Super Smash Bros. Ultimate sprzedaje się, jak gdyby był największą grą w dziejach mordoklepek
„Spoiler”: dokładnie tak jest.
To właściwie truizm, napisać, że Smash jest hitem, chociaż u nas w kraju ten fenomen był zazwyczaj niezauważalny. Ultimate już na podstawie pre orderów sugerował poważne bicie rekordów. Z oficjalnymi liczbami Nintendo zapewne chwilkę poczeka - przecież mówimy tutaj o ich głównym materiale „świątecznym” - ale nawet zerkając na lokalne topki sprzedaży, zobaczymy, jak ogromna była piątkowa premiera. I tak, potencjalnie mówimy tutaj o miażdzycielu Super Mario Odyssey czy Breath of the Wild. Switch potrzebował takiego uderzenia od dawna.
My nie pozostajemy w tej kwestii jakoś wyjątkowo w tyle. Według weekendowych zestawień, które na ludzki język tłumaczy GamesIndustry, tylko na podstawie sprzedaży edycji pudełkowych, będących coraz mniejszą częścią realnych wyników, Ultimate jest najlepiej sprzedającym się Smashem w historii angielskiego rynku. O 302% lepiej od wersji na Wii U, o 233% od edycji na 3DS-a i o 62% lepiej od Super Smash Bros. Brawl na oryginalnym Wii. Podkreślam raz jeszcze, że te statystyki nie uwzględniają sprzedaży cyfrowej. Czyli takiego Maćka Kowalika oraz tysięcy podobnych mu leniuchów.
Każdy, kto już spróbował się zmierzyć z zawartością Ultimate, całkiem poważnie bierze ten podtytuł. To tak rozbudowana (ale też przystępna, spokojnie) produkcja, że muszę szarpać dosłownie w każdej wolnej chwili, by nasza recenzja miała ręce i nogi. Niemniej już teraz mogę napisać, żebyście po prostu zaryzykowali. Na domówkach nareszcie przestanie dominować Mario Kart.