Pięć milionów serc rozradowanych Kingdom Hearts III
Codziennie jakieś rekordy ostatnio.
Ja się wcale nie dziwię. Kingdom Hearts III przez ponad dekadę zdążyło stać się niemalże symbolem „wyczekiwanej gry”. A marka pomiędzy „dwójką” a tą obecną wydała na świat całe uniwersum samodzielnych pozycji, składanek oraz ultraskładanek. Kingdom Hearts jest wyjątkowe. Bez względu na to, czy ten osobliwy charakter Was przekonuje, czy wręcz przeciwnie. Nawet będąc członkiem Internetowego Powstania Przeciw Japońszczyźnie Wszelakiej, nie można premierze odmówić jej rozmiarów. Przeczekujecie to wydarzenie, żeby portale growe przestały w końcu wrzucać zdjęcia z postaciami Disneya, a może przeciwnie - dołączyliście do grona pięciu milionów?
A co z naszą recenzją? Będzie tak szybko, jak Krzysiek się upora z całym scenariuszem. Czasem tak jest, że grę na 30-40 godzin dostajemy o wiele za późno. Mogę Was jednak zapewnić, iż mój kolega ma sporo bardzo ciekawych refleksji. Nie jest turboultrasem Xehanorta i watahy, a takie spojrzenie zawsze cenię w przypadku równie „obciążonej” produkcji. Kingdom Hearts III i tak jest hitem - nasz tekst niczego nie zmieni. Może zatem z nieco większym dystansem zanalizować, na ile cały ten hype ma rację bytu.
Też gracie w finał przygód Sory? Dam Wam opcjonalne zadanie, jak naszemu Krzysiowi. Przez jedną, długą sesję zanotujcie dokładnie, ile razy powracają słowa „heart”, „darkness”, „friend” i „light”. To proste ćwiczenie doskonale tłumaczy, dlaczego seria ma mniej więcej tyle samo wściekłych wrogów, co rozkochanych fanów.