Pastwił się już Reddit, teraz pora na deweloperów. G2A znowu dostaje baty

A wystarczyłoby choć raz porzucić marketingowy język i zagrać ze wszystkimi w otwarte karty.

Pastwił się już Reddit, teraz pora na deweloperów. G2A znowu dostaje baty
Bartosz Stodolny

Temat G2A wywołuje spore emocje nie tylko wśród graczy, co pokazały zarówno nasz klub dyskusyjny, akcja „Pytaj o Wszystko” z Maciejem Kucem, jak i PR-owa katastrofa pod postacią sesji AMA na Reddicie. Równie emocjonalnie do wszystkiego podchodzą sami deweloperzy, których problem dotyczy w dużo większym stopniu, niż klientów „kluczowisk”.

Podczas trwającej właśnie w Chorwacji konferencji Reboot przedstawiciel G2A, Mario Mirek, wziął udział w sesji, w której pytania zadawali przede wszystkim twórcy gier. Jak nietrudno się domyślić, i jak podaje Eurogamer, nie były to dla niego łatwe chwile.

Przede wszystkim ciągle upierał się, że reprezentowana przez niego firma nie działa w ramach szarej strefy, co świetnie podsumował Rami Ismael ze studia Vlambeer, które stworzyło między innymi Luftrausers czy Nuclear Throne:

Rami w ogóle prowadził na swoim Twitterze relację „na żywo”, dzięki czemu możemy dowiedzieć się, że według G2A 10% od każdego sprzedanego klucza jest atrakcyjną ofertą dla deweloperów. Ci z kolei uważają, że raczej nie:

Najciekawiej jednak zrobiło się, kiedy zaczęły się pytania zadawane przez publiczność. Mike Bithell, twórca Thomas Was Alone i Volume, zapytał wprost, czym 750 pracowników G2A, z których 40% to kobiety, zasłużyło sobie na zgarnianie większości pieniędzy z transakcji. Pytał o to w kontekście Shielda, płatnej ochrony kupujących, i faktu, że aby wykryć oszustwa i tak potrzebny jest spory nakład pracy ze strony pokrzywdzonego. Mirek zaczął nieco się motać, mówiąc o pracownikach marketingu, co zostało skwitowane: „Pracują u was głównie marketingowcy?”, a później dodał jeszcze dział IT i odpowiedzialny za bezpieczeństwo. Usłyszał tylko ironiczne: „Dobra robota”.

Mike Bithell asks damning question of G2A at Reboot Develop 2017

Oj nie ma szczęścia to G2A, a już tym bardziej do deweloperów. Na początku marca, podczas GDC w San Francisco, Alex Nichiporchik z tinyBuild występował na panelu dotyczącym oszustw i wyłudzeń na rynku gier wideo. Ponieważ obie firmy mają dość burzliwą przeszłość, jako jeden z przykładów zachęcania do nielegalnej działalności podał właśnie G2A.

Wtedy na scenę wkroczył ten sam Mirek, który został dziś zmieszany z błotem i zaczął bronić firmy wykorzystując przy tym te same argumenty, które znalazły się wcześniej w oficjalnym komunikacie dotyczącym sprawy. Całość podsumował wtedy Matthew Cook z Panopticon Laboratories, firmy zajmującej się cyberbezpieczeństwem w grach wideo:

Tym rynkiem jest oczywiście G2A, ale też Kinguin i inne „kluczowiska”. Nawet nie chodzi o to, że wszystkie sprzedawane tam klucze pochodzą z nielegalnych zakupów, bo prawdopodobnie większość transakcji została przeprowadzona prawidłowo. Ale jeśli jest to choćby znikomy procent, z którym nic się nie robi – a to jest zarzut wobec tych rynków – mamy otwartą zachętę do kolejnych wyłudzeń.

Ciągnąć temat dalej, nie możemy zapominać o najnowszym akcie dramatu – wycofania się Gearboksa ze wspólnej edycji kolekcjonerskiej remastera Bulletstorma. Po tym, jak TotalBiscuit nakreślił wydawcy sytuację i kontrowersje związane z działalnością G2A, ten postawił firmie warunki. Odpowiedź? Taka jak zawsze: „Przecież wszystko od dawna działa”.

I właśnie to jest główny problem G2A, bo dla przedstawicieli firmy wszystko sprowadza się do tego, że przecież nic złego się nie dzieje, a my chcemy współpracować. Tylko ci niedobrzy deweloperzy się na nas uwzięli, bo można taniej kupić ich gry. Zresztą w podobnym tonie jest odpowiedź Macieja Kuca, którą wystosował na artykuł w Eurogamerze:

Owszem, samo działanie G2A i podobnych jest w porządku, bo alternatywa na rynku jest potrzebna, ale nie w tym problem. Chodzi o brak jasnych zasad odnośnie sprzedaży tam kluczy kupionych w nielegalny sposób i bardzo pokrętne tłumaczenia, jeśli ktoś cokolwiek zarzuci firmie. Bo nie można udawać, że nie dzieje się nic złego i jest się otwartym na współpracę, skoro branża w większości sprzeciwia się tego typu praktykom.

Nie do końca przekonuje mnie też mówienie o staniu w obronie niskich cen gier, co zresztą świetnie podsumował Randy Pitchford:

To, z czym się zgodzę to dalsza część odpowiedzi Kuca, gdzie tłumaczy on jak wygląda podział zysków między G2A a deweloperem/wydawcą. Otóż jeśli ktoś jest członkiem G2A Direct, czyli programu współpracy z twórcami gier wideo, dostaje niemal 90% tego co sprzedał bezpośrednio i 10% z każdej innej transakcji na jego grę w G2A. Faktycznie tak to działa, niektórzy są nawet zadowoleni (albo twierdzą, że nie mieli wyboru), ale znowu pokazuje problem, tym razem w komunikacji.

Bartosz Stodolny

Źródło artykułu:Polygamia.pl
wiadomościsprzedażg2a
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (28)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.