega główna zaleta usług w stylu PlayStation Plus - przypominają o produkcjach, które normalnie nikogo by już nie zainteresowały, a zdecydowanie zasługują na trochę miłości. No i są za darmo.
Tomasz Kutera