Sequel, który mnie zawiódł [Klub Dyskusyjny]
Mogłoby się wydawać, że nie ma bezpieczniejszego zakupu niż ten sam tytuł z wyższym numerkiem. A jednak - każdy z nas kiedyś się naciął.
BF1 to nadal fajne multi i kretyński single, ale wracając do poprzedniczki okazało się, że mimo tego ta gra mnie rozczarowuje. Jak czwórka była fajnym rozwinięciem trójki, tak obecna część jest przekombinowana, co świetnie widać po "rozwoju" postaci. Do tej pory działało to tak, że zbieram punkty, dostaję awans i nowe zabawki. Jeśli zabiję wystarczająco dużo przeciwników takim M4, odblokuję do niego celownik optyczny. W "jedynce" z kolei zbieram jakieś obligacje wojenne, otwieram skrzynki i złomuję znaleziony tam sprzęt. To nie dla mnie i nagle uderzyło mnie, że przez te wszystkie godziny zwyczajnie się męczyłem.
Której kontynuacja... nie zaskoczyła mnie co prawda, gdyż zagrałem długo po całej aferze z MercurySteam, wiedziałem, jak daleko odleciała "dwójka" i że jest z nią coś zdecydowanie nie tak. Przerwałem zaś po dwóch godzinach grania i piątej czy szóstej sekcji skradanej. Szkoda moich nerwów, szkoda sobie psuć wspomnienie pierwowzoru. Wróciłem do zbierania starszych odsłon na portalach aukcyjnych. Nawet nie wiem, czy - i w którym mieszkaniu - mam Lords of Shadows 2.
Widziałem ostatnio pierwszą przygodę April i Kruka, bo kumpel corocznie ją przerabia, i kurczę, to jest jednak naprawdę spójne, wybitne dzieło. A Dreamfall zaczął nadmierne rozcieńczanie historii dziesiątkami najróżniejszych rozwiązań i poplątanych wątków, przestawił środki ciężkości w rozgrywce, znacząco zmienił styl opowieści. I sama w sobie to była ciekawa, ambitna gra... ale zbyt odległa od Najdłuższej Podróży. Przez to teraz wspominam ją z pewnym rozgoryczeniem. Bardziej wspominam jej błędy i odstępstwa niż pozytywne strony. I dalej trzymam kciuki za to, że dostaniemy kiedyś Najdłuższą Podróż Do Domu (The Longest Journey Home).
Jestem w tej chwili tuż po rozpoczęciu czwartego podejścia do niej. I już czuję, że znów się nie uda. BioWare tak bardzo przejęło się oskarżeniami o pustkę i powtarzalność dwójki, że w trójce postawili na stworzenie olbrzymich lokacji pełnych rzeczy i potworów… A zapomnieli o całej reszcie. Tu już w ogóle nie ma żyjącego świata, nie ma toczącej się opowieści. Nieważni są ludzie (i nieludzie) i ich problemy, mało obchodzi nas zło, które znów wyszło z dziury i chce zniszczyć świat. A co jest?
Jest żmudna, syzyfowa praca w usuwanie z mapy kolejnych znaczników i zastanawianie się, czy za którymkolwiek z nich kryje się choćby pięć minut ciekawej treści. Godzina za godziną. Jak szczur w labiryncie, któremu tylko czasem rzuci się jakiś smakołyk, żeby nie przestawał się starać (to się robi ze szczurami w labiryntach, nie?).
Zdecydowanie wolę dwójkę. Tam zabrakło może czasu, może pieniędzy, ale była wizja, jakiś pomysł, ta gra nadrabiała sercem wszystko, czym niedomagała w jakości. A Inkwizycja to jakiś potwór Frankensteina, stworzony ze zlepek innych gier, zaprojektowany nie, by coś powiedzieć, ale by odpowiedzieć – na potrzeby wszystkich, którzy kręcili nosem na Dragon Age’a 2.
Twórcy kontynuacji często stają przed ryzykiem wpadnięcia w tę pułapkę – słuchania swoich odbiorców zbyt bardzo. Chyba to ostatecznie zaszkodziło Inkwizycji i chyba przez to nigdy jej nie skończę.
Patryk: Podpisuję się pod tym, co piszesz o Dragon Age 2! I Inkwizycji w sumie częściowo też, choć ja przez to wszystko nawet nigdy nie zacząłem.
Bartek: Heh, ja właśnie robię swoje pierwsze podejście do Inkwizycji i po tych kilku godzinach, gdzie nie posunąłem fabuły do przodu, za to nazbierałem się niedźwiedzich tyłków, kwiatków i innego walającego się po mapie śmiecia, w pełni się z tobą zgadzam. Ja wierzę, że tam jest naprawdę fajna historia i ciekawe postacie. Tylko tego nie widzę, bo widok przesłania mi dostawczak DHL-a, z którego muszę wypakowywać pierdoły do sidequestów.
Maciek: Tak naprawdę nic nie musisz. Nie rozumiałem tych hejtów na Inkwizycję. No ok, jak masz tak, że musisz zebrać wszystko co jest do zebrania, to przekichane (w niektórych grach też mi się włącza), ale jak jesteś "normalny" to nikt ci nie każe.
Patryk: Ale też częścią zabawy w cRPG-ach jest robienie questów pobocznych i nadprogramowe wzmacnianie swojej postaci. I fajnie byłoby, gdyby w tej pożywce były jakieś witaminy, a nie sama chemia sztucznie napompowanych queścików o niczym.
Bartek: Nie musisz, to prawda. Ale na przykład ja jestem takim RPG-owcem starej daty i wszędzie muszę wejść, otworzyć każdą skrzynkę i z każdym pogadać. Pamiętam, jak cierpiałem przez to w pierwszym Wiedźminie (przed patchami), bo ekrany ładowania były tak długie, że chyba ze dwie książki przy nich przeczytałem.
Maciek: Ja wiem? Skończyłem jakoś po 90 godzinach i nie miałem ochoty narzekać na tę grę. Bardziej mnie tam walka wkurzała, bo tak naprawdę wszystko załatwiały automatyzmy.
A czym Was wkurzały sequele? Który szczególnie Wam podpadł? Śmiało, piszcie w komentarzach.