Swarm: miało być pięknie...

...a wyszło jak zawsze.

marcindmjqtx

Swarm naprawdę zapowiadało się super. Mieliśmy dostać podobną do Lemmings grę, w której sympatyczne niebieskie stworki same uczyłyby się omijania przeszkód (w skrócie mówiąc). Nie wiem, gdzie podziały się te plany, ale obstawiam kosz na śmieci. Ostatecznie gra została bowiem tylko trochę mniej typową platformówką.

Nie ma jednak co płakać nad rozlanym mlekiem - zwłaszcza, że ja lubię platformówki. Dlaczego więc Swarm mnie do siebie nie przekonało?

Zacznijmy od podstaw. W grze przejmuje się kontrolę nad kilkudziesięcioma niebieskimi stworkami, które przeprowadzić trzeba przez szereg najeżonych niebezpieczeństwami plansz. Sterowanie jest proste, niczym się nie różni od typowej platformówki, nie licząc oczywiście tego, że tutaj bohater jest "zbiorowy". Swarmici umierają co chwilę, w mniej lub bardziej dramatycznych okolicznościach. To jednak niczemu nie przeszkadza, bowiem co pewien czas dochodzi się do miejsca, gdzie znów robi się ich komplet, a póki ma się co najmniej jednego, można grać dalej.

Cały myk polega na tym, że za zabijanie stworków (oraz zbieranie znajdziek) zdobywa się punkty. Żeby więc ugrać ich dużo, trzeba znaleźć złoty środek między poświęcaniem swoich podopiecznych dla zysków a chronieniem ich na tyle, żeby bezpiecznie przejść dany etap. W teorii brzmi to ciekawie, w praktyce sprawdza się... średnio.

Po pierwsze, gra jest zbyt losowa. Rozumiem, że brak poczucia kontroli nad rojem ma być specyfiką Swarm, ale w ostateczności prowadzi to do tego, że ciężko tu cokolwiek zaplanować. Powtarzam jakiś fragment pięć razy i za każdym moi podopieczni giną w różnych okolicznościach, zupełnie niezależnych ode mnie. Nie wiem, co zrobić, żeby ten etap ukończyć, bo w teorii wszystko robię dobrze, to po prostu gra nie daje mi się do końca kontrolować. W końcu się udaje, dochodzę do następnego punktu kontrolnego, ale też za diabła nie wiem, co tym razem zrobiłem dobrze.

Po drugie, nie podoba mi się sztuczne wydłużanie Swarm. Żeby przejść do następnego etapu, nie tyle trzeba ukończyć poprzedni, ale trzeba na nim zdobyć odpowiednią liczbę punktów. W praktyce sprowadza się to do tego, że każdą planszę powtarza się co najmniej dwa razy. A czasami i pięć. Albo dziesięć. A szczytem wszystkiego już jest to, że żeby móc dojść do dwóch walk z bossami, trzeba zdobyć odpowiednią ilość specjalnych znajdziek porozrzucanych na planszach. Czyli trzeba je przejść jeszcze kilka razy.

To fajnie, że twórcy zachęcają do "masterowania", świetnego opanowania, swojej gry. Problem w tym, że chciałbym też czasami móc po prostu grać dalej, bo powtarzanie tych samych etapów kilka bądź kilkanaście razy wcale nie jest moim marzeniem. Nie przeszkadzało mi to w Super Meat Boyu, ale tam zawsze wie się, co zrobiło się źle, poza tym jedna plansza to kilkanaście sekund grania. Tu niestety jest inaczej.

Ostatecznie więc odłożyłem Swarm na (cyfrową) półkę i nie sądzę, żebym do niej kiedykolwiek wrócił. Polecić mogę ją tylko tym, którzy lubią opanowywać gry do perfekcji i nie przeszkadza im to, że będą powtarzać te same fragmenty po kilkanaście razy. Choć i tak 47 złotych to trochę dużo. Ale jeśli kiedyś stanieje...

Tomasz Kutera

Źródło artykułu:Polygamia.pl
recenzje360ps3

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)