PlayerUnknown’s Battlegrounds dwie godziny później
Czy ktoś zupełnie świeży w temacie ma czego w PUBG-u szukać?
18.10.2017 15:12
Pod koniec września republikowaliśmy z Zagraconych tekst Cubitussa - PlayerUnknown’s Battlegrounds 200 godzin później. Mnie do autora daleko zarówno pod względem czasu spędzonego w grze, jak i entuzjazmu z nią związanego. Mój steamowy licznik pokazuje raptem 2 godziny i nie spędzam z PUBG każdej chwili niepoświęcanej na zawodowe granie. Co tu dużo mówić, nie będzie to historia miłości od pierwszego wejrzenia. Jakieś uczucie co prawda kiełkuje, ale nie jestem pewien, czy z tej mąki będzie chleb.Zanim jednak o moich początkach, warto powiedzieć, skąd pomysł na ten tekst. W PUBG-a grają miliony ludzi, ale to nadal gra we wczesnym dostępie, a my takowych nie recenzujemy. To jednak nie będzie recenzja, a raczej wrażenia człowieka, który dopiero co zaczął. Wszak jeszcze w tym roku pojawi się wersja na Xboksa One, a nawet do tej pecetowej ludzi ciągle przybywa, zatem takich "świeżaków" będzie coraz więcej. Nie uważam się też za żadnego eksperta, nie znam idealnego sposobu na zwycięstwo i jeszcze długo go nie poznam.Pierwsza rozgrywka trwała krótko. Dokładnie 10 sekund po wylądowaniu zginąłem, bo mój oprawca okazał się lepszy w walce wręcz. Nazywał się Jamie_Lannister, co zapamiętałem nie dlatego, że śmierć w PlayerUnknown’s Battlegrounds jest tak wielkim i doniosłym wydarzeniem. Po prostu koleś nazywał się jak bohater „Pieśni lodu i ognia” George’a R. R. Martina. Tak, śmierć w PUBG zdecydowanie nie jest ani wielka, ani doniosła. Nie ma w niej nic bohaterskiego, często jest głupia, kiedy indziej niesprawiedliwa, a w większości przypadków nie widzisz nawet, kto cię odstrzelił. Jest za to częsta i ostateczna, bo w grze nie ma respawnów.Druga śmierć przyszła nie po sekundach, lecz minutach. Raz udało mi się kogoś ustrzelić, choć do teraz to jeszcze rzadkość. A ostatnio załapałem się do ostatniej żywej dziesiątki i kto wie, może byłoby jeszcze lepiej, ale straciłem cierpliwość i zamiast czołgać się, przebiegłem przez pole. Nawet nie zauważyłem, skąd nadleciał pocisk.Właśnie ta niecierpliwość, a konkretnie jej źródło, daje mi najwięcej frajdy podczas kolejnych rozgrywek. Każdej towarzyszy napięcie. Wylądować w mieście, gdzie szybciej znajdę sprzęt, ale też innych graczy, czy na odludziu, gdzie będę miał więcej spokoju, ale też trudniej będzie się wyposażyć? No i czasu będę miał mniej, bo zegar ciągle odlicza sekundy pozostałe do zmniejszenia obszaru gry. Zostaniesz poza nim - stopniowo tracisz zdrowie i umierasz. Właśnie tak wyglądała moja czwarta śmierć. Tak skupiłem się na szukaniu ekwipunku, że zignorowałem odliczanie. Ale ile radości miałem z nerwowego szukania jakiegokolwiek pojazdu! A o ile fajniej było, jak w końcu jakiś znalazłem i rozpoczął się wyścig z czasem! Wyścig niestety przegrany, bo PUBG nie ma litości.Tak. Napięcie towarzyszy od pierwszych momentów i rośnie z każdą kolejną minutą gry. Zbieram sobie w spokoju kolejne naboje do strzelby, kiedy nagle słyszę w słuchawkach odgłos silnika. Zamieram. Serce w gardle. Po chwili padam na ziemię i powoli czołgam się do ściany. Pojedź dalej, no pojedź, nie zatrzymuj się! - myślę, denerwując się coraz bardziej. Wszak jeszcze słaby ze mnie gracz, a koleś przez okno wyglądał na dużo lepiej wyposażonego. Szlag! Jednak się zatrzymał. I jeszcze tu idzie! – dodaję pod nosem. No nic, ustawiam się przy drzwiach i czekam. Czekam. Czekam. Palce nerwowo zaciskają się na myszce, uszy pocą pod słuchawkami. Drzwi się otwierają! Strzelam! Nie trafiłem! Kurwa! - krzyczę i strzelam ponownie. Strzelba robi swoje, przeciwnik pada, ja powoli zaczynam się odprężać. Jestem bezpieczny, przynajmniej chwilowo. Do pokoju wpada Justyna prosząc, żebym był trochę ciszej, bo dzieci pobudzę.Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jakaś gra wywołała we mnie aż takie emocje. Może kolejne fale genokradów w Deathwingu, ale to było chwilowe, PUBG robi to cały czas. A do tego, choć nie lubię przemęczać się w grach, zupełnie nie przeszkadza mi, że nie wygrałem jeszcze ani jednej rozgrywki. Paradoksalnie to właśnie kolejne porażki napędzały mnie do rozpoczęcia nowego meczu. Nie wiem, czy to jest to słynne „gitgudowanie” i w żadnym wypadku nie porównuję gry Brendana Greene’a do Dark Souls czy Cupheada, ale cały czas chcę być lepszym i z każdej porażki wyciągam wnioski.Teraz pilnuję już, żeby nie zostać w tyle i zawsze znaleźć się w strefie. Zbieram tylko potrzebny sprzęt, zamiast pakować do plecaka co popadnie, a otwarte tereny pokonuję czołgając się i bacznie rozglądając. Nie wiem, pewnie ciągle robię coś nie tak, bo nadal ginę i nie udało mi się jeszcze dotrwać dalej, niż do wspomnianej dziesiątki.A może to dlatego, że jestem nowy? PlayerUnknown’s Battlegrounds jest dostępny od marca, więc inni mieli czas się podszkolić, poznać mapę, nauczyli się wykorzystywać grę na swoją korzyść. Po części na pewno tak jest, choć ani razu nie miałem wrażenia, że jestem karany za brak doświadczenia, a bardziej za głupotę i brak cierpliwości. Bo co za dureń przynosi łom na strzelaninę? Do tego dochodzi fakt, że grze przybywają miliony graczy dosłownie z miesiąca na miesiąc, więc zawsze znajdzie się ktoś mniej rozgarnięty.Nie zapominajmy też, że choć gra ma skrzynki z lootem, ograniczają się one jedynie do kosmetyki, zatem nie ma mowy o kupowaniu sobie wygranej. Tu jest sprawiedliwie, tu liczy się skill, a nie snajperka z super lunetą i amunicją atomową za 4,99 euro. I zauważyłem, że właśnie to ulepszanie swoich umiejętności zastępuje system progresji z innych tytułów. Bo mówić, że w PUBG go nie ma to jednak lekkie nieporozumienie. On jest - w nas samych.Jednocześnie, mimo tego całego wychwalania, nie spędzam z grą każdej wolnej chwili. Po dwóch, trzech rozgrywkach czuję się zmęczony psychicznie. Gdzieś z tyłu głowy pojawia się myśl, że w kolejnym meczu będzie podobnie, że nic się nie zmieni. Że znowu dostanę strzał nie wiadomo skąd albo wyląduję na tyle daleko od strefy, że nie zdążę uratować się przed jej ograniczeniem. Albo że nie trafię na porządny ekwipunek i przegram tylko dlatego, że miałem pecha. Albo… wtedy po prostu wyłączam grę i odpalam coś innego. Bo to kolejna fajna rzecz w PlayerUnknown’s Battlegrounds - nie musisz grać w nią godzinami. Możesz, szczególnie jak chcesz być dobry, ale spędzając z nią rekreacyjnie parę godzin tygodniowo nie masz poczucia, że coś cię omija.Może to trochę dziwne porównanie, ale spotykaliście się kiedyś z kobietą (albo mężczyzną), która tak nie do końca się wam podobała, nie zawsze było z nią super i ogólnie nie mieliście jakiejś większej motywacji do przeniesienia znajomości na kolejny poziom? Ale w sumie, jak już dochodziło do spotkania, to było nawet spoko? I równie spoko by było, gdyby coś z tego wyszło? Z tym kojarzy mi się PUBG po dwóch godzinach gry. Zobaczymy, jak będzie po 20 i czy w ogóle dotrwam do 200.