The Partners
Czy można zrobić grę, która jest połączeniem telewizyjnej opery mydlanej z symulacją życia kancelarii prawniczej? Można, i to w dodatku naprawdę ciekawą i świeżą!
18.11.2003 | aktual.: 08.01.2016 13:01
Czy można zrobić grę, która jest połączeniem telewizyjnej opery mydlanej z symulacją życia kancelarii prawniczej? Można, i to w dodatku naprawdę ciekawą i świeżą!
Dzień z życia prawnika
„The Partners”. Czy można zrobić grę, która jest połączeniem telewizyjnej opery mydlanej z symulacją życia kancelarii prawniczej? Można, i to w dodatku naprawdę ciekawą i świeżą!
Dopóki nie zagrałem w „The Partners”, kancelaria prawnicza kojarzyła mi się z miejscem ponurym i groźnym, gdzie wszyscy pracownicy mają takie same garnitury i wyglądają przez to tak, jakby ich odbito na powielaczu, a na drugie śniadanie jedzą toner z kserokopiarki, zagryzając spinaczami biurowymi. Po godzinach zaś umilają sobie czas lekturą kodeksu handlowego i równie interesującymi konwersacjami o pieniądzach, awansach i klientach.
Ze skruchą muszę przeprosić wszystkich prawników i wyznać, że byłem w błędzie. Zdanie zmieniłem, gdy zagrałem w „The Partners”, symulator życia biurowego.
Teraz już wiem, że praca w kancelarii jest kolorowa i fascynująca. Oto krótka lista czynności, którymi zajmują się bohaterowie „The Partners”: łapanie koleżanki/kolegi/podwładnego/podwładnej za tyłek; gorące randki w szafie, na kanapie i na stole konferencyjnym; granie w „PacMana” i „Micro Commandos” na biurowych komputerach; rozmowy z kolegami ze służbowego telefonu; granie w bilard; granie na gitarze; czatowanie na stronach porno; czytanie gazet; wrzeszczenie na podwładnych, tudzież podlizywanie się szefom. A tak, bym zapomniał, trzeba jeszcze zajmować się klientami - bo za przegrane sprawy nie płacą, a bez pieniędzy sielanka szybko się kończy.
W sumie możliwych czynności jest kilkaset, a każda z nich ma wpływ na samopoczucie naszego bohatera - bądź bohaterów - oraz na rezultat prowadzonych przez kancelarię spraw sądowych. Cała gra wyraźnie przypomina atmosferą „The Sims”, przedstawione w bardzo przyjemnej, nieco komiksowej, trójwymiarowej szacie graficznej. Życie naszych „partnerów” nie jest też, co było bardzo męczące w „The Sims”, zrobione zbyt poważnie. Musimy np. prowadzić proces wytoczony przez przypadkowo odmrożonego jaskiniowca ministerstwu kultury, które zamieniło jego jaskinię w muzeum, albo też sprawę wytoczoną przez spadkobierców wielkiej fortuny zmarłej za to, że nie mogła się zdecydować, komu ją zostawić w spadku i przez to naraziła wszystkich na straty materialne i moralne.
Sali sądowej jednak w ogóle nie widzimy - tylko listonosz przynosi zlecenia i informacje o werdyktach ławy przysięgłych. Cały czas spędzamy w biurze, które zamienia się coś w rodzaju miniaturowego domu Wielkiego Brata. Musimy je odpowiednio urządzić (mamy sto tysięcy i jeden różnych przedmiotów do kupienia) oraz zadbać, żeby wszyscy nasi prawnicy świetnie się w nim czuli, bo to ich samopoczucie i pracowitość decydują o losach sprawy.
I tutaj zaczynają się kłopoty. Każdy z prawników ma własny charakter - określany przez kilka różnych parametrów, takich jak np. skłonność do dominacji, zainteresowanie sportem, romansami czy seksem - i własne potrzeby. Osoby o podobnych charakterach się lubią, osoby o różnych - nie znoszą (mogą się nawet pobić). Trzeba zatem nie tylko dbać o spełnianie codziennych potrzeb naszych prawników, takich jak potrzeba rozrywki czy odpoczynku. Różne przedmioty mogą w tym pomóc, ale największe znaczenie mają kontakty z innymi ludźmi. Jeżeli pracownicy kancelarii nie mogą patrzeć na siebie wzajemnie, firma przegrywa sprawy i upada, a my kończymy zabawę.
Żeby sprawę jeszcze skomplikować, autorzy scenariuszy dają nam dodatkowe zadania do wykonania. Np. pewna młoda i atrakcyjna szefowa debiutującej na rynku kancelarii otrzymuje w spadku fabrykę czekoladowych króliczków. Odziedziczy ją jednak tylko pod tym warunkiem, że przez kilka miesięcy nie wda się w żaden romans - zapisujący fabrykę w spadku wujek obawiał się bowiem, że narzeczony skłoni naszą bohaterkę do sprzedaży dorobku jego całego życia. Kancelaria nadzorująca wykonanie testamentu zainstalowała w biurze naszej prawniczki kamerę - mamy więc do czynienia z czymś w rodzaju małego „Big Brothera” w dużym „Big Brotherze”. Tak się przy tym składa, że kamerę codziennie sprawdza bardzo miły i przystojny serwisant...
„The Partners” to gra pomysłowa i zrobiona z poczuciem humoru - nawet jeżeli nie wszystkie pomysły są oryginalne, a poczucie humoru nie zawsze najwyższej próby. Jeżeli jednak nigdy państwo nie pracowali w kancelarii prawniczej, warto spróbować, przynajmniej wirtualnie - to naprawdę klawe życie.
The Partners
Producent: Monte Cristo
Dystrybutor: Cenega
Wymagania: PC Pentium II 300MHz, 64MB RAM, akcelerator grafiki trójwymiarowej
Cena: 99 zł