Dragon Age Inkwizycja - recenzja

Dragon Age Inkwizycja - recenzja

Dragon Age Inkwizycja - recenzja
marcindmjqtx
05.12.2014 18:30, aktualizacja: 01.03.2016 13:27

Inkwizycja miała być kompromisem między złożonym, nastawionym na taktykę i ciepło przyjętym przez fanów „starej szkoły” Początkiem a uproszczoną, efekciarską i miejscami niezwykle irytującą „dwójką”. No właśnie. MIAŁA być.

Wybory, wybory...

Już sam początek przygody z Inkwizycją może być dla niektórych trudny do przełknięcia. Nie da się bowiem zaimportować zapisanych stanów gry z poprzednich części. By zachować spójność świata i opowieści, można jedynie skorzystać z aplikacji Dragon Age Keep. Szkoda tylko, że sama z siebie potrafi ona wyciągnąć z Origina tylko najbardziej podstawowe informacje o poprzednich postaciach (bez ich wyglądu, co ma potem w grze dość głupiutkie następstwa) i listę zdobytych osiągnięć. Wszystkie podjęte w trakcie przygody decyzje trzeba odtwarzać ręcznie, odpowiadając na kolejne, niekiedy bardzo szczegółowe pytania.

W dodatku narzędzie nie jest szczególnie intuicyjne - uparcie twierdziło na przykład, że w Dragon Age: Początek postać wybranej przeze mnie płci nie mogła doprowadzić do zakończenia, które widziałem, wymuszając zmianę któregoś ze spornych elementów i, co za tym poszło, także obiektu westchnień tegoż bohatera. Tę patową sytuację udało się odkręcić dopiero po udzieleniu konkretnej odpowiedzi w jednym z dalszych pytań - szkoda, że aplikacja nie odsyła do niego od razu, a powstałe zamieszanie trzeba potem w dużej mierze prostować samemu, wracając po raz kolejny do wcześniejszych wyborów. Inna sprawa, że nie ma specjalnie sensu zawracać sobie głowy taką zabawą w kronikarza - poza nielicznymi wyjątkami, „spójność świata” sprowadza się do występowania drobnych smaczków w dialogach i notatkach, które czytamy w trakcie gry.

Dragon Age: Inkwizycja

Ile erpega w erpegu?

Po naprostowaniu przeszłości przechodzimy do wyboru płci, rasy i klasy postaci. Tych ostatnich teoretycznie jest pięć, w praktyce trzy, bo pozostałe to wariacje wojownika i łotrzyka, które równie dobrze można rozwinąć nawet jeśli początkowo wybierzemy co innego. Wpisujemy też imię bohatera oraz dostosowujemy jego facjatę. Za narzędzie do modelowania twarzy twórcom należy się ogromna pochwała. Jest bardzo, ale to bardzo rozbudowane (choć nie tak jak to z Black Desert) i pozwala bez większego wysiłku ulepić gęby naprawdę zjawiskowe, co w poprzednich produkcjach BioWare udawało się tylko najbardziej wytrwałym. Gdyby nie mała liczba dostępnych fryzur oraz niezbyt szczęśliwe umieszczenie niektórych okienek z suwakami, byłoby to narzędzie idealne.

Chwilę później pojawia się jednak zgrzyt. Bohater, owszem, opisany jest kilkoma atrybutami. Tyle tylko, że są one rozdzielane (oraz, co gorsza, ulepszane!), automatycznie i nie można mieć na nie żadnego wpływu. Z jednej strony mamy więc szumne obietnice Bioware dotyczące powracania do korzeni i wyciągania wniosków z niezbyt udanego poprzednika, z drugiej zaś „erpega” niedającego graczowi decydować o podstawowych cechach postaci. Wybaczcie chłopaki, ale coś tu się nie zgadza... W końcu nawet w krytykowanej za nadmierne uproszczenia „dwójce” nie było aż tak daleko idących cięć!

Dragon Age: Inkwizycja

Tym, co w kwestii rozwijania awatarów robić możemy, jest wybieranie co poziom kolejnej umiejętności/zaklęcia z przypominających te z „dwójki” drzewek. Ich liczba niestety nie powala, spora część skilli jest wyłącznie pasywna, z ich użytecznością też bywa różnie. Moja lubująca się w broniach dwuręcznych wojowniczka pozrywała z drzewek w zasadzie wszystko, co było warte uwagi w okolicach 12. poziomu i kolejne punkty przydawały jej się jak psu rajtuzy. Sytuację nieco ratuje możliwość zdobycia dodatkowych, niedostępnych na początku specjalizacji (a więc i nowych drzewek) w dalszej części gry, ale nawet to nie zmienia faktu, że rozwój postaci w Inkwizycji nie jest tak elastyczny i satysfakcjonujący jak powinien. Mówiąc bez owijania w bawełnę: jest po prostu biedny.

Perypetie rzemieślnika

Bardzo dużo możemy natomiast zdziałać majstrując przy istniejącym wyposażeniu lub tworząc własne. W wielu erpegach crafting sprawia wrażenie dorzuconego na siłę i nieprzemyślanego. Po co tracić czas i surowce na tworzenie zbroi, skoro pierwsze lepsze gacie zebrane z gobliniego truchła i tak okazują się lepsze? Nie warto. W Inkwizycji natomiast - wręcz przeciwnie, co skutecznie łagodzi niesmak związany z okrojonym systemem rozwoju postaci. Zabawę w majsterkowanie zaczynamy od wybrania któregoś ze zdobytych schematów, który definiuje bazowe „widełki” statystyk naszego nowego cacka. Następnie kombinujemy jak wycisnąć z niego jak najwięcej. Każda broń i zbroja składają się z określonych elementów, które można wykonać z dowolnego pasującego doń materiału. Pozyskiwane w trakcie zabawy materiały oczywiście znacząco różnią się od siebie jakością i rodzajem efektów, jakimi wysycą nasz przedmiot. Całość możemy jeszcze uzupełnić runą przyznającą kolejne, zazwyczaj szczodre premie. Jeśli staramy się o dobre składniki i umiejętnie je mieszamy, od tworzonych przez nas przedmiotów bije autentyczna moc, a paski zdrowia traktowanych nimi przeciwników kurczą się aż miło.

Z takim rynsztunkiem większość gratów walających się w skrzyniach czy wypadających z potworków równać się po prostu nie może. I dobrze, bo miejsce w plecaku szybko się kończy, zatem gromadzenie szmelcu nie jest dobrym pomysłem. Niezależnie bowiem od tego, czy podnosimy zbroję płytową, pierścień, czy nowe zioło do wykorzystania przy tworzeniu lub ulepszaniu mikstur, zużywamy jedno z kilkudziesięciu wolnych miejsc. Jeśli chodzi o bronie, zbroje i biżuterię opłaca się więc podnosić jedynie co lepsze przedmioty magiczne i unikalne (z których dużą część trzeba niestety w plecaku „przeleżakować”, bo wymagają konkretnego poziomu doświadczenia). A i te tylko jeśli naprawdę się nam przydadzą - zabawa w rycerza-allegrowicza nie ma tu większego sensu, bo kupcy płacą za nasze towary mało, a kasy i tak nie ma za bardzo na co wydawać, chyba że mamy wystarczająco dużo samozaparcia, by pociułać na jakąś turbozbroję z wyższej półki. Za przedmioty pierwszej potrzeby, takie jak mikstury, płacić złotem nie trzeba - najbardziej podstawowe uzupełniają się same, te nieco bardziej wydumane tworzymy zaś i ulepszamy korzystając z samych surowców.

Siedzę na koniu

Ojciec dyrektor poleca

W poprzednich częściach serii nasz rozwój sprowadzał się do levelowania i wyposażania drużyny w coraz lepsze zabawki. W Inkwizycji dochodzi do tego jeszcze zarządzanie tytułową organizacją. Nie przepadam za tego typu atrakcjami, bo najczęściej okazują się mdłe i niepotrzebnie odciągają od tego, co w grze przyjemne. Tutaj jednak spotkało mnie pozytywne zaskoczenie - choć zabawa w ojca dyrektora nie ma prawie żadnego wpływu na przebieg głównej części rozgrywki i poniekąd sztucznie ją wydłuża, to jak na sztukę dla sztuki jest nadspodziewanie przyjemna.

Zajmujemy się całym szeregiem spraw - począwszy od zlecania naszej kadrze prostych, przebiegających automatycznie zadań na makiecie przedstawiającej obszar gry, poprzez prowadzenie rekonesansu w nowych lokacjach (które dzięki temu odblokowujemy dla drużyny), rozbudowę i dekorowanie fortecy czy sprowadzanie do niej kolejnych specjalistów. Prowadzimy też procesy i wykupujemy za specjalne punkty profity dla naszej drużyny. Opcji jest dużo, a wraz z postępami w grze pojawiają się kolejne - można się w tym autentycznie pogubić. Sama Podniebna Twierdza, będąca siedzibą Inkwizycji, też kryje masę atrakcji i między kolejnymi misjami spędzamy w niej sporo czasu. Jedyne, do czego mogę się w jej przypadku doczepić, to niezbyt wygodne rozstawienie punktów szybkiej podróży znajdujących się na jej terenie - wizyta w warsztacie czy sali narad (a więc najczęściej odwiedzanych przybytkach) wiąże się z niepotrzebnym bieganiem i koniecznością oglądania po drodze ekranów ładowania.

Dragon Age: Inkwizycja

Spełnienie marzeń wędrowca?

Esencją zabawy są misje główne, których akcja często toczy się w specjalnie pod to przygotowanych lokacjach, oraz buszowanie po pozostałych mapkach. A te, z kilkoma wyjątkami, są najzwyczajniej w świecie OGROMNE - dałoby się nimi obdzielić ze trzy duże gry fabularne. Mało tego, w większości są po prostu śliczne, zarówno jeśli chodzi o „pocztówkowość”, jak i techniczne aspekty oprawy graficznej. To pierwsza gra z cyklu, która w dniu premiery zamiast snuć się daleko w tyle za konkurencją, uplasowała się w ścisłej czołówce peletonu.

Wzorem sandboksów takich jak Assassin's Creed: Black Flag czy Far Cry 4, lokacje po brzegi wypełniono kilkoma powtarzającymi się rodzajami aktywności. Mamy więc zamykanie kolejnych szczelin, przez które do Thedas przedostają się demony, przejmowanie punktów widokowych i obozów, poszukiwanie magicznych odłamków, dzięki którym dostaniemy się do pradawnej świątyni, czy grzebanie przy astrariach, które, po rozwiązaniu prostej zagadki wskażą nam miejsce ukrycia skarbów. Nie zapomniano też o całej masie tradycyjnych zadań pobocznych, choć w większości ograniczają się one do sztampowego „zbierania X kawałków czegoś” czy „zabijania X przeciwników”. Duża część z nich posiada jedynie szczątkowe, zarysowane w przydługich notatkach tło fabularne i odbywa się bez rozmawiania z kimkolwiek. Zdarzają się oczywiście wyjątki i questy dużo bardziej angażujące czy pomysłowe, ale w ogólnym rozrachunku Inkwizycja generycznymi zadaniami pobocznymi stoi.

Dragon Age: Inkwizycja

W dodatku jesteśmy poniekąd zmuszani do wypełniania wielu z nich - bez tego nie zbierzemy dostatecznej liczby punktów władzy, a co za tym idzie, nie odblokujemy kolejnej misji głównej (nie rozwiniemy też należycie postaci). Ta powtarzalność oraz nieprzyzwoite wręcz rozmiary lokacji sprawiają, że po pewnym czasie czujemy się po prostu przytłoczeni i przejedzeni. Osobiście uwielbiam zaglądać w każdy kąt i wykonywać w erpegach komplet zadań, więc początkowo czułem się jak siódmym niebie. Ale kiedy po niemal 60 godzinach zabawy odblokowałem kolejne trzy (wcale nie ostatnie), gigantyczne obszary, z których każdy musiałbym „czyścić” po 7-10 godzin, wydałem z siebie cichutkie „nope, nope, nope” i ograniczyłem się do „wycinania” najkrótszych ścieżek do tych aktywności, na których mi zależało. Jakiś czas później skupiłem się już tylko na wątku głównym, zadaniach pobocznych związanych z towarzyszami i ganianiu za smokami - robota odwalana przy pozostałych zwyczajnie nie jest przez grę należycie wynagradzana. Jeśli mimo wszystko chcecie znaleźć w Inkwizycji wszystko, co da się zobaczyć w trakcie jednej rozgrywki, miejcie pod ręką co najmniej 120 godzin.

Kup pan betę!

Przyda się też kilka ciężarówek cierpliwości, zwłaszcza jeśli zamierzacie grać na pececie. W prologu, na sprzęcie znacznie przewyższającym rekomendowane wymagania sprzętowe i ze świeżo postawionym systemem pulpit oglądałem średnio co 7 minut, nawet po wyłączeniu powodującej masę problemów nakładki Origin. Na szczęście potem sytuacja się poprawiła i crashe zdarzały się raz na kilka-kilkanaście godzin. Regularnie natomiast miałem problem z obsługiwaniem stołu narad, bo akurat przy nim z jakichś powodów gra lubi udawać, że kliknięcia lewym przyciskiem myszy nie robią na niej wrażenia. Musiałem też kilka razy powtarzać niektóre pojedynki z bossami, bo następujących po nich rozmów nie dało się przeprowadzić z uwagi na brakujące przyciski wyboru odpowiedzi. Na tym jednak problemy wcale się nie kończą.

Dragon Age: Inkwizycja

Przez całą grę zdarzają się też mniej lub bardziej zabawne błędy, które zwyczajnie zabijają klimat. A to w trakcie ultrapoważnej rozmowy mojej bohaterce wyskakuje ręka ze stawu, zwija się niczym wąż i przebija głowę od spodu. A to, kiedy z głośników słychać ostrzeżenie przed tragicznymi skutkami dotykania czerwonego lyrium, pół drużyny, łącznie z ostrzegającym, radośnie pełza po jej złożu i wykonuje ruchy kojarzące się ze spółkowaniem. Kiedy indziej schodząc z konia przypadkiem zawieszam go za brodę na dachu stodoły albo obserwuję trening żołnierzy Inkwizycji, którym poznikały głowy czy też szukam wyjścia spod mapy po niezbyt udanym skoku. Mało tego, wszystkie animacje postaci w scenkach dialogowych i przerywnikowych przygotowano w niecałych 30 klatkach animacji na sekundę, maskując to limitem 30 fps nałożonym na rzeczone sceny. Jeśli go sobie zdejmiemy wymuszając uruchomienie gry z odpowiednimi komendami, zobaczymy że elementy otoczenia poruszają się płynnie, w 60 klatkach, a postaci niczym roboty z Parkinsonem - sko-ko-ko-ko-wo. Podobnie zresztą wyświetlani są oddaleni wrogowie i robiąca za „dekoracje” część NPC-ów. Takich wpadek jest tu zatrzęsienie.

This! Is! Thedas!

System walki budzi bardzo mieszane uczucia i ilość czerpanej z potyczek frajdy mocno zależy od aktualnie obsługiwanej klasy postaci. Na pierwszy rzut oka przypomina on konsolowe slashery, ale tak naprawdę bliżej mu do sztywnego MMO. Gdy gramy wojownikiem, po prostu wbiegamy w grupę przeciwników i trzymamy wciśnięty lewy przycisk myszy, od czasu do czasu poprawiając cyferkami odpowiedzialnymi za korzystanie z umiejętności. W przypadku mojej walczącej bronią dwuręczną wojowniczki najczęściej korzystałem z młynka, bo działał długo i dotkliwie kąsał wszystkich wokół. Frajdy z tego zbyt wiele jednak nie było. Zabawa łotrzykiem jest już bardziej dynamiczna i satysfakcjonująca - tu liczą się doskoki i krycie w cieniu połączone z wbijaniem kosy pod żebra, ewentualnie broń dystansowa (z której zresztą nikt poza łotrzykiem korzystać nie może). Największe możliwości daje kierowanie magiem, który może trzymać się na uboczu i razić hołotę zarówno zaklęciami obszarowymi, jak i nakierowanymi na konkretny cel. W walce ze smokami jego pomoc jest nieoceniona.

Niestety, bitkami rządzi chaos wywołany nieprzemyślanym systemem kierowania poczynaniami drużyny. Trudno tu zastosować jakiekolwiek manewry taktyczne. Zazwyczaj skupiamy się więc na jednej postaci, a pozostałe odwalają swoją robotę automatycznie, bazując na ustalonych przez nas wzorcach zachowań. Idzie im całkiem nieźle. Do tego stopnia nieźle, że w trakcie długiej przygody z grą na normalnym poziomie trudności ekran „game over” oglądałem tylko kilka razy - pierwszy raz gdy wpadłem w sam środek hordy demonów znacznie wyższego niż moja drużyna poziomu, później już tylko podczas długich i trudnych potyczek ze smokami.

Dragon Age: Inkwizycja

O ile „tryb taktyczny” w Dragon Age: Początek zrealizowano po mistrzowsku, o tyle ten zaprezentowany w Inkwizycji powstał chyba wyłącznie po to, by twórcy mogli się pochwalić jego obecnością. Jest to bez dwóch zdań najgorszy element gry i największy bubel, jaki widziałem od czasu gdy toczyłem boje z kamerą w Neverwinter Nights 2. Zamiast pokazywać obszar, na którym toczy się bój, za sprawą durnych ograniczeń oddalania widoku i jeszcze głupszego sposobu przesuwania tegoż, pokazuje co najwyżej łupież na głowach postaci i zwyczajnie dezorientuje. Nie sądziłem, że doświadczeni twórcy są w stanie stworzyć coś tak kompletnie bezużytecznego, nieintuicyjnego i frustrującego. A jednak. Pokpiono też niektóre elementy interfejsu - szczególnie ekran (a w zasadzie ekrany) ekwipunku, na którym raz, że istotne informacje zajmują tylko ułamek dostępnego miejsca, a reszta marnowana jest na bzdury, dwa, że nie daje się sortować przedmiotów np. według klasy pancerza czy DPS. Od ciągłego przełączania zakładek i kręcenia rolką myszy można dostać szału. Irytuje też niewygodne sterowanie z użyciem klawiatury i myszki podczas eksploracji czy walki - grę tworzono pod pada i bez niego zabawa trochę mija się z celem.

Nie czułem się również komfortowo z ograniczeniem liczby możliwych do dźwigania mikstur leczniczych - domyślnie na całą czteroosobową drużynę przypada tylko 8 buteleczek. Limit ten można podnieść do 12, ale to i tak niewiele, zwłaszcza że poza jednym wyjątkiem żaden z możliwych do wcielenia magów nie zna zaklęcia leczącego (!). Trzeba więc bardzo często przenosić się do obozu celem uzupełnienia zapasu potionów, a potem wracać (już nie za pośrednictwem szybkiej podróży) do uprzedniego miejsca, użerając się po drodze ze świeżo zrespawnowanymi potworkami. Czyni to zwiedzanie „trudniejszych” lokacji celem podlevelowania mocno upierdliwym.

Dragon Age: Inkwizycja

Baśń o czarownicach i Inkwizycji

Przed rozpoczęciem zabawy warto odświeżyć sobie fabułę poprzednich gier, a już zwłaszcza „dwójki” (wraz z dodatkami DLC), bo Inkwizycja jest jej bezpośrednią kontynuacją. Twórcy założyli w związku z tym, że dotychczasową historię znamy na wyrywki i bez szczególnego tłumaczenia w czym rzecz odwołują się w wątku głównym do tamtejszych wydarzeń oraz postaci. Przyznam szczerze, że mimo iż pod koniec ubiegłego roku urządziłem sobie „dragonejdżowy” maraton i wydawało mi się, że wszystko pamiętam, w trakcie zabawy kilkukrotnie stawałem jak wryty i wspomagałem się dedykowaną grom wiki.

Historia, mimo że jest standardową śpiewką o ratowania świata, poprowadzona jest nieźle i nie brakuje w niej zarówno zwrotów akcji, jak i epickich momentów, w których gracza przechodzą ciarki. Oczywiście zdarzają się sceny nudne czy podniosłe tak bardzo, że aż śmieszne, na szczęście jest ich stosunkowo mało. Na pochwałę zasługują również misje główne i wątki przybliżające przeszłość i charakter naszych towarzyszy - są zróżnicowane, ciekawe i stosunkowo długie. Trochę neutralizują brzydki, spowodowany słabymi poboczniakami zapaszek towarzyszący ogólnie rzecz biorąc niezłej zabawie. Z przyjemnością śledziłem też dalszy ciąg historii Morrigan i Flemeth, czyli prawdopodobnie najciekawszego wątku fabularnego całej sagi. Inkwizycja dostarcza w tym kontekście kilku soczystych informacji, ale też zostawia gracza z całym szeregiem pytań, które doczekają się odpowiedzi dopiero w kolejnej odsłonie czy dodatkach DLC. Pod tym względem jest znacznie lepiej niż w „dwójce”, ale i tak czułem wyraźny niedosyt.

Dragon Age: Inkwizycja

Służba w sieci

Inkwizycja to także debiut trybu sieciowego, w którym, w maksymalnie 4-osobowych grupach, podejmujemy się wykonywania zadań dla naczelnego szpiega tytułowej organizacji. W tym celu zapuszczamy się do opanowanych przez demony czy pomioty miejscówek, gdzie czyścimy kolejne, generowane losowo pomieszczenia i wykonujemy zlecane przez grę cele. Najlepiej ściśle współpracując, bo stworki zazwyczaj są na tyle silne, że postacie zgrywające Rambo przez lwią część rozgrywki zajmują się uciekaniem bądź czekaniem aż ktoś je ocuci. W odróżnieniu od Mass Effect 3, rozgrywka sieciowa nie jest w żaden sposób połączona z singlem i nie trzeba się do niej przymuszać, by poprawić swoje szanse w kampanii fabularnej. I dobrze.

Jako dodatek do wielkiej gry dla jednego gracza, multi sprawdza się bardzo fajnie i można z przyjemnością spędzić w nim kilka-kilkanaście dodatkowych godzin. Nie ma jednak sensu kupować Inkwizycji tylko dla trybu sieciowego - rodzajów lokacji jest tu zbyt mało, odblokowywanie kolejnych klas postaci strasznie się dłuży, a we wbudowanym w grę sklepie poza przedmiotami kupowanymi za zarobione środki wirtualne straszą też mikrotransakcje.

Wzloty i upadki

Dragon Age Inkwizycja to tytuł, który zaskakuje od pierwszej minuty - głównie sprzecznościami. Dostajemy grę fabularną, w której nasz wpływ na przebieg wydarzeń i rozwój postaci jest znikomy, za to jesteśmy w stanie zdecydować o każdej niemal drobnostce związanej z działalnością własnej, tworzonej od podstaw organizacji. Doskwiera nam jeszcze więcej niż poprzednio uproszczeń w miejscach, gdzie nie powinno ich być, a przy tym gubimy się w zawiłych regułach rządzących tym, co powinno być oczywiste. Połową gęby cieszymy się ze świetnych, zwiększających frajdę mechanizmów rozgrywki, drugą siarczyście klniemy na błędy i rozwiązania tak słabe, że aż śmieszne. Łakomie chłoniemy śliczny jak pocztówka świat, zachwycając się jego niespotykaną wielkością, po to tylko, by po chwili z tego samego powodu zwyczajnie wyszedł nam bokiem.

Nic więc dziwnego, że gra wzbudza ambiwalentne uczucia i trudno ją z czystym sumieniem polecić bądź odradzić. Wszystko zależy bowiem od tego, co Wy jako gracze najbardziej cenicie w erpegach i jak wiele dziegciu jesteście w stanie przełknąć. Ja początkowo miałem ochotę zmieszać Inkwizycję z błotem, ale dałem jej szansę i, koniec końców, udało mi się przyzwyczaić do większości wad. Nie żałuję 80 spędzonych z grą godzin, nie ukrywam też, że pod koniec zabawy znów byłem nią mocno zmęczony. Mimo wszystko uważam więc, że warto dać grze szansę. Niekoniecznie już teraz i niekoniecznie w pełnej cenie, ale jednak warto.

Tomasz Kowalski

Platformy: PC, PS3, PS4, Xbox 360, Xbox One Producent: BioWare Wydawca: Electronic Arts Dystrybutor: Electronic Arts Data premiery: 21.11.2014 PEGI: 18 Wymagania: Intel czterordzeniowy 2,0 GHz albo AMD czterordzeniowy 2,5 GHz (lub lepszy) 4 GB RAM, karta graficzna Radeon HD 4870 albo GeForce 8800 GT (lub lepsza)

Testowaliśmy wersję na PC. Screeny pochodzą od redakcji.

źródło: Okazje.info

Obraz
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Dragon Age Inkwizycja (PC)Dragon Age: Inkwizycja (PS4)Dragon Age: Inkwizycja (XONE)Porównaj ceny >Porównaj ceny >Porównaj ceny >