Pierwsze wrażenia: Phantasy Star Portable
Na samym początku przyznam, że nie miałem do czynienia w zasadzie z żadną częścią Phantasy Star, ale patrząc na oceny, jakie uzyskiwała ostatnia odsłona o podtytule Universe, to chyba nawet dobrze. Przynajmniej mogłem podejść do tego przenośnego wydania z przeświadczeniem, że to może być naprawdę udana produkcja.
19.04.2009 | aktual.: 11.01.2016 18:19
No i po pierwszych dwóch godzinach spędzonych z tytułem dobre wrażenie wcale nie straciło na sile, głównie dzięki licznym skojarzeniom z Monster Hunterem. Zacznijmy jednak od początku, czyli ekranu wyboru postaci, który bardzo mnie zaskoczył. Można przy nim spędzić naprawdę sporo czasu, bo opcji jest dużo, a decydujemy nie tylko o wyglądzie zewnętrznym, ale również klasie bohatera, jakim będziemy grać.
Gdy już przebrniemy przez edytor, powoli zatapiamy się w historię, która niestety rozkręca się bardzo powoli albo jest po prostu standardowa, czyli nie porywa. Co prawda wszechświat tutaj to coś więcej, niż zwykła japońszczyzna, bo mamy roboty, elfie uszy, międzygalaktyczne podróże i pistolety plazmowe, ale to wszystko utrzymane jest w silnej japońskiej konwencji. Nikogo nie zdziwi więc, że zaczyna się od typowego zera, a dokładnie młodszego strażnika (organizacja Guardians), by walczyć z terrorystami zwanymi Illuminus i stać się prawdziwym bohaterem. Zaskakuje również sama prezentacja fabuły, która odbiega od przyjętych standardów. Większość dialogów przeprowadzona jest na statycznych tłach, na dodatek mówiące postacie w ogóle nie są animowane, co dobitnie kojarzy się z DSem, a nie PSP. Z drugiej jednak strony wszystkie ważniejsze kwestie są czytane, co jest zdecydowanym atutem. W takiej sytuacji trudno mi powiedzieć czy wypada to lepiej czy też gorzej, z całą pewnością nie przeszkadza.
Jeśli jednak miałbym wskazać powód, dla którego warto rozważyć zakup Phantasy Star Portable to z całą pewnością byłby to tryb kooperacji. Na myśl od razu przychodzi Monster Hunter i setki godzin, jakie można tam spędzić ubijając kolejne smoki. Inny przykład, który będzie bliższy większości graczy to oczywiście Diablo 2, w które również grało się niemało. Tutaj jest podobnie. Nie chodzi o samą fabułę, ale o zdobywanie coraz to lepszych przedmiotów, odpowiednie kombinacje ekwipunku i walkę z coraz trudniejszymi potworami.
Gra obsługuje jedynie tryb Ad-hoc dla czterech graczy, więc jeśli macie ochotę na wyprawy w gronie przyjaciół to uwzględnijcie to, że będziecie musieli często się odwiedzać. W Japonii ze znalezieniem ekipy pewnie nie było problemu, ale za to u nas sytuacja raczej będzie całkowicie odwrotna. Istnieje też możliwość wybrania się na misje z wirtualną drużyną, tworzoną przez AI, ale z mojego krótkiego doświadczenia wynika, że walki nie dostarczają wtedy, aż tyle adrenaliny. W dodatku konsolowi kompani raczej nie wykazują się inicjatywą, przez co zaatakowanie większego bossa stanowić może problem w pojedynkę.
Na koniec wspomnę jeszcze o samej walce, bo musi być ona wystarczająco satysfakcjonująca, by chciało nam się rozwalać kolejne hordy wrogów. Tutaj muszę powiedzieć, że byłem bardzo pozytywnie zaskoczony, ponieważ dzięki zastosowaniu podręcznego menu, które pozwala (na uwaga!) Real time weapon change rozgrywka jest dość dynamiczna, a my w mgnieniu oka przełączamy się z wielkiego dwuręcznego miecza na karabin plazmowy. Co jednak jeszcze ważniejsze to fakt, że różne bronie to inny styl walczenia, więc i sam przebieg walki. W zasadzie odnośnie tej części rozgrywki mam tylko drobne zarzuty względem działania kamery, ale do tego jeszcze wrócimy, bo przecież o czymś muszę pisać w recenzji.
Z oceną tego typu tytułów najlepiej się wstrzymać do momentu, gdy będzie się miało większe pojęcie o najlepszych broniach, możliwych zestawach i całej tej otoczce, ale wydaje mi się, że jeśli Phantasy Star Portable utrzyma taki poziom, to będzie to tytuł na mocną czwórkę, może nawet z plusem. Wszystko wskazuje zatem na to, że fani dungeon crawlerów w japońskim stylu mają na co czekać.
Beniamin Durski