Opowieści z krypty: historie ligowe
Gdy końca dobiega kolejny - jeszcze gorszy niż poprzednie - sezon piłkarski, gdy rozczarowują - jeszcze bardziej niż zazwyczaj - trenerzy, a gra piłkarzy budzi - jeszcze większe niż zawsze - uczucie zażenowania, wróćmy do korzeni gatunku gier komputerowych, które pozwalają fanom futbolu choć na chwilę odetchnąć od ponurych realiów ulubionego sportu.
Największe wrażenie zrobiło na mnie to, jak bardzo większość mężczyzn wokół mnie nienawidziła, po prostu nienawidziła, tej rozrywki. Widziałem, że nikt się dobrze nie bawił, nie w takim sensie, w jakim ja rozumiałem to słowo, tym, co się działo przez całe popołudnie. Już parę minut po rozpoczęciu meczu trybuny ogarnął gniew. ("HAŃBA, Gould. To HAŃBA!", "Sto funtów tygodniowo? STO FUNTÓW TYGODNIOWO! Tyle powinni mi płacić za patrzenie na ciebie!"). Z biegiem czasu gniew przemienił się we wściekłość, a następnie w ponure, milczące niezadowolenie. Tak, tak, znam te wszystkie dowcipy. Czego się można spodziewać na Highbury? Byłem jednak również na meczach Chelsea, Tottenhamu i Rangers, i widziałem to samo; naturalny stan kibica to gorzkie rozczarowanie, niezależnie od wyniku meczu. Tak brytyjski pisarz i fan Arsenalu, Nick Hornby wspominał w książce "Futbolowa gorączka" pierwszy widziany przez siebie mecz. Trzeba przyznać, że niezależnie od czasów i od ligi - jest to obserwacja uniwersalna (przy czym można podejrzewać, że kibic z Wysp Brytyjskich i tak ma mniej powodów do frustracji niż kibic np. z Polski). W pierwszej połowie lat 90. skomputeryzowanym miłośnikom piłki nożnej pewną ulgę przyniosły gry pozwalające wcielić się w postać menedżera piłkarskiej drużyny. Tak tłumaczył na łamach "Secret Service" źródło ich popularności redaktor Pejotl:
Menedżerskie gry piłkarskie mogą liczyć na najszerszą ze wszystkich strategii publiczność. Przecież każdy, kto ma jakieś pojęcie o piłce (czyli 90% męskiej populacji w naszym kraju) od razu widzi, jakimi żałosnymi półgłówkami są ci wszyscy trenerzy, czy to ulubionej drużyny ligowej czy reprezentacji kraju. Przecież to oczywiste, że o ile jedna połowa ich decyzji jest chybiona, to druga jest prawdziwym sabotażem! Aż scyzoryk otwiera się w kieszeni, a sztacheta sama wpada w rękę!!! Zamiast jednak uganiać się z trzonkiem od kilofa za pierwszym napotkanym absolwentem AwueFu, można zasiąść przy klawiaturze i tu, spokojnie, na dobrze znanym sobie terenie, pokazać na co nas stać. Od teraz każdy, kto regularnie co dwa tygodnie kładł na brudnej ławeczce na trybunach stadionu weekendowe wydanie "Przeglądu Sportowego" i od pierwszego gwizdka złorzeczył: na trenera, piłkarzy i działaczy własnego klubu, mógł na własnej skórze przekonać się, jak to jest prowadzić zespół od zwycięstwa do zwycięstwa. Dbać o kwestie finansowe (szukać sponsorów, handlować pamiątkami i kiełbaskami), o skład (niedrogo kupować dobrze rokujących zawodników i za ciężkie pieniądze sprzedawać gasnące gwiazdy), o treningi (wysyłając swoich orłów na obozy i zgrupowania), wreszcie ustalać wyjściową jedenastkę i wybierać taktykę, która ma doprowadzić do zwycięstwa w najbliższym meczu (remis też będzie ok), a w przyszłości także do tytułu mistrza kraju (lub chociaż do utrzymania się w lidze).
Wigan Athletic mistrzem Anglii Gier takich powstawało bardzo dużo i szybko układały się one w cykle, różniące się stopniem skomplikowania programu, mniej lub bardziej realistycznym podejściem do futbolu, a także zakresem obowiązków stawianych przed graczem - o ile niektóre pozwalały na tak precyzyjne działania, jak ustalanie ceny hot-dogów w przystadionowych kioskach, inne koncentrowały się na zagadnieniach czysto piłkarskich. Każdy miłośnik tego typu rozrywki znajdował coś dla siebie.
Na jednym biegunie stał oczywiście Championship Manager ze swoim niemal całkowitym brakiem jakiejkolwiek oprawy audiowizualnej. Tylko tabelki, rzędy cyferek, dane do żmudnej analizy, obmyślanie kolejnych taktyk, za to zero zmartwień natury finansowej. Z drugiej strony tytuły takie jak The Manager czy Premier Manager, gdzie na głowę biednego gracza spadają również czynności takie jak ustalanie cen biletów, negocjacje ze sponsorami czy upokarzające wizyty w banku w celu wzięcia kolejnej pożyczki. Był oczywiście i Player Manager, w którym można - gdy nie wystarcza umiejętności trenerskich lub słabe nerwy nie pozwalają na bierne przyglądanie się przebiegowi spotkania - chwycić za dżojstik i jako grający trener spróbować wpłynąć na wynik meczu.
Być może najbardziej nowatorskie podejście do tematu zaprezentowano wówczas w niemieckiej serii On the Ball (ANSTOSS), gdzie oprócz statystyk, parametrów i taktyk, wyeksponowano czynnik ludzki - psychologię postaci. W "Secret Service" tłumaczył to Pejotl:
Jako trener odpowiadasz (...) także za każde słowo, jakie wypowiesz. Gdy w przerwie meczu niebacznie skrytykujesz zawodnika, który na to nie zasłużył, możesz być niemal pewien, że obrazi się i przestanie grać. Groźniejsze w skutkach może być pochwalenie jakiejś miernoty. Reszta drużyny poczuje się niedowartościowana i może sfuszerować grę, by zrobić ci na złość.
On the Ball wyróżnia się jeszcze edycją World Cup, w której reprezentację wybranego kraju można przeprowadzić przez eliminacje, a później wziąć udział w turnieju finałowym Mistrzostw Świata. Pozostałe tytuły raczej zgodnie oferowały rozgrywki ligowe, koncentrując się zazwyczaj na lidze angielskiej. Oczywiście dawało to szansę, by wziąć pod opiekę kluby takie jak Wigan Athletic, Walsall czy Stockport County, wprowadzić je do Premier League i odebrać krajowy czempionat znienawidzonemu Manchesterowi, niemniej polscy gracze woleliby zmagać się w lidze krajowej, zdobyć Puchar Zdobywców Pucharów dla Stali Mielec albo chociaż uratować przed degradacją Szombierki Bytom. Niestety, żaden program zagraniczny nie dawał takiej możliwości. Stwarzało to szansę na sukces krajowym programistom, którzy ochoczo próbowali zmierzyć się z tematem.
Sokół Pniewy mistrzem Polski Jako pierwszy zaczął piętnastoletni wówczas Tomasz Musielak, pisząc na swoim Commodore 64 w BASIC-u grę pt. Trener (1994). W temacie oprawy autor poszedł nawet dalej niż twórcy Championship Managera, ta bowiem ogranicza się do czystego trybu tekstowego - tylko okienka z danymi i tabele, czarne znaki na białym tle. A za cały dźwięk towarzyszący zabawie muszą wystarczyć monotonne stuki joysticka. Niestety, nawiązania do serii CM tutaj się kończą, bo już liczba opcji jest o wiele uboższa: sprzedaż i kupno zawodników, treningi, wybór składu przed meczem, a także ustawienia i stylu gry... i to już wszystko. Później obserwuje się komunikaty, opisujące wydarzenia na boisku.
Mimo że Trener jest w gruncie rzeczy grą prościutką, osiągnął wśród posiadaczy Commodore dużą popularność. Przesądziły o tym krajowe realia i to, że dało się zdobyć tytuł Mistrza Polski np. Sokołem Pniewy czy Rakowem Częstochowa.
Ponieważ autor - i jednocześnie wydawca - był kompletnym debiutantem, pojawiły się problemy z dystrybucją, a redakcja "Top Secret" jeszcze długo po opublikowaniu recenzji Trenera otrzymywała pytania, gdzie można kupić program Adersoftu. Ten sam magazyn nominował dzieło Tomasza Musielaka do tytułu gry roku 1994 w kategorii "osiem bitów". Ostatecznie wygrała rozbudowana strategia pt. Książę na Atari XL/XE, niemniej w przypadku Trenera również można mówić o dużym sukcesie. Jak wspominał autor:
Potem w liceum nie miałem żadnych przyjaciół, uznając kontakty z rówieśnikami za niewskazane, gdyż postrzegałem wszystkich jako zbyt głupich, żeby z nimi rozmawiać, skoro w wolnym czasie nie wydawali własnych gier. Niemal w tym samym momencie na rynku pojawiła się gra Niedziela cudów (1994) o zbliżonej tematyce, charakteryzująca się jeszcze większymi uproszczeniami w rozgrywce (nie da się nawet wybrać wyjściowej jedenastki!) oraz jeszcze gorszą dystrybucją (za którą odpowiadało Biuro Informatyczno-Wydawnicze). Rywalizację krajowych menedżerów piłkarskich na Commodore 64 wygrał Trener, ale to w Niedzieli cudów można było poprowadzić do mistrzostwa klub Tygodnik Miliarder Pniewy (w grze nazywany po prostu Miliarderem), no i frekwencja przekraczająca 20 tysięcy widzów nie była niczym nadzwyczajnym.
Konkurencją na ośmiobitowym froncie nie stał się również Piłkarski Poker (1995) wydany przez Sikor-Soft na Atari XL/XE - jeśli nawet wciąż liczni polscy atarowcy próbowali wyprowadzić z trzeciej ligi swoich ulubieńców z Boruty Zgierz, Kabla Kraków czy Prochu Pionki (wybór klubów jest bowiem szeroki, składy jednak już fikcyjne), na pewno zniechęcał ich niewielki wybór opcji, brak jakiejkolwiek - choćby tekstowej - relacji z rozgrywanych spotkań (dostaje się tylko suchy wynik, nawet bez listy strzelców goli), no i paskudna kolorystyka - same burozielone odcienie brzydkie jak murawy polskich boisk w listopadzie.
Kupując Leszka Pisza Znacznie lepiej poszło pecetowej produkcji, którą (podobnie jak Trenera) w całości napisał jeden licealista, Rafał Cymerman, a wydała firma MarkSoft - Liga Polska Manager (1995). Co ciekawe, program ten był tworzony i rozbudowywany niejako na własne potrzeby, by móc samemu lub z kolegami poprowadzić ulubiony klub do zwycięstwa w ekstraklasie i europejskich pucharach. Z czasem gra rozrastała się, aż w końcu przybrała kształt, w którym można było pokazać ją szerszej publiczności.
Konstrukcja Ligi Polskiej stanowi kompilację funkcji dostępnych w zachodnich programach tego typu (ze szczególnym uwzględnieniem The Manager, z którego autor zaczerpnął najwięcej), które były oczywiście bardziej przemyślane i rozbudowane, a także po prostu ładniejsze, brakowało im jednak jednej niezaprzeczalnej cechy - polskiej ekstraklasy. Jak pisał Aleksy Uchański w "Gamblerze":
Miło przecież kupować sobie z listy transferowej Leszka Pisza, Jacka Dembińskiego czy Grzegorza Mielcarskiego. Otóż to. Dla polskich graczy możliwość zdobycia tytułu mistrzowskiego wraz z (w zależności od osobistych sympatii) Wisłą, Lechem, Widzewem czy Legią okazała się wielkim atutem, więc przymykali oni oko na drobiazgi takie jak ten, że wyniki drużyn zagranicznych w europejskich pucharach ustalane były całkowicie losowo. W efekcie w finale Champions League, zamiast z Juventusem czy Manchesterem, można było spotkać się np. z mistrzem Estonii, nikogo to jednak nie zrażało. Gra sprzedała się bardzo dobrze i została wysoko oceniona przez prasę branżową.
Posługujący się szyldem Sportland Software Rafał Cymerman miał ambitne plany dotyczące kolejnych gier. Jak tłumaczył redaktorom "Gamblera":
Na początku chcę się zająć grami sportowymi, moją największą pasją. Nie znaczy to, iż chciałbym pozostać tylko przy nich. MicroProse z założenia było firmą, która pisała gry strategiczne, jednak potem rozwinęła "asortyment". Mam nadzieję, że tak będzie i z moją firmą. Niemniej zdawał sobie sprawę, że przed twórcą polskiego MicroProse póki co są rzeczy ważniejsze - matura i studia.
To będzie gorący okres - nie wiem, czy starczy mi czasu na pisanie następnych gier. Obawy młodego autora okazały się uzasadnione, bo Sportland Software nie wyprodukowało już żadnej gry.
Cztery miliony widzów na stadionie Krisbutu Myszków Tymczasem grę pod tym samym tytułem w wersji dla Amigi wypuściło (1995) Laboratorium Komputerowe Avalon. Niestety, amigowa Liga Polska okazała się tak słaba, że nawet obecność krajowej ekstraklasy nie mogła jej pomóc. Nieprawdziwe nazwiska zawodników, ekonomia i finanse klubów na poziomie wyobrażeń o biznesie z wczesnej podstawówki, no i opcje trenerskie, które nie pozwalają nawet na wybór piłkarzy mających zagrać w meczu - mówiąc krótko: bardzo źle. Ciekawostka świadcząca o pośpiechu autorów: trybuny w amigowej Lidze Polskiej można rozbudowywać w nieskończoność, w nieskończoność przybywa także nowych widzów, dzięki czemu cztery miliony (tak!) kibiców oglądających potyczkę Petrochemii Płock z Krisbutem Myszków nie są tutaj rzadkością.
Wykorzystując potknięcie Avalonu, w niszę krajowych menedżerów piłkarskich na Amigę próbował wejść inny weteran branży, firma Mirage Software ze swoim Mistrzem Polski '96 - produkcją bardzo udaną, wyróżniającą się oryginalną, komiksową grafiką. MarkSoft z kolei postawił na sprawdzony tytuł i przygotował wierną konwersję Ligi Polskiej Rafała Cymermana (tym razem z numerkiem '96 w nazwie). Co ciekawe, podczas meczów z głośników monotonnie wydobywał się okrzyk "LEGIA WARSZAWA!", niezależnie od tego, jaką drużynę prowadził gracz, ale dzięki tym dwóm grom również polscy amigowcy dostali porządne piłkarskie gry menedżerskie.
Liga na różowo W międzyczasie do gry próbował wrócić Tomasz Musielak, zamierzając powtórzyć sukces Trenera, tym razem na PC. Jego nowa gra zatytułowana niebanalnie Pol-Gol (1996) była oparta z grubsza na tym samym założeniu co debiut: żadnej oprawy audiowizualnej, prostota i polskie realia. Gra zawiera kilka nowatorskich pomysłów takich jak hazardowe obstawianiu wyników, konieczność wynajmowania ochrony (gdy jej braknie, podczas zawodów dochodzi do bójek między kibicami) czy potrzeba dbania o morale drużyny (można zatrudnić nawet psychologa!). Jak pisał na łamach "Top Secret" Sir Haszak:
Jeśli piłkarz bierze ślub (każdemu może się zdarzyć), natychmiast morale skacze mu do góry, a kondycja spada. Niestety, mimo licznych zalet, Pol-Gol kojarzył się przede wszystkim z tragiczną oprawą wizualną (oprawy dźwiękowej nie było wcale). Niemal czysty tryb tekstowy, na dodatek w wersji fioletowe literki na różowym tle, z rzadka tylko przełamywany umownym zielonym boiskiem zniechęcał nawet najbardziej zagorzałych fanów trenerskiego fachu.
Okazało się, że graczom do szczęścia nie wystarczą już Pomezania Malbork, Siarka Tarnobrzeg, Ryszard Czerwiec i Bogdan Pikuta. Nasyciwszy się pierwszą szansą na pokierowanie drużyną z polskiej ligi, miłośnicy menedżerskiego fachu stawali się bardziej wymagający. Zaczęli oczekiwać, że krajowa ekstraklasa przestanie być jedyną zaletą tych produkcji i że będą one swoim poziomem dorównywać zachodnim grom z tego gatunku.
Ich nadzieje spełnił w końcu Mariusz Trzaska (wcześniej autor Liga Polska Manager '96 na Amigę), przenosząc tytuł pod Windows i na wiele lat monopolizując ten segment rynku.
Bartłomiej Kluska
"Opowieści z krypty" to cykl artykułów Bartłomieja Kluski opisujący ciekawostki z historii gier, skupiający się głównie na rodzimym, polskim podwórku. Poprzednie artykuły znajdziecie tutaj.