O wyższości klików nad klikami
Z rosnącym rozbawieniem śledzę awanturę wokół fenomenu gier społecznościowych. "Prawdziwi gracze" oraz niektórzy badacze (Liszkiewicz) nie mogą się nadziwić, dlaczego szeregi fejsbukowych hodowców krówek rosną w siłę i osiągnęły już ileś tam milionów. Obawiają się, że gdyby zliczyć wykonywane przez nich kliki w Farmville, to wyszłoby ich - o zgrozo! - więcej niż klików wykonywanych w World of Warcraft i na Wii razem wziętych.
22.10.2010 | aktual.: 15.01.2016 15:46
Najstraszniejsze podobno jest to, że w krówkę należy klikać w określonych odstępach czasowych, co rzekomo kłóci się z ideą gry jako takiej. Krytycy tego typu rozgrywki mają widać nikłe pojęcie o realiach życia farmerów, podczas gdy każde wiejskie dziecko wie, jak ważny jest obrządek, czyli regularne karmienie i dojenie inwentarza.
Mimo wszystko ufam, że gdyby "prawdziwe gry" zawierały stosowny licznik, to pod względem liczby kliknięć wykonywanych np. w trakcie rozprawiania się z hordami zombich na pewno pobiłyby krówkoklikaczy. Jeśli chodzi o ilość, nie ma zatem powodu do wpadania w kompleksy. A co do jakości, to różnicę trafnie ujęła Brenda Brathwaite:
In a Facebook game, people basically go in, they click, click, click, click, click, and they get out, hopefully with some kind of a reward. A w grze Doom?
You click, click, click, click, click and blow shit up. To naprawdę jest tak proste. Równie nudne i jałowe jak klikanie krowy o ustalonej godzinie wydaje mi się siekanie i mordobicie o dowolnej porze. Z kolei komuś innemu masochizmem wyda się rozwiązywanie trudnych łamigłówek, co mnie akurat ekscytuje i bawi. Skąd założenie, że krówkoklikacze nie odczuwają przyjemności z grania? Nie nam to osądzać. To przecież nie są rzesze masochistów, widocznie te gry zaspokajają jakieś ich potrzeby - może nie najwyższego rzędu, ale z pewnością nie niższe niż w wypadku gier głównego nurtu. Zapewne szukają tam popularności (po to w końcu zakłada się konto na Facebooku), społecznej akceptacji (lubcie mnie!), możliwości wykazania się własnymi osiągnięciami, choćby to była pękająca w szwach wirtualna stodoła czy największe grono fanów we wsi.
Gdyby nie ta właśnie społecznościowa otoczka, sama bym spróbowała zagrać na przykład w FrontierVille, bo podejrzewam, że w swej istocie są to - zapewne wulgarnie uproszczone i jakościowo kiepskie - gry ekonomiczne, a te cenię wyżej niż popularne gatunki "gier prawdziwych". Jeśli gracze "dostają na przykład wirtualny odpowiednik żniwiarki, który pozwala zebrać plony z kilku pól na raz", nie musi to oznaczać, jak podejrzewa louvette za Liszkiewiczem, że dążą do "zminimalizowanie liczby kliknięć", a tym samym unikają grania. Taka już uroda gier konstruktywnych, że odpowiednio gospodarując dostępnymi środkami, zbieramy w nich fundusze na coraz nowocześniejsze pociągi, fabryki, maszyny rolnicze itp., tak jak w grach destrukcyjnych udoskonalamy środki zagłady. Czy zamiana pistoletu na karabin maszynowy to sygnał, że nie chce nam się już dłużej ciągnąć tej rozwałki?
Zabieram głos, nie będąc stroną w sporze. Trzymam się z dala od Waszych Klas oraz im podobnych. Rażą mnie jednak zarzuty o "wykorzystywanie" użytkowników tych serwisów, skoro ci działają - grają, dokonują mikropłatności, budują piramidy finansowe i łańcuszki szczęścia - w pełni świadomie i dobrowolnie. Że ktoś się czuje zobligowany, odczuwa presję społeczną? To nie jest argument. Wystarczy zdrowy rozsądek i odrobina asertywności, by odmówić.
Gdy Liszkiewicz pisze o socjopatycznych firmach typu Zynga, wykorzystujących typowe dla dobrych Amerykanów cechy jak wrażliwość społeczna, uczynność i gotowość pomagania innym, pachnie mi to typowo amerykańską? hipokryzją. Odnosi się to zresztą do całego, niewątpliwie efektownego, wywodu oraz sposobu argumentacji: na pierwszym planie górnolotne hasła (Demokracja! Społeczeństwo Obywatelskie!) i wielkie nazwiska (Arystoteles, Obama, Caillois... brak tylko Lincolna z Waszyngtonem), a w tle to, o co naprawdę chodzi, czyli cyfry, cyferki, wyniki finansowe. Daliśmy komuś za dużo zarobić i stąd rwetes.
Podpisuję się jednak pod jego przesłaniem: uważaj, w co grasz. Te gry są miałkie, oparte na prostych schematach i trickach psychotechnicznych. To maszynki do robienia pieniędzy dla ich twórców. Tyle że dokładnie to samo odnosi się do gier zaliczanych do "segmentu premium" lub AAA.
Tetelo
Tekst oryginalnie został opublikowany na blogu Femina Ludens. Republikacja za zgodą autorki.