Prosto z Gamescom: Shadow Warrior. Tak się powinno robić nowe wersje starych gier
Powtórzę: tak powinno się robić nowe wersje starych gier. Z odniesieniami do przeszłości, ale bez uporczywego trzymania się archaicznych rozwiązań. Z szacunkiem, ale po swojemu.
23.08.2013 | aktual.: 07.01.2016 15:45
Forma prezentacji: ok. 25-minutowe demo z komentarzem twórców. Kto chciał, mógł chwilę pograć, udało mi się urwać 5 minut dla siebie.
Czy dzisiaj oryginalny Shadow Warrior jest jeszcze dobrą grą? Ma w sobie jakiś urok, ale, patrząc obiektywnie, przez 16 lat od jego premiery zdążyły powstać dziesiątki lepszych strzelanek. I mówię to ja - fan, który swego czasu z wypiekami na twarzy poznawał przygody Lo Wanga. Czasy się zmieniły, po prostu.
I niesamowicie cieszy mnie, że w dobie wszechobecnej mody na retro i setek wersji HD tytułów sprzed lat, warszawskie studio Flying Wild Hog zdecydowało się nowego Shadow Warriora zrobić zupełnie po swojemu. To współczesna, oryginalna strzelanka, w dodatku z gatunku tych, w których nie trzeba chować się za murkami, ale z pieśnią na ustach rzuca się w bój.
Morze możliwości Jednego jestem pewien: narzędzi mordu z pewnością w Shadow Warrior nie zabraknie. Podstawową bronią jest katana i już przy niej warto się zatrzymać na dłużej, bo rzecz jest bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać. W żadnym wypadku nie jest to "broń ostatniej szansy", wykorzystywana tylko wtedy, gdy zabraknie amunicji. Specjalne ataki (wyprowadzane za pomocą dwukrotnego uderzenia klawisza kierunku i naciśnięcia jednego z przycisków myszki) pozwalają na zaatakowanie przeciwnika z dystansu lub wszystkich wrogów dookoła. Dostępny jest także specjalny tryb, który pozwala na wyprowadzanie ciosów z wielu różnych kątów w zależności od wychylenia myszy (inspiracje kultowym Jedi Knight są oczywiste - twórcy wcale ich zresztą nie ukrywają). Działa to wszystko rewelacyjnie i aż szkoda, że w grze nie będzie trybu dla wielu osób, bo chętnie zobaczyłbym pojedynki kilku wyposażonych w takie miecze graczy. No, ale do tego potrzeba praktycznie osobnego zespołu twórców, a Flying Wild Hog nie jest przecież wielkim studiem. Może kiedyś...
Jak obiecują autorzy, grę będzie można w całości ukończyć przy pomocy katany. I jestem w stanie w to uwierzyć - to niezwykle zabójcza i szybka broń. A że siekanie wrogów jest NIESAMOWICIE przyjemne, to jestem też pewien, że znajdą się chętni do tego gracze.
Na katanie się jednak nie kończy. Poza nią Lo Wang ma cały arsenał broni - każdą z alternatywnym trybem ataku, każdą dającą się ulepszać (służy do tego doświadczenie, a to zdobywa się w jak najbardziej efektowny sposób zabijając wrogów). Jest tu i kusza, która może strzelać ładunkami wybuchowymi, i karabiny maszynowe, i wielkie działa wyglądające jak połączenie granatnika z działem artyleryjskim, i nawet głowa demona strzelająca magicznymi promieniami. Którą najpierw trzeba zdobyć, pokonując go.
Shadow Warrior
A to nadal nie wszystko. Są jeszcze magiczne moce, choćby odepchnięcie wrogów. Wśród nich jest także leczenie - i to szczególnie świetny pomysł. Zdrowie samo się nie regeneruje - do tego trzeba chwili spokoju i odrobiny zręczności, by wykonać kombinację klawiszy. Gdy wrogów jest masa, może być o to ciężko. Ale i tak zawsze się próbuje, jednocześnie od nich się oganiając. A krew w żyłach krąży coraz szybciej...
Wszystko to razem daje złożoną, ale jednocześnie niesamowicie szybką grę. Możliwości mordu jest mnóstwo, aż chce się ciągle próbować czegoś nowego. Zwłaszcza że Shadow Warrior wygląda fenomenalnie - zarówno pod względem technicznym, jak i artystycznym. Dziwaczne potwory żywcem wyciągnięte z jakichś japońskich mitów rozpadają się na części w fontannach krwi. Wszystko gdzieś w bambusowym lesie albo japońskiej wioseczce. Może i to mało wyrafinowane, ale, do diabła, jakie wciągające!
Who wants some Wang? Odpowiadając na pytanie ze śródtytułu: ja chcę. Już, natychmiast. Shadow Warrior oczarował mnie zupełnie - to z jednej strony trochę staroszkolna produkcja (mnóstwo wrogów, szybkie tempo, morze krwi), a z drugiej rzecz zupełnie współczesna (multum możliwości, zaawansowanie techniczne). A także pełna humoru - że wspomnę tylko małe króliczki w lesie, które można co prawda zabijać, ale trzeba uważać, by nie przesadzić, bo zawsze można wywołać strasznego ducha chcącego je pomścić. Albo poustawiane w niektórych miejscach automaty z oryginalnym Shadow Warriorem (nie da się w niego grać, to tylko delikatne nawiązanie).
Twórcy obiecują ok. 12 godzin rozgrywki (nawet 20, jeśli ktoś będzie chciał znaleźć wszystkie sekrety). W dodatku gra nie jest łatwa, więc i miłośnicy wyzwań znajdą tu coś dla siebie. Ach, byłbym zapomniał - autorzy wspominali też coś o bossach wielkich niczym w Shadow of the Colossus...
Po prostu weźcie już moje pieniądze, co?
Tomasz Kutera