Od Diabla strony
Oddaję w twe ręce zapiski demona kreślone na kartach pergaminu kruchego jak kości starca. W nadpalonych zwojach znalazłem popioły plugawych myśli. Wejrzyj w jego serce znaczone sadzą wypaczonych uczuć. Zostań chwilę i posłuchaj, bo obaj wiemy, że w tej chwili nie masz nic lepszego do roboty.
Ja też byłem pod Tristram i po tych wszystkich latach, wciąż stamtąd do końca nie wylazłem. Niech sama ciemność powie dlaczego...
Pamiętasz, jak się poznaliśmy?
Na imprezie u znajomych twoich rodziców. Dorośli rozmawiali o polityce, pracy, muzyce i książkach Kena Folleta. Ciebie z bratem zesłali do pokoju chłopaków, żeby wam pokazali jakieś gry. A tam na ciemnym ekranie łaziło takie coś i tłukło niewyraźne potwory w mrocznej scenerii.
Przypomnij sobie ten widok. Tak będzie wyglądać twoja przyszłość przez najbliższe kilka tysięcy godzin.
"Tak chodzisz, tym się strzela, a tym rzuca czary. Tu jest życie, a tu mana. Spróbuj. No dobra, zginąłeś. Zrobimy ci inną postać."
Tak wyglądał twój tutorial w Diablo. Trochę jak w Soulsach. You died.
Dobrze wiesz, że w tamtych czasach gry nie prowadziły za rączkę. Zwłaszcza bułgarskie piraty ze Stadionu Dziesięciolecia.
Pierwszy wieczór spędziliśmy na poznawaniu siebie nawzajem. To znaczy, ja cie poznawałem, a ty miałeś głęboko w d*pie moją osobowość, czyli fabułę, która budowała epickie lore niebiańskiego konfliktu eternalnych potęg rozpisanego lata. Przeklikiwałeś dialogi jak szalony, żeby jak najwięcej sobie pograć, zanim skończy się impreza.
Jak w każdym dobrym romansie, po tym, jak bohaterowie wpadają przypadkiem na siebie, musi nastąpić czas rozdzielenia, kiedy uczucie może dojrzeć w osamotnieniu. Z nami było dokładnie tak. A dokładnie dokładnie, to z tobą.
Zapamiętałeś mnie takim, jakim jestem. Ciemna, rozpikselowana grafika. Szarobura paleta kolorów. Przygnębiająca ale nastrojowa muzyka. Mrocznie.
Może i byłem brzydki, ale miałem charakter, a nawet osobowość. Nie grało się dla podziwiania widoków. Diablo było jak zejście do piwnicy dziadków bez zapalania światła. Nieważne, jak zwyczajna się okazywała, liczyło się to, jak bardzo działała na wyobraźnię. I na długi czas pozostało ci właśnie tylko wyobrażenie o grze, bo nie miałeś własnego kompa.
Na moją korzyść zadziałał efekt pierwszego wrażenia. To taki mój trik polegający na tym, że wszystkie mankamenty budują klimat. Mało co widać na ekranie? Przecież jesteś w podziemiach, tutaj się g*wno widzi, mięczaku! Potwory są brzydkie? A jakie mają być, landrynkowe? Za mało miejsca w inwentarzu? Wyrzuć złom, dalej zajdziesz. Zginąłeś? Git gud!
Byłem brzydki, szorstki, toporny i do trzeciej części nie nosiłem makijażu. I tak powinno pozostać.
Diablo Diablem, ale najlepiej pamiętasz Butchera. To Rzeźnik dał ci najbardziej w kość. Kilkukrotnie. No dobra, kilkunastokrotnie. Takim byłeś noobem.
Widywaliśmy się okazyjnie. U kumpla, który miał Mortala. U znajomego, któremu starzy kupowali oryginały. Takie w pudełkach, z instrukcją. Spotykaliśmy się na tyle często, żeby twoje zainteresowanie moją skromną osobą mogło przerodzić się w niezdrową fascynację.
Miewałeś za młodu chwile wielkości. Tak jak wtedy, gdy namówiliście z bratem ojca, żeby kupił komputer. Nie, nie dla was. To byłoby zbyt oczywiste. W Diablo byście sobie chcieli zaraz pograć. Pecet miał być dla staruszka, żeby sobie w pracy drukował faktury i inne takie. A po robocie może by się zgodził na wypróbowanie gierki takiej czy innej, a może pójdzie, sprawdzić nie zaszkodzi. Diablo ryzykowny plan. Ale się udał.
Próbowałeś dotrzeć do mnie samotnie i raz za razem ponosiłeś klęskę. Nauczyłem cię, że nic tak nie motywuje do następnej porażki, jak gorycz kolejnej przegranej. Nie chodzi o to, żeby złapać diabełka, tylko żeby go gonić.
Poznałeś słodki smak lootu. Zaznałeś dreszczyku niecierpliwego wyczekiwania na to, co dropnie z bossa. Ekspiłeś godzinami, żeby dobić do następnego levelu. Próbowałeś innych postaci, nowych buildów, a ja wciąż byłem poza twoim zasięgiem. Brakowało ci najważniejszego. Ekipy.
Kuzyn, brat i ty. Jeden weekend i nieprzespana noc. Graliście za zmianę, gdy jeden walczył, reszta odpoczywała lub drzemała. Kto padł, ustępował miejsce drugiemu i tak sejw za sejwem zbliżaliście się do momentu, gdy rzucicie mi wyzwanie. Nie padło na ciebie. To Biały zobaczył outro. Klął tak, że aż mi zaimponował repertuarem bluźnierstw. Musiałeś to zobaczyć na własne oczy, żeby przeżyć na własnej skórze najlepsze zakończenie gry ever. Twist nad twistami. Kopniak w rzyć dla całego heroic fantasy.
Wolny od przymusu przejścia gry, mogłeś kąpać się w smolistym klimacie. Nawet czytałeś monologi NPCów.
Jak widzisz, to ja odpowiadam za twoją słabość do dark fantasy. Przeze mnie Warhammer i Czarna Kompania. Byłeś o krok od zostania gotem. Mogłeś chwalebnie skończyć jako podstarzały deathmetalowiec. Tyle piekielnych ścieżek było przed tobą. Ale nie, musiałeś się ożenić.
Ty znormalniałeś, lecz ja pozostałem twoim odbiciem, takim growym diabełkiem zamkniętym w piwnicy, do której schodzi się po słoik ogórków i przypadkiem zostaje na dłużej, bo w mroku pod schodami czai się rogate wspomnienie pokonanego wyzwania.