Robert Szmidt „Szczury Wrocławia. Szpital” – recenzja. Pana zapraszamy w innym terminie
Tym razem zombie panoszą się w klinice psychiatrycznej.
Książka to krótka, w założeniu stanowiąca wprowadzenie do serii dla osób, które dopiero te wakacje wybrały na początek swojej przygody z wrocławskimi zombie. Dwa poprzednie tomy przewyższały ją zarówno pod względem rozmiarów, jak i rozmachu. W „Chaosie” mieliśmy do czynienia z oddziałami ZOMO oraz korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, które próbowały poradzić sobie z epidemią. W „Kratach” (moja recenzja tutaj) śledziliśmy losy osób przebywających w zakładzie karnym oraz okolicznych mieszkańców. „Szpital” z kolei ukazuje zmagania pacjentów oraz opiekunów kliniki psychiatrycznej.Bohaterów jest mniej – co ma pewne plusy, bowiem w porównaniu do „Chaosu” czy „Krat” miałam już jakieś szanse ich zapamiętać. A zaznaczę, że nadal mamy do czynienia z tą samą mechanika tworzenia postaci, czyli osadzania realnie istniejących ludzi w rolach bohaterów powieści. Są wśród nich znajomi, przyjaciele i fani pisarza, więc grono całkiem spore. Jednak w porównaniu do „Orła Białego”, autorstwa Marcina Przybyłka , postaci te są najczęściej... nijakie. Swoją drogą, sam Przybyłek pojawił się w powieści w całkiem interesującej roli. W "Orle..." Szmidt otrzymał dość znaczącą rolę, więc jeśli ktoś zna obie książki tym ciekawiej jest śledzić ów literacki dialog między oboma pisarzami.Dopiero przy trzecim tomie zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy, której mi w tej serii najbardziej brakuje. Nie czuję sympatii do większości bohaterów. Niektórzy wzbudzają moje zainteresowanie (tutaj z jakiegoś powodu moim faworytem został portier Szymon), ale co do innych, to niestety, przyznaję, że nie za bardzo przejmuję się ich losem. Nie ma co mieć złudzeń – ludzie są tu po to, by umierać. W „Szpitalu” epizodyczność, kruchość ich żywota, czuć najmocniej.Również pod względem fabuły „Szpital” wypada najsłabiej. Zdecydowanie bardziej wolałabym dostać już trzeci tom i poznać dalszy ciąg przygód tych, którzy ocaleli. Rozumiem potrzebę złapania oddechu, ciekawym też wydaje się zabieg ukazania tych samych wydarzeń z różnych perspektyw, jednak „Szpital”, o dziwo, mnie znużył. I nie mam tu na myśli braku scen akcji – w tym tomie najmocniej dało się odczuć schematyczność scen zgonów.Za to bardzo interesujące były opisy warunków panujących w szpitalu w latach 70. Albo wyrażę się bardziej precyzyjnie – nie było w tym nic miłego, wręcz przeraża mnie, na jakim poziomie znajdowało się wtedy leczenie zaburzeń psychicznych . Pod tym względem „Szpital” stanowi interesującą lekturę. Zresztą, to właśnie wiernie oddane realia PRL-u uważam za największą zaletę serii . To, oraz samo ukazanie miasta. Trochę zazdroszczę. Chciałabym, by horda zombie dotarła też do Warszawy i by Szmidt posłał nieumarłych wzdłuż Marszałkowskiej, a jeszcze lepiej: w okolice Wieyskiej. Zapraszam też na Wolę. Gwarantuję, że tak łatwo byśmy się nie dali pożreć. "Szpital" zdaje egzamin na nowelę wprowadzającą do całego cyklu na ocenę "dobry minus". Nie oznacza to jednak, że książka ta zniechęciła mnie do całej serii. Tym bardziej czekam teraz na trzeci tom i wysyłam pozytywne wibracje do wydawnictwa Insignis. Ponoć na jesieni ma się pojawić kontynuacja "Szczurów Wrocławia". Rok szkolny, akademicki, lub po prostu klasyczny "liści opad" z radością powitam we Wrocławiu.