Shadow of the Colossus wielką grą jest

Shadow of the Colossus wielką grą jest

Shadow of the Colossus wielką grą jest
marcindmjqtx
04.10.2011 11:37, aktualizacja: 15.01.2016 15:43

Wielkość Shadow of the Colossus to jeden z tych growych dogmatów, którego nie sposób podważyć, nawet jeśli bardzo bym tego chciał. No nie da się po prostu.

Shadow of the Colossus jest jedną z tych "kultowych produkcji", które od lat są upupiane swoją własną wielkością. Jest obecny w różnego rodzaju podsumowaniach, setkach fanowskich obrazków, gry w zeszłym roku za sprawą Roberta Eberta po raz kolejny wybuchła dyskusja na temat tego, czy gry mogą być sztuką, pozycja Team Ico była wymieniana jako przykład, że owszem, mogą. W czasach, kiedy gra się ukazała, nie miałem okazji w nią należycie zagrać i tylko zaglądałem przez ramię znajomym i wysłuchiwałem nieskończonych zachwytów.

Gdy w zeszłym roku wreszcie wspiąłem się na grzbiet Agro, pojeździłem chwilę, spróbowałem pokonać pierwszego kolosa i odłożyłem grę na później. Teraz, już w wersji HD wreszcie miałem okazję dłużej przysiąść do Shadow of the Colossus i z czystym sumieniem przystąpić do grona wyznawców.

Czas nie obszedł się łaskawie z oprawą graficzną SotC, ale odświeżona edycja przywraca grę do stanu oglądalności nie wymagającej zakładania okularów o szkłach z czystej nostalgii. Widać, że przygody Wandera i Agro mają już swoje lata, ale można sobie wyobrazić, czemu grafika robiła takie wrażenie pod koniec 2005 roku. To co jednak pozostało niezmienne, to klimat i nastrój w jakim została przedstawiona Zakazana Kraina.

Na rynku, w którym większość światów fantasy to wariacje na temat Forgotten Realms, z obowiązkowym mrowiem bohaterów, ras i lądów odpowiadających zróżnicowaniu dzisiejszej popkultury, Shadow of the Colossus jest czymś krańcowo innym. To pusty świat, w którym gracz za towarzystwo dostaje jedynie konia i cel, jakim jest zabicie kolosów. Kraina, w której są tylko doliny, wzgórza, równiny, natura.

Ostatni raz takie poczucie smutku i obcości świata miałem podczas czytania którejś książki Andre Norton z cyklu "Świat Czarownic", kilkanaście lat temu. To nie jest piaskownica, w której zaplanowano graczowi szereg pobocznych rozrywek, jak wyprawa na kręgle, zbieranie rozsianych po dachach kulek czy strzelanie do setki gołębi (no chyba, że jesteście bardziej spostrzegawczy odemnie i lubicie polować na jaszczurki i zjadać owoce, jak słusznie zauważył trogoss). Nie ma tutaj wiosek, nie ma starca od którego można byłoby dostać poboczne zadanie polegające na zabiciu 10 dzików czy przyniesieniu mu czegoś od kogoś.

Ta inność krainy z Shadow of the Colossus jest czymś co przyciąga i sprawia, że gra przemawia do wyobraźni także i dzisiaj, na tle najnowszych produkcji. Tutaj jest  tylko górująca nad krajobrazem świątynia. Jest tylko bohater i jego koń. I dziewczyną, którą mamy uratować.

Dawno, dawno temu Powiedzieć, że Shadow of the Colossus bardzo oszczędnie podchodzi do zarysowania ram świata w którym się znajdujemy to eufemizm. Z początku czułem się z lekka urażony faktem, że gra nie kwapi się z wytłumaczeniem mi, kim właściwie są główni bohaterowie i czemu miałbym robić dla nich cokolwiek. Jednakże tak właśnie musi być.Tego rodzaju wprowadzenie nie jest potrzebne, bo przedstawiona w SotC historia jest bardzo prosta i uniwersalna. Zadaje najważniejsze pytanie: co jesteś w stanie zrobić aby uratować ukochaną?

Największa wartością produkcji Team Ico jest dla mnie to, że zmusiło mnie do zastanowienia się, czemu właściwie robię to co robię. Większość gier rzuca gracza przeciwko jakimś złym ludkom i wiadomo, że trzeba się ich pozbyć, bo blokują dostęp do dalszych etapów. Shadow of the Colossus nie odchodzi od tej formuły, jednakże zasiał we mnie niepokój.

Przeciwnicy, kolosy, są czymś, co chce się podziwiać. Obserwować jak się poruszają, poznać ich historię, zaprzyjaźnić się. A sadyści z Team Ico chcą, abyśmy zniszczyli coś pięknego. Wspinaczce na gigantów w moim wypadu towarzyszy masa nerwów i powarkiwań. Ciągle spadam, ciągle coś mnie trafia, ciągle nie mogę utrzymać równowagi. Gdy po godzinnej szarpaninie wreszcie pokonuje trzeciego kolosa, a już naprawdę mam go dość i życzę mu jak najgorzej, satysfakcja ze zwycięstwa jest bardzo krótka.

Zabiłem jedno z szesnastu najbardziej niesamowitych stworzeń w historii gier wideo. To tak jakby pojechać do Parku Jurajskiego na wycieczkę i strzelać z rakietnicy do triceratopsa. Wielkie brawa, wielkie dzięki.

Jednakże zagryzam zęby i jadę dalej, w stronę następnego celu.

Mało która gra potrafi sprawić, że czuję się źle po usunięciu przeszkody ze swojej drogi. Przecież gry polegają na dawaniu satysfakcji z przezwyciężania trudności. Team Ico pyta, po co właściwie to zrobiłem, a ja nie potrafię znaleźć lepszej odpowiedzi niż "musiałem". I nagle orientuję się, że właśnie tak samo czuje się główny bohater. Dlatego też, między innymi, Shadow of the Colossus wielką grą jest.

Konrad Hildebrand

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)