Plastikowi gitarzyści, czyli kilka słów o kontrolerach do gier muzycznych
Plastikowe instrumenty są jak plastikowe kwiaty. Te drugie niby mogą wyglądać jak prawdziwe, cieszyć oko, ale nie mają zbyt wiele wspólnego z prawdziwymi roślinami. Podobnie jest z gitarami, dołączanych do gier muzycznych - mogą dawać frajdę, ale do rzeczywistych instrumentów im daleko.
Od 2005 roku gry muzyczne zyskały ogromną popularność. Głównie dlatego, że pozwalały bawić się muzyką, poczuć jak prawdziwy wirtuoz instrumentu, łącząc te uczucia z typowym dla większości gier wciskaniem przycisków na padzie. Szał na kolejne odsłony „Guitar Hero” i „Rock Band” minął, a „Rocksmith” (jakkolwiek dobry by był) tego sukcesu nie powtórzy. Choć pomysł wykorzystania prawdziwych instrumentów w grze wydaje się genialny, to w konsekwencji ogranicza grono odbiorców do osób, które znają choć podstawy grania na instrumencie. Nie miałem jeszcze okazji pograć dłużej w „Rocksmith”. A to dlatego, że wciąż brakuje tam utworów z interesujących mnie gatunków muzycznych. Teraz czułbym się jak podczas pierwszego roku studiów, gdy na juwenaliach toruńskiego UMK grałem ze znajomymi szanty nad basenem przeciwpożarowym.
Gitary do „Guitar Hero”
Na początku napisałem, że plastikowym gitarom daleko do prawdziwych wioseł. Zastanówmy się dlaczego:
Ciężar
Półtoragodzinna próba z gitarą przewieszoną przez ramię nie należy do najłatwiejszych form spędzania wolnego czasu. Instrument jest zwyczajnie ciężki, powieszony na szyi daje o sobie znać już po kilkunastu minutach. Próba to jednak próba, można usiąść, odpocząć. Co innego koncert - tam takiej możliwości nie ma i wyrobienie sobie odpowiedniej kondycji, przyzwyczajenie organizmu do dodatkowego ciężaru jest po prostu konieczne. Nie bez powodu wielu gitarzystów, którzy lubią czasem na scenie pomachać głowami lub pochodzić tu i ówdzie, podczas tworzenia instrumentów specjalnie pod nich, zwraca uwagę na obniżenie ciężaru gitary. Tak swego czasu zrobił Nergal z polskiego Behemoth - stworzona dla niego przez firmę EPS gitara HEX-7 jest zwyczajnie lżejsza, co ma ułatwić trwające często około godziny występy, podczas których nikt nie stoi w miejscu. Z plastikowymi instrumentami nie ma tego problemu, to lekkie tworzywo i nawet przy modelach bardzo przypominających prawdziwe wiosła można je zwyczajnie złapać w jedną dłoń, podnieść za korpus i wymachiwać naokoło. Spróbujcie zrobić to z prawdziwą gitarą. Nie bez powodu bohater „Dead Rising” lubił przywalić w zombiaka takim instrumentem. To musi boleć.
HEX-7 od ESP
I tu pojawia się pierwszy dyskomfort podczas zabawy. Przyzwyczajony do prawdziwej gitary, czułem, jakbym trzymał w dłoniach zabawkę dla dziecka. To uczucie spotęgowało się, kiedy wstałem i przewiesiłem kontroler przez ramię. Mocniejsze szarpnięcie powodowało, że plastikowe wiosło latało przeze mną jak szalone - nie jestem użytkownikiem gitary, który lubi lekkie dotykanie instrumentu. Po kilkunastu minutach plastik zaczynał więc delikatnie skrzypieć, a ja bałem się, że zaraz coś pęknie. Przyszło mi nawet do głowy, żeby rozkręcić kontroler i czymś go dociążyć. Choć trochę.
Dźwięki, których nie ma Wbrew pozorom podstawą grania na prawdziwej gitarze nie jest nauczenie się tabulary (zapisu tego, co dzieje się na gryfie) konkretnego utworu. Trzeba poznać dźwięki - dla przykładu pierwsza od góry struna to E, druga struna szarpnięta na trzecim progu to natomiast C. Mając pojęcie o dźwiękach, gitarzysta jest w stanie przerobić zapis utworu tak, by zagrać coś inaczej, często dla siebie łatwiej. Podobnie ze zmianą tonacji - te same melodie można zagrać na zupełnie innych dźwiękach, a finał będzie praktycznie ten sam. W grach muzycznych obsługujących plastikowe gitary tego nie ma. Pięć przycisków na gryfie i jeden „dzyndzel” imitujący piórkowanie czy kostkowanie nie wystarcza. Nie jesteście w stanie przewidzieć, jaki dźwięk postanie przy danej kombinacji, bo to gra decyduje za Was, podporządkowując Wasze „granie” pod zapis utworu. Co więc zostaje? Nauczenie się utworu na pamięć, jak długiej sekwencji QTE. Jakie ma to przełożenie na prawdziwy instrument? Żadne.
Co łatwiejsze? Widziałem na YouTube graczy wymiatających na plastikowych gitarach najtrudniejsze utwory, na najwyższych poziomach. Ja tak nie potrafię, podejrzewam, że ci sami ludzie są w stanie błyskawicznie wykonać najtrudniejsze kombinacje z „Tekkena”. Przyjmijmy, że prawdziwa gitara ma 21 progów i 6 strun. Nie jestem w stanie zliczyć kombinacji dźwięków, jaką można tu osiągnąć. Jakby tego było mało, dochodzi cała masa technik grania, piórkowanie, kostkowanie, tremolo, tapping, flażolety, wykorzystanie wajchy. Jeśli widzieliście pokazy umiejętności gitarzystów heavymetalowego zespołu Dragonforce, to wiecie, że panowie umieją na gitarze zagrać dźwięk spadającej bomby, czy fragmenty kojarzące się z dźwiękami z gry „Pac-Man”.
I wracamy do plastikowego wiosła. Pięć przycisków, jeden „dzyndzel”. Liczy się jedynie prędkość ich szarpania i wciskania, o technice nie może być mowy. W obu przypadkach opanowanie instrumentu to mozolne ćwiczenia. Z tą jednak różnicą, że prawdziwa gitara wymaga poświęcenia, ćwiczeń po kilka godzin dziennie, pokonywania barier swoich palców, wyczucia tak zwanego „flow” i nauczenia się grania ze słuchu. To znów dwa zupełnie inne światy, które łączy jedno określenie - granie muzyki. W obu przypadkach znaczy to jednak coś zupełnie innego.
Sięgając swego czasu po „Guitar Hero: Metallica”, cicho liczyłem, że jakieś tam doświadczenie w graniu na prawdziwym instrumencie przełoży się na umiejętność grania na plastikowym wiośle. Co więcej, to właśnie utwory Metalliki były kiedyś pierwszymi kawałkami, których nauczyłem się grać na elektryku. I tu pierwsze zaskoczenie - nie pomogło mi to ani trochę. Patrząc na animację, nie umiałem znaleźć wspólnego mianownika z tabulatorami, pamiętając poszczególne utwory, nie potrafiłem przenieść ich na plastikową gitarę. Ciekawi mnie, jak działa to w drugą stronę. Może komuś z Was po wielu godzinach spędzonych z „Guitar Hero” czy „Rockband” łatwiej było nauczyć się grać na prawdziwym instrumencie?
O tym, że pamiętam jeszcze podstawy grania na gitarze, możecie się przekonać, oglądając zagadki muzyczne umieszczane w moim vlogu - PrzeGrany Tydzień. Granie na instrumencie to jednak codzienne, kilkugodzinne ćwiczenia. A tych nie wykonuję już niestety od ponad 6 lat.
Ocean frajdy Tego typu porównania nijak się jednak mają do najważniejszej cechy gier muzycznych. Plastikowe instrumenty dają frajdę, pozwalają poczuć się jak gwiazda rocka osobom, które nie mają pojęcia o graniu na prawdziwej gitarze czy perkusji - a nie czują potrzeby, aby chwycić za prawdziwy instrument. I to właśnie na tym opiera się ich ogromna popularność. Gry przede wszystkim mają dawać frajdę i do tego plastikowe gitary nadają się świetnie. A że z graniem na prawdziwym instrumencie nie mają zbyt wiele wspólnego? Jakoś milionom graczy na całym świecie to przez lata nie przeszkadzało.
Paweł Winiarski