Top 15 FPS‑ów. Najlepsze i najważniejsze gry FPS (cz. 3)
First-Person Shootery dające sporo zabawy i mające duży wpływ na branżę gier, a także rozwój gatunku FPS. Wymieniamy je poniżej.
Halo: Combat Evolved
Halo: Combat Evolved to gra, która zapoczątkowała istnienie znanej serii oraz jednego z najbardziej rozpoznawalnych bohaterów w historii gier. Oczywiście nie każdy jest fanem Master Chiefa, ale sama gra Halo: Combat Evolved ma duże znaczenie dla świata FPS-ów. Konkretniej mówiąc chodzi o doskonale zrealizowanego First-Person Shootera na konsoli, a w związku z tym pokazanie, że gatunek może rozkwitać na platformach nierozłącznie związanych z kontrolowaniem gier za pomocą pada, a nie tylko myszki i klawiatury.
Halo: Combat Evolved to wciągająca historia, zachęcająca do odkrywania swoich tajemnic i mająca w zanadrzu parę zwrotów akcji. Muzyka zapewniona przez Martina O'Donnella potęguje wrażenia, zapada w pamięć i imponuje nawet dzisiaj. Rozgrywka ma dobrze przygotowane mechaniki oraz zawiera imponujące momenty, wykorzystujące częściowo otwarte mapy, na których rozgrywają się małe bitwy, wypełnione zróżnicowanymi jednostkami walczących ze sobą sił. Jakby tego było mało, gra pozwala na wykorzystywanie pojazdów, a w tym także jednostek latających. Wszystko to robiło ogromne wrażenie na konsolowych graczach w 2001 roku i ciężko jest zaprzeczyć, że Halo: Combat Evolved to solidnie przygotowany tytuł o dużym znaczeniu dla branży. Bungie ma powody do dumy.
BioShock
BioShock jest kolejną grą, która dobitnie pokazuje, że FPS-y mogą być czymś znacznie więcej niż tylko bieganiem i strzelaniem do wszystkiego, co się rusza. Tytuł stanowi przykład First-Person Shootera z przejmującą historią, która nie tylko wciąga, ale i skłania do refleksji. Są tu m.in. filozoficzne dylematy mogące znaleźć punkt zaczepienia w prawdziwym świecie, a nie tylko całkowicie odrealnionych scenariuszach. Utopijna wizja, która mimo dobrych chęci okazuje się katastrofą i przy okazji ukazuje jak władza potrafi zepsuć człowieka. Andrew Ryan stanowi przykład antagonisty o dobrych chęciach, lecz z czasem okazał się być skłonny do coraz bardziej radykalnych działań, często stojących w sprzeczności z jego pierwotnymi ideałami. Oczywiście BioShock ma więcej ciekawych postaci i zwrotów akcji.
Pod względem samej rozgrywki jest to gra umożliwiająca stopniowy rozwój głównego bohatera i wykorzystywanie ciekawych, nadprzyrodzonych mocy, mogących wchodzić w dodatkowe interakcje z otoczeniem. Jeżeli np. dysponujemy zdolnością rażenia prądem, a w okolicy znajduje się sporo wody… warto to wykorzystać. Nie brakuje budowania nastroju, niezwykle klimatycznych lokacji, ciekawych przeciwników, a także szokujących historii, które można samodzielnie odkrywać poprzez eksplorację niezwykłego miejsca, jakim niewątpliwie jest Rapture.
Crysis
W gruncie rzeczy nie ma tematu. Jedynym co powinienem napisać jest: "But can it run Crysis?". Ta gra zapadła ludziom w pamięć jako mem, żart podkreślający wysokie zapotrzebowanie tytułu na moc obliczeniową podzespołów komputerowych. Wcześniej zwracałem uwagę, że FPS-y udowodniły swoje możliwości w zakresie opowiadania ciekawych historii i robienia czegoś więcej niż tylko strzelania do hordy bezmózgich przeciwników. Crysis jakąś tam historię ma, ale, prawdę mówiąc, ciężko ją zaliczyć do szczególnie wybitnych. Sam pomysł na super kombinezon jest fajny, lecz fenomen Crysisa sprowadza się do… bycia benchmarkiem dla komputerów.
Przepiękna grafika i całkiem wysoki stopień potencjalnych interakcji z otoczeniem oraz wolności. Co prawda nie jest to typowa gra w otwartym świecie, lecz nie brakuje częściowo otwartych obszarów, na których można się pobawić jak w piaskownicy. Być może ktoś powie, że Crysis nie jest dziełem wybitnym i są lepsze produkcje, które powinny zająć jego miejsca na liście. Muszę jednak podkreślić, że gra miała swój wyraźny wpływ na branżę oraz gatunek FPS-ów, a kojarzy ją niemal każdy. Crysis jest nieodłączną częścią DNA First-Person Shooterów i moim zdaniem warto o tym wspomnieć.
BTW. Zastanawialiście się kiedyś jak zareagowałby Gordon Freeman, gdyby dać mu Nanosuit zamiast Hazardous Environment Suit?
Battlefield: Bad Company 2
Co za wspaniała gra. Battlefield: Bad Company 2 to niesamowite dzieło, które ku mojemu zdziwieniu nigdy nie zostało pobite przez żadną inną odsłonę serii Battlefield. Prawdę mówiąc, nie wiem czy teraz w ogóle byłoby to możliwe? W tej chwili DICE to już chyba tylko nazwa firmy, a nie ludzie odpowiedzialni za sukcesy z przeszłości – próbuję powiedzieć, że skoro weterani odeszli, to ciężko będzie o prawdziwą kontynuację choćby w postaci Bad Company 3.
Tryb multiplayer nadal cieszy się zainteresowaniem i są ludzie, którzy chcą ogrywać tytuł z 2010 roku. Co może być tego przyczyną? Być może zaskakująco dobra formuła, dająca tyle zabawy, że aż trudno w to uwierzyć. Mapy są genialne, a wszechobecna destrukcja przekłada się na zmianę podejścia do prowadzenia walk. W tej grze nie wystarczy schować się za ścianą, bo wspomniana ściana w każdej chwili może ulec zniszczeniu. Destruction 2.0 to nie tylko robienie dziury dokładnie tam, gdzie akurat strzelimy z RPG lub armaty czołgu. To przy okazji szansa na doprowadzenie do tego, że budynek całkowicie się zawali i zostaną po nim same zgliszcza.
Cóż to za niesamowita gra! Pełno pojazdów, a w tym UAV oraz śmigłowce. Możliwość realizowania różnych strategii, grania bardziej jak samotny wilk lub stawiania na współpracę ze swoją drużyną. Podczepianie ładunków C4 do samochodu, podrzucanie go tuż obok czołgu i szybkie detonowanie. Skradanie się na tyły wroga w trybie RUSH i ciche podkładanie ładunków wybuchowych, a gdy w końcu zawyje alarm, gorączkowe bronienie stacji M-COM.
Jeżeli natomiast chodzi o sam tryb dla pojedynczego gracza, to również jest tam sporo zabawy z destrukcją otoczenia i możliwością korzystania z pojazdów. Dodatkowo będą też zabawne scenki, a w nich Haggard, Sweetwater, Marlowe i sierżant Redford. Podsumowując, Bad Company 2 to świetny FPS, który m.in. pod względem destrukcji otoczenia dokonał czegoś, co nawet po 12 latach nie jest normą w branży i w wielu przypadkach nadal nie zostało lepiej zrealizowane.
Titanfall 2
Chciałem nieśmiało zapytać, czy możemy trochę docenić Titanfall 2? Gra na pewno nie stała się kultowym hitem i nie zrodziła serii podbijającej cały świat, ale gdyby się nad tym zastanowić, to kawał dobrej roboty z naprawdę ciekawymi rozwiązaniami oraz ładną historią w trybie dla pojedynczego gracza. Można zaryzykować stwierdzenie, że jako gracze jesteśmy już trochę rozpieszczeni (ale tylko trochę). Przykładowo istnieje gra FPS, w której można biegać po ścianach, realizować niesamowite rzeczy, odczuć wyższy poziom swobody poruszania się postacią. Jakby tego było mało, ta sama gra pozwala wskoczyć do gigantycznego mecha i za jego pomocą prowadzić efektowne pojedynki. Wszystko to odbywa się niezwykle płynnie, bo w jednej chwili biegamy zwykłą postacią, a w drugiej wskakujemy do robota olbrzyma i zaczynamy z niego korzystać. Takie coś istnieje, ale w gruncie rzeczy nie zrobiło to na nas aż tak wielkiego wrażenia. Koniec końców, tytuł wzbudził jakieś zainteresowanie, lecz nie sprzedał się wystarczająco dobrze i został zamieciony pod dywan.
Niezależnie od tego czy faktycznie jesteśmy już trochę rozpieszczeni i czasem nie doceniamy pewnych gier, chciałbym po prostu zwrócić uwagę na fakt, że Titanfall 2 to naprawdę niezły FPS. Z tego co pamiętam, multiplayer był bardzo przyjemny, a w singlu była genialna misja, w której przez jakiś czas mogliśmy skakać między dwoma wymiarami, tzn. bardziej przenosić się w czasie. Gonią nas żołnierze wrogich sił? Skaczemy do przyszłości, w której tych żołnierzy już dawno nie ma, przemieszczamy się kilka metrów dalej i wracamy do przeszłości. Nagle stoimy za ich plecami! Takie proste sztuczki mogą dać sporo frajdy. Dodatkowo były też momenty, w których opisane skakanie w czasie pozwalało dostać się w inaczej niedostępne obszary. Chciałbym, żeby w gach częściej realizowano tego typu pomysły. Ach tak, no i oczywiście czekam na Titanfall 3! A wy?
Marcin Hołowacz, dziennikarz Polygamii