Relacja z Cracow Game Days 2017

Relacja z Cracow Game Days 2017

Relacja z Cracow Game Days 2017
Freszu
16.08.2017 20:49, aktualizacja: 27.08.2017 23:54

Trzy ostatnie imprezy dot. branży gier, które ostatnio odwiedziłem wydają się być skrajnie różne z perspektywy czasu. Ubiegłoroczne WGW zachwyciło mnie prawie na każdej płaszczyźnie, w tym przedpremierowych pokazów, organizacji, jak i treści do ogrania. Na Good Game Warsaw dało się odczuć budżet eventu, jednak merytoryczność musiał podciągać sąsiadujący Comic Con (i stoisko Nintendo). Z kolei, w przypadku debiutującego Cracow Game Days… …sprawa jest bardziej złożona niż poklepywanie organizatorów po pleckach, bo środki pieniężne były zauważalnie mniejsze. Pierwszego dnia targów nie potrafiłem ukryć niezadowolenia (warto zaznaczyć, że przyjechałem po południu, bo choć dojazd jest przyzwoity to zastałem Kraków w remoncie) – hala „Wisła” krakowskiego EXPO zionęła pustką. Może nie oczekiwałem ciasnych uliczek, które przemierza się będąc otoczonym atrakcjami, ale stoiska, czy całkiem spora ilość osób, nie zdołały zakryć bieli ścian i szarej podłogi pomieszczenia, a co dopiero ogromnej przestrzeni wypełniającej je wzwyż – zupełnie nie zaaranżowanego sufitu.

Obraz

Z przyzwyczajenia musiałem spróbować wszystkiego po trochu. Po środku rozstawiono strefę Free-to-Play z wysokobudżetowymi komputerami Optimusa i monitorami LG 21:9, gdzie można było zagrać w Prey’a, Styx: Shards of Darkness, The Surge, Total War: Warhammer, czy turówkę Regalia: Of Men and Monarchs (ekhm, nie wspierającej rozdzielczości ultrapanoramicznej). Obok stoisko Arena VR kusiło Oculus Riftem, niestety z niezbyt znanymi grami na ten sprzęt (chociaż trudno znaleźć te znane). Przy ścianach znajdowały się: całkiem sporo stanowisk z XONE z nadal fantastyczną Forzą Horizon 3, porównywalna ilość komputerów MSI z turniejem CS:GO, wydzielona strefa dla uczestników mistrzostw Polski w PES 2017 oraz przystępne cenowo pecety AMSO z najpopularniejszymi grami – LoL, DOTA 2, CS:GO i Left4Dead 2. Strefa retro była przyzwoita, przygotowano mrowie konsol, od Segi Mega Drive (Flintstonowie <3) po Atari 2600, chociaż na pierwszy rzut oka wyglądała surowo. Najbardziej zasmuciły mnie tylko cztery stoły z planszówkami (bez żadnej osoby, która mogła wytłumaczyć zasady gry) i część przygotowana dla najmłodszych, bo poza Lego City Undercover, nie wystarczy postawić klocków na kawałku wykładziny (jak cudownie to brzmi), o które nawet się nie potykano, bo znajdowały się po środku niczego. Generalnie było jakoś tak… pusto.

Obraz

I tym niezbyt pozytywnym akcentem mogę zakończy… Chwila, to przecież pokaz Agents of Mayhem, tam, na podwyższeniu. Dajmy CGD drugą szansę...

AoM jawi się jako typowy, jednoosobowy morderca czasu w otwartym świecie, ze wszystkimi bolączkami dzisiejszego game designu, lecz został osadzony w nietypowo ukazanym Seulu. W tejże metropolii działają agenci Mayhem, a ich głównym zadaniem jest zwalczanie przeciwnej organizacji superzłoczyńców LEGION. Do sklasyfikowania stylu akcji, jaki i oprawy, nie obędzie się bez porównań do starych kreskówek Fox Kids (Action Man, Spider-Man) czy nawet Jetixa (A.T.O.M.) oraz oczywiście Saints Row, bo AoM należy do alternatywnego uniwersum poprzednich gier Volition. Na pokazie przedstawiono prolog, pierwsze minuty rozbijania się po mieście i trzech podstawowych bohaterów z trzynastu dostępnych, których rozwijamy na modłę RPG, każdego z osobna:

  • Hollywooda, najemnika i aktora jednocześnie, PR’ową twarz tytułowej grupy
  • Szkunera, osiłka ze strzelbą na krótki dystans i harpunem przyszpilającym wrogów
  • Fortunę, przypominającą Smugę z Overwatcha, ale faktycznie mniej mobilną hakerkę, wykorzystującą swojego drona do kontroli tłumu
Obraz

Trzonem rozgrywki wydaje się być mechanika przełączania pomiędzy trzema postaciami w dowolnym momencie (podobnie jak w baśniowym „Trine”) co wydaje się jeszcze bardziej przyspieszać rozgrywkę, może nie czyniąc z niej doomopodobnej strzelanki, ale dzięki temu powinna dotrzymać kroku walce z Saints Row 4. Mam nadzieję, że charakterystyczne dla Volition infantylne gagi i narracja pójdą w tym samym kierunku, choć z drugiej strony boję się powtarzalności z koszmarnego Gat out of Hell. Przekonamy się już niedługo, bo Krzyshek właśnie szykuje recenzję dla Gameceptora.

Jednocześnie do prezentacji gameplay’u przez ekipę TVGRYpl mam mieszane uczucia, bo jeżeli komentarz prowadzony przez kilka osób na raz był bardzo przyjemny, to Gambri kilka razy próbował wmówić widzom (także tym na streamie), że gra zawiera multiplayer, co jest nieprawdą (chociaż trochę rozumiem tę pomyłkę, bo Agents of Mayhem wydaje się być stworzone do kooperacji).

Po obejrzeniu kolejnych atrakcji przygotowanych na głównej scenie (granie z ekipą tvgry w Tekkena 7, turniej PES 2017) miałem wrażenie, że poprzednie dwie godziny, które przeznaczyłem na wyciśnięcie z pozostałych stoisk praktycznie wszystkiego (także z sąsiedniego MeetYT, gdzie można było spotkać kilka naprawdę miłych osób) wykorzystałem nie tak jak powinienem. Kiedy już zrozumiałem swój błąd, moje nastawienie do Cracow Game Days trochę się zmieniło.

Drugi dzień rozpoczął się dla mnie prezentacją Fortnite - przyjemnie prezentującym się połączeniem strzelanki i tower defense, jednocześnie zawierającym masę grindu już we wczesnym dostępie, mikropłatności (będąc w tej chwili płatną grą) i sporymi problemami z dopasowaniem poziomu trudności. Narzekam, ale Epic Games zapowiada przejście na model free-to-play w 2018, więc z racji uzależniającej rozgrywki, ma szanse trafić do czołówki „darmowych” gier.

Obraz

Oczekując na przełożony pokaz Filarów Ziemi, starałem się zająć innymi atrakcjami, lecz MeetYT trwał tylko jeden dzień, a gry rozmieszczone na targach zajmowały co najwyżej na 15 minut. Na szczęście, ten czas idealnie wpasował się między kolejnymi panelami na głównej scenie. Tym razem twórcy z Youtube, czyli Generator Frajdy, NRGeek, BartekGM i Hed z TVGRY rozprawiali o grach, którym niekoniecznie wyszło (tzn. crapach) i powodach dlaczego ocenianie takich tytułów, pomimo żenującego charakteru, stało się rozrywką, zarówno dla jej „dostawców” jak i widzów. Zdziwiłem się, bo wszystkie miejsca siedzące były zajęte przez całą godzinę, co w poprzednim dniu w ogóle się nie zdarzało. Jednak chłopaki wykorzystali potencjał w temacie przewodnim, więc nie dość, że ich bardziej osobiste wywody o własnych historiach z crapami były ciekawe, to dodatkowo potrafiły rozśmieszyć widownię.

Wreszcie, Pillars of Earth od Daedalic Ent. pojawiło się na ekranie już ze znacznie skromniejszą widownią. Niesłusznie, bo przywitało nas naturalnie pięknymi planszami, które swoją surowością zdążyły mnie oczarować przed pokazem, przy pierwszych zwiastunach. Filary Ziemi są przygodówką point’n’click podzieloną na 3 księgi (od 15 sierpnia dostępna jest ta pierwsza). Została oparta na powieści Kena Folleta o tym samym tytule i prezenterzy TVGRY sami przyznawali się do nieznajomości pierwowzoru, ale osobiście puściłem tę informację mimo uszu, z racji na nikłą popularność tego autora w Polsce. Na pokazie przedstawiono nam wstęp do wydarzeń, gdzie gracz wciela się w Toma, głowę rodziny żyjącej w mrocznym 1135 roku. Jego niezbyt wesołą kompanię poznajemy, gdy wraz z żoną w stanie zaawansowanej ciąży i dwójką dzieci zmierza do fikcyjnej angielskiej mieściny Shiring. W środku zimy. Przez las. Praktycznie bez sprzętu. Podałem chyba wystarczająco powodów dla których ta wyprawa nie może się skończyć dobrze, jednak nie jest to aż tak irracjonalne rozpoczęcie historii jak mogło by się wydawać. Daedalic potrafi zacząć z przytupem i pokazać, że stosunek wobec śmierci zmienił się przez te osiemset lat.

Obraz

Nie zapominajmy, że mamy do czynienia z grą przygodową, a w tych interaktywność potrafi nie istnieć (nawet będąc dobrą iluzją). Porównując inne zapisy rozgrywki do tego co widziałem w Krakowie, jak na razie można być spokojnym – Tom tak czy siak nie potrafi zapobiec utracie członka rodziny, ale od naszych wyborów zależą relacje między resztą po tej tragedii. Kolejną podnoszącą na duchu informacją jest QTE, które w prologu nie ma większego znaczenia (za to dialogi są znacznie ważniejsze) i nie są bezmyślnie wrzucone do rozgrywki – umiarkowanie zwiększają dynamikę tylko w spokojniejszych momentach. Poza tym to point’n’click, tylko dostosowany do szerszego grona odbiorców, więc warto wspomnieć o możliwości zaznaczenia interaktywnych przedmiotów (co eliminuje „myszkowanie” po ekranie) oraz system wskazówek, które wiążą się z zadaniami do wykonania – taką podpowiedź traktuje się jak przedmiot i nasza postać potrafi kontekstowo powiedzieć kilka słów o związku naszego celu z wybranym obiektem. Nie wiem jak wpłynie to na zagadki (a zakładam, że jakieś są, przecież to Daedalic), ale skoro można wyłączyć te wspomagacze, to na pewno nie zaszkodzi. W scenariuszu ma się znaleźć miejsce na wielowątkową opowieść i kilka postaci (poza Tomem, przez chwilę oglądaliśmy pierwszy rozdział z perspektywy duchownego Philipa), a ja ciekaw jestem jak studio znane z lżejszych opowieści poradzi sobie z nieuniknionym tematem chrześcijaństwa w średniowiecznej Europie. Recenzję pierwszej księgi dla Gameceptora niedługo dostarczy Szezjo.

Obraz

Po tym wydarzeniu, czas zleciał szybko i przyjemnie, kiedy odbył się konkurs wiedzy „o grach, które paliły pecety” oraz nadarzyła się kolejna okazja do zagrania z organizatorami na wielkim ekranie. Przyszedł czas na końcowy panel – „Tvgry – droga do pół miliona subów”, wtedy aż ciepło robiło się w serduszku, gdy każdy z osobna - Fangotten, Gambri, Kacper i Hed - opowiadał o swoim początku w redakcji, materiałach, które nie powinny ujrzeć światła dziennego i razem odpowiadali na pytania publiczności (szkoda, że zabrakło Arasza i Mateusza, bo przecież byli na evencie).

I tak Cracow Game Days dobiegło końca. Impreza, której mnogość problemów, także tych podstawowych (brak informacji o remoncie linii tramwajowej i nadchodzących derbach Krakowa, zmiany organizacyjne względem planu) jest widoczna nawet jeszcze przed przekroczeniem progu EXPO w Krakowie – ceny biletów na miejscu były dosyć nieadekwatne do liczby atrakcji, a wczesne wejście na sąsiednie MeetYT zostało opóźnione. Marketing, według mnie, rozmijał się z charakterem wydarzenia, bo na „Game Days” jedyną atrakcją dla wielu uczestników była świetnie prowadzona scena przez redakcję TVGRY, co samo w sobie było unikalne na tle innych targów gier w Polsce. Możliwość zagrania w przedpremierowe gry (np. dopiero po pokazie na scenie), obszerniejsze stoiska oraz lepsza organizacja – tego mi brakowało. Mimo wszystko, podobało mi się i chętnie zobaczyłbym CGD 2.0 za rok, może pod inną nazwą.

Akredytację dostarczono mi od organizatorów za pośrednictwem gameceptor.pl

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)