Toby: The Secret Mine - Limbo dla mniej zamożnych
01.05.2019 22:56
Wybaczcie mi, że będę przyrównywał miejscami tę produkcję do wcześniej wspomnianego Limbo. Twórca nie kryje się swoimi inspiracjami, wspominając również o Badland, które to też serdecznie polecam wszystkim.
Pierwsza rzecz jaka rzuca się w oczy to oczywiście oprawa graficzna. Inspiracje jednym z najgłośniejszych indyków ostatnich lat są widoczne gołym okiem, ale trzeba przyznać, że gra nie przytłacza tak bardzo jak pierwowzór - pytanie czy to dobrze czy źle? Pobiegamy po polanie czy trafimy do tytułowej kopalni, ale przyjdzie nam też biegać w deszczu (i to wygląda świetnie) czy w śnieżycy (i to wygląda jeszcze lepiej). Limbo było szaro-bure, smutne, depresyjne. Tu jest znacznie bardziej kolorowo, więcej jest odcieni, a rysowane tła są miłe dla oka i przykuwają uwagę.
Skoro najbardziej rzucającą się w oczy (dosłownie i w przenośni) sprawę mamy za sobą, rzućmy okiem na inne aspekty tytułu: historię. Fabularnie, no cóż - sterujemy humanoidalną istotą, chłopcem, który wyrusza w podróż, by ocalić porwanych mieszkańców wioski. Ci, często sprytnie pochowani na planszach, siedzą sobie w klatkach i cierpliwie czekają, aż ich znajdziemy. Jednocześnie cały czas staramy się dogonić porywaczy, z którymi przyjdzie nam na koniec stoczyć całkiem ciekawą walkę. Nie lubię rzucać spojlerami, ale mówimy tu o indyku ze szczątkową fabułą, więc powiem tylko tyle: zakończenie tej krótkiej przygody zaskoczyło mnie. Tak, zaskoczyło, ale nie to żeby zaraz tak jakoś pozytywnie, nie. Po prostu urwało się, jak gdyby nigdy nic i poleciały napisy końcowe.
Tytułowy bohater potrafi skakać i aktywować przyciski, dźwignie i tak dalej. Skoki często są nieprecyzyjne, zdarzyło mi się kilka razy zawisnąć na skarpie, by chwilę później zginąć. Na szczęście respawn następuje szybko, a gra, choć ma trudniejsze momenty, jest bardzo wybaczająca. Same etapy są angażujące: niczym Indiana Jones wchodzimy w oświetlone miejsca i atakują nas strzały, albo - pozostając w temacie - będzie gonił nas olbrzymi głaz. W końcowych etapach przyjdzie nam na przykład lawirować, powiedzmy to sobie, dość ślamazarną postacią, pomiędzy laserami - trzeba więc precyzyjnie sterować małą istotą. Niby nic, czego już gdzieś tam nie widzieliśmy, ale wszystko jest poprawnie. Nie nudzi i nie ma prawa, bo jak wcześniej wspomniałem, produkcja jest krótka.
Toby: The Secret Mine bezsprzecznie inspiruje się Limbo i to jest okej. Czy miało aspiracje by być takim hitem? Pewnie nie. Jest po prostu poprawną grą, na jeden wieczór, miłą dla oka, niezbyt wymagającą. W sam raz na majówkę.