Red Dead Redemption 2 po ponad 20 godzinach. Rockstar dojrzewa

Red Dead Redemption 2 po ponad 20 godzinach. Rockstar dojrzewa

Red Dead Redemption 2 po ponad 20 godzinach. Rockstar dojrzewa
Adam Piechota
29.10.2018 09:43

Potrzebuję jeszcze kilku dni, żeby recenzja była sprawiedliwa. Ale głowa już pęka od przemyśleń.

Pierwsze trzy lub cztery godziny trzeciego, nie drugiego Red Deada (ciekawe, jak długo będzie to jeszcze oczywistą ciekawostką), to prawdopodobnie najwspanialsze rozpoczęcie, jakie kiedykolwiek stworzyła firma na „R". Arthur Morgan i reszta wściekłych psów Dutcha Van der Linde przedziera się przez lodowatą zamieć, uciekając od służb prawa po ogromnym, jak wnioskujemy z opowieści, skoku w Blackwater, który zakończył się jeszcze większą porażką. Na skraju zamarznięcia, pozbawieni nadziei, ubrań i pożywienia, znajdują drewniane chatki. „Zaufajcie mi" - prosi przywódca - „przeżyjemy i to, jeśli będziemy trzymać się razem". W takich nieoczywistych warunkach nauczycie się - lub przypomnicie sobie - sterowania, kilku systemów rządzących narracją, przyzwyczaicie do długości dialogów rodem z Tarantina, a także zaszokuje Was jedna, dość nietypowa refleksja.Nowy Red Dead nie jest grą w otwartym świecie. Znaczy, wiadomo - na papierze jest. Niemniej nie ogrywa się jej jak gry z otwartym światem. Ba, przez następne kilkadziesiąt rozdziałów fabularnych bardzo rzadko dochodziło do mnie, że mam przed sobą kolejną w tej generacji piaskownicę. Podejrzewam, iż jeśli ktoś ma takie życzenie, mógłby zupełnie zignorować „otwartość" tej mapki i potraktować 50 czy 60 godzin całej przygody jak liniową rzecz z półki AAA. Nawet ślamazarne podróże do następnego zleceniodawcy (wszak to Rockstar, mimo wszystko) można w sporej części zautomatyzować i ufilmowić. Nie uratowano w ten sposób gangu Dutcha przed niewieloma skutkami ubocznymi reprezentowanego gatunku (o których wolałbym rozpisać się szerzej w późniejszym tekście), lecz ułatwiono na pewno życie wszystkim zmęczonym już piaskownicami, na przykład tym, którzy zamykają właśnie kolosalne w rozmiarach Odyssey.W pewnym sensie Red Dead 2 jest zbudowany niczym antyteza otwartych gier wideo. W ostatniej kolejności stawia na czystą frajdę z podstawowej rozgrywki. Woli koncentrować się na maleńkich szczegółach, imitowaniu upierdliwej symulacji oraz sprawiać ślamazarne wrażenie, śmiejąc się w twarz wszystkim pragnącym pośpiechu lub żywiołowości rodem z Grand Theft Auto. Podejmuje intrygujący dialog z The Legend of Zelda: Breath of the Wild o tym, że pięknemu środowisku nie potrzeba tysięcy znaczników na mapie, żeby przygoda uzależniała.Ale przede wszystkim - pragnie opowiedzieć historię. I jakbyście nie hipsteryzowali, będziecie chcieli ją przeżyć od początku do końca, wdychając każdą impresję pełnymi płucami. Narracji służy zresztą brak pośpiechu. W moim przypadku od początku scenariusza minęły już całe fikcyjne tygodnie. Czuję, że krzywdzę doświadczenie, zamieniając standardowe dwie godziny grania w siedem lub osiem dziennie.Każdy uberhit ostatnich lat jest w mniejszej lub większej części chętny również dodać własne kilka groszy do sprawy „wyłaniających się" elementów rozgrywki (tzw. emergent gameplay). Nie wątpię, że anegdotek z Red Deada będą dosłownie tysiące. Z chęcią dorzucę do puli własną.Arthur zarósł mi niczym drwal (sprawdź hasła: Wiedźmin 3, rosnące włosy w grach) i zauważyłem ze zdziwieniem, że nawet nie pamiętam, jak wygląda jego twarz bez brody. Pojechałem do pierwszej miejscowości, miasteczka Valentine, gdzie barber urzędował w saloonie. Przypadkowo do przybytku wbiegłem, nie wszedłem, więc nieświadomie rąbnąłem drzwiczkami gościa, który z niego wychodził. Zareagował obelgą. Nie pozostałem dłużny (gra daje wybór słownego łagodzenia konfliktów lub ich wyolbrzymiania). Wyzwał mnie na pojedynek. Wyszliśmy na zabłoconą drogę. Gdy staliśmy naprzeciw siebie i za chwilę miałbym spróbować go postrzelić, jego serce nie wytrzymało - padł na zawał. Durny ja, uznałem, że należy mi się jakaś nagroda. Podszedłem do jego ciała i zabrałem mu pieniądze. Pech chciał, że obserwowało to mnóstwo ludzi. Tak zaczęła się ogromna strzelanina ze stróżami prawa i długi etap spłacania grzywny w tym rejonie. W tym sensie Red Dead 2 jest piaskownicą, widzicie. Ale nie męczy pobocznymi aktywnościami i setkami znajdziek, które nudzą się po kilku godzinach.W absolutnie żadnym wypadku nowa produkcja Rockstara nie jest pozbawiona naprawdę irytujących wad. Z tak pięknym światem nieco kontrastują modele postaci rodem z poprzedniej generacji. Fiksacja na punkcie dokładnych animacji powoduje głupie problemy z właściwym ustawieniem bohatera przed rozpoczęciem jakiejkolwiek czynności. Deweloperzy nadal bazują na tym samym systemie osłon podczas wymiany ognia, co lata po Gearsach, Uncharted czy nawet dość młodym The Division jest już po prostu zabawne, a w razie gdyby po trzydziestu godzinach, jak to zwykle bywa, natężenie akcji miało znacząco podskoczyć, stanie się realnym problemem. Zaś uparte anachronizmy w rozłożeniu pada oraz „rewelacyjne" sterowanie powodują, że nawet po trzech pełnych dniach grania nie mam często bladego pojęcia, co się czym robi. Ot, hejterzy będą mieli sporo argumentów do wojenkowania.Oceniać - jak i pamiętać po latach - będę przede wszystkim fabułę. Nie chcę w świecie Red Deada przepaść bez echa, nawet nie mam ochoty myśleć, czym tak naprawdę będzie tryb Online, gdy w końcu ruszy. A zatem do finalnego tekstu muszę przebić się przez wątek fabularny. Dokończyć tę powieść. Sprawdzić, czy problemiki techniczne serio wpłyną na jej odbiór. Nie brakuje też zwyczajnej ciekawości - jesteśmy w intrygującym momencie popkultury, w którym prequele często okazują się emocjonalnie bogatsze od oryginału. A już teraz widzę, że wiedza o ostatecznym losie gangu Dutcha szalenie ubarwia tę przygodę. Zatem wracam tam. Jak większość z Was zapewne. Pogadamy dłużej za jakiś czas. Pa!Ach, jeśli jedyne, co chcieliście zapytać, to „kiedy recenzja z oceną?", odpowiadam - w najgorszym wypadku w poniedziałek. W lepszym w piątek. Tylko po co tak po tekstach surfować bez rzeczywistego ich czytania? Przecież wiadomo, że będzie albo maks, albo maks minus pół oczka. To największa produkcja tej generacji. A u nas maks to zaledwie sygnał, że „trzeba zagrać". Trzeba, kurczę, oczywiste, bez względu na liczby pod recenzjami.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (36)