Pierwsze wrażenia: White Knight Chronicles
Po ponad trzynastu miesiącach podróży gigantyczna zbroja Białego Rycerza doczłapała do Ameryki, a za dwa tygodnie zawita także na Stary Kontynent. Zapraszam więc na krótką relację z pierwszych kilku godzin gry i kilkunastu poziomów doświadczenia.
05.02.2010 | aktual.: 18.01.2016 12:12
Na początku muszę wspomnieć, że Level-5 to moje ulubione studio - niezależny (choć mocno związany z SCE) zespół, z takimi przebojami na koncie jak Dragon Quest VIII i Rogue Galaxy na PS2, Jeanne d'Arc na PSP czy seria Professor Layton na NDS. W końcu udało im się wypuścić pierwszą produkcję na PS3 i nic dziwnego, że z wielkimi nadziejami przeplatanymi lękiem wkładałem płytę do czytnika.
Podstępy, zdrady, morderstwa i demolowanie zamkowych sal Rzecz zaczyna się klasycznie : młody bohater, pomocnik handlarza winem, ma przywieźć do stolicy dostawę beczek zamówionych na wielki bal - królewska córka osiąga właśnie pełnoletniość. Jednocześnie do miasta przybywa z przepychem poselstwo wrogiego do niedawna narodu celem przeprowadzenia pokojowych rozmów, w przerywnikach widzimy tajemniczych (i już na pierwszy rzut oka złych) antagonistów, a u bram staje sławny cyrk, chcący uświetnić uroczystości swoimi występami. Jak się można domyślić, już wkrótce zaczynają się kłopoty, podstępy, zdrady, morderstwa, demolowanie zamkowych sal, ucieczki przez podziemia i uwalnianie starożytnych mocy. A to dopiero prolog gry.
To jedna z tych nielicznych gier cRPG, gdzie nie da się stworzyć ładnego bohatera. Próbowaliśmy, ale było na tyle ciężko, że szybko zaczęliśmy robić jak najbrzydszą postać. - przy. PG
Bardzo podoba mi się zarówno ten wstęp, jak i jego rozwinięcie w kilku następnych lokacjach i miastach. Mamy prawdziwe fantasy z dodatkowymi elementami technologicznymi pochodzącymi od tajemniczych Starożytnych. Klasyczny motyw bohatera z ludu wplątanego w poważne kłopoty na poziomie (co najmniej) królestwa odrobiony jest wiarygodnie. Mamy nieco podniosłości ale i żarty czy mruganie okiem do gracza, nie ma więc ryzyka zalania wszystkiego patosem. Oprócz miodu jednak jest i dziegieć: szczegółowo tworzony na początku awatar (wybieramy mu kształt, kolor, wielkość i położenie wszelkich cech fizycznych, jak oczy, brwi, włosy, nogi, biodra, ręce, twarz, itd., itp.) nie jest bohaterem opowieści, a tylko zupełnie niemym (!) członkiem drużyny, służącym właściwie tylko do trybu multi - chociaż pojawia się w większości przerywników filmowych, to po prostu stoi jak kołek i gapi się na wydarzenia. Byłem zawiedziony, że dokładnie spersonalizowana przeze mnie postać jest w wydarzeniach zbędna.
Twórcy zapewniają, że gra wystarczy na sto godzin rozrywki, więc z niecierpliwością oczekuję rozwoju fabuły i jej zwrotów. Wspominam z przyjemnością sposób prowadzenia opowieści w Rogue Galaxy, a tutaj widzę podobne elementy, mam więc nadzieję że moje nadzieje nie okażą się płonne.
20 lat temu w Final Fantasy... Tu niestety robi się trochę gorzej. Gra nie wygląda brzydko, niektóre jej elementy - głównie pejzaże - zrobione są ze smakiem i wizją, ale nieustannie mam wrażenie, że twórcy nie wykorzystali w pełni możliwości obecnej generacji (tym bardziej, że tytuł nie jest wieloplatformowy). Doskonale rozumiem, że powinno się patrzeć na grę z perspektywy daty powstania (japońska premiera w grudniu 2008) oraz pamiętać o fakcie, że to pierwsza produkcja studia na tę konsolę. Nie jest też tak, jak niektórzy twierdzą, że całość wygląda jak gra z PS2 - po prostu spodziewałem się czegoś ładniejszego. Nie podoba mi się także mała różnorodność przeciwników i wykorzystywanie tych samych modeli wrogów z kosmetycznie zmienionymi detalami (inne kolory, tekstury). Rozumiem, że robiło się tak dwadzieścia lat temu w Final Fantasy, ale tutaj mnie to razi.
Przerywniki filmowe są krótkie, głównie liczone w czasie rzeczywistym, więc nasze ludziki ubrane są w aktualne zbroje - bardzo lubiłem to w Rogue Galaxy, że prezentacja fabuły dotyczy tu-i-teraz drużyny. W kwestii przerywników nie podobał mi się tylko fakt, że czasem kilka mini-scenek następowało bezpośrednio po sobie, przez co nie wiedziałem czy po kolejnym zaciemnieniu akcja ruszy dalej czy konsola rozpocznie następny film.
Rozgrywka Poruszamy się trzyosobową drużyną, ze swobodną wymianą postaci i przełączaniem się między nimi. Widok z trzeciej osoby, do pracy automatycznej kamery nie mam żadnych zastrzeżeń. Walka jest dynamiczna i mimo małej liczności trybów walki ustawianych dla postaci, którymi nie kierujemy, zachowują się one bardzo rozsądnie i nie mam żadnych uwag do podejmowanych przez nie decyzji. Podoba mi się dużo bardziej niż wykonanie w Dragon Age: Początek, gdzie wszyscy robili co chcieli (a nie to, co chciał gracz). Przeciwnicy są albo mali (skala postaci) albo gigantyczni (skala mistycznej zbroi Białego Rycerza, w którego możemy się zamieniać). Walka z wielkimi wrogami jest ciekawa - szukamy ich słabych punktów, atakujemy nogi, próbujemy przewrócić aby się?nąć do głów czy chociaż trzewi. W trudnych chwilach zamieniamy się w tytułowego Rycerza rosnąc przy tym kilkukrotnie i walczymy jak równy z równym. I tu zgrzyt - nasze potężne wcielenie porusza się niezdarnie i powoli, nie ma w nim dynamiki, którą widzimy chociażby u wrogiego drzewca czy trolla. Rozumiem że gigantyczna zbroja nie może skakać jak jagniątko z ADHD, ale dlaczego jest zardzewiałym klocem?
Postacie rozwijamy za punkty otrzymane przy awansie, wykupując kolejne umiejętności i rozszerzenia cech. Wszystkie one pogrupowane są w obszary tematyczne, w sumie jest ich kilkaset. Umiejętności przypisujemy do skrótów, które dostępne są podczas walki. Ciekawym pomysłem jest możliwość tworzenia własnych combo - definiujemy w nich sekwencje użycia ciosów i/lub magii. Nie udało mi się jeszcze skonstruować i wykonać jakiegoś bardzo złożonego zestawu, ale czuję patrząc na komplikację tego mechanizmu, że będzie można z jego pomocą dokonywać iście heroicznych wyczynów. Poza tym mamy możliwość ulepszania broni i zbroi znalezionymi materiałami oraz nasycanie ich magią.
Ponieważ to Level-5, nie mogło zabraknąć całego systemu syntetyzowania ekwipunku przez ropuchopodobne istoty, zbierania komponentów i zdobywania przepisów; to kolejny miły ukłon w stronę fanów poprzednich tytułów - mam cichą nadzieję, że za kolekcjonowanie recept i ich wykonywanie będą także nagrody w grze, a nie tylko puchary.
Podsumowując Nie da się ukryć, że gra mi się podoba. Mam przy niej wrażenie, że gram (z dokładnością do fabuły) w drugą cześć Rogue Galaxy - bardzo lubię ten tytuł i mam za złe całemu światu, że go nie docenił. Niepokoi jednak, że w niemal każdym aspekcie zauważam niedociągnięcia. Żadna wada nie wydaje się poważna, ale zdaję sobie sprawę że jest ich sporo i po kilkudziesięciu godzinach gry mogą zniechęcić do kontynuowania zabawy. Ponieważ jestem na początku całej przygody z White Knight Chronicles, nie warto jeszcze bić w alarmowy dzwon - w obecnej sytuacji rekomenduję tytuł miłośnikom gatunku (a szczególnie fanom Level-5), a reszcie radzę poczekać na pełną recenzję.
Tomasz Andruszkiewicz