Proces dotyczący dryfujących joy‑conów w Nintendo Switch – ciąg dalszy
Sprawa ma zostać zakończona przez arbitraż.
Mimo że stacjonarno-przenośna konsola Nintendo spotkał się z dość ciepłym przyjęciem i szybko zaskarbiła sobie serca graczy, to posiada jedną znaczącą wadę. Paradoksalnie nie chodzi tutaj o brak gier (mówię rzecz jasna o samym starcie Switcha, bo teraz tytułów jest aż nadto), a o wykonanie niektórych elementów konsoli.
Jeszcze przed premierą obawiano się o joy-cony i to, że zwyczajnie nie sprawdzą się w roli padów, i jak się okazało, wątpliwości były w pełni uzasadnione. O dryfujących gałkach analogowych wspominał Adam Piechota jeszcze w 2017 roku, a ponad dwa lata później Tatiana dołożyła do poligamijne bazy wpis o zbiorowym pozwie przeciwko Nintendo. Kancelaria prawnicza reprezentująca Ryana Diaza złożyła zawiadomienie do sądu w Waszyngtonie o możliwości wprowadzenia w błąd klientów japońskiej firmy, a także zwodnicze zagrywki biznesowe.
Mimo upływu kilku miesięcy zarówno problem gałek analogowych, które nie powracają do stanu środka, jak i sam pozew nie zniknęły, a kilka dni temu pojawił się przełom w tej sprawie. Sąd odrzucił wniosek Nintendo o umorzenie całej sprawy, ale jednocześnie przychylił się do sugestii Wielkiego N o skierowaniu sprawy do arbitrażu. Powołano się tutaj na umowę, jaką klient zawiera z Nintendo, kupując Switcha. Niestety, na czas arbitrażu sąd zdecydował się zawiesić pozew zbiorowy, a koncern i powód muszą do końca 2020 roku przedstawić efekty tego porozumienia. Ciężko jednoznacznie określić, w którą to stronę pójdzie, ale cała sprawa przeciąga się, a problem dryfujących joy-conów pozostał.
Mimo że japońska firma dała możliwość darmowej naprawy swojego sprzętu, to dotyczy to niestety tylko Stanów Zjednoczonych, dlatego Diaz wspólnie z prawnikami próbuje wywalczyć równe warunki dla wszystkich posiadaczy Switcha.
Bartek Witoszka