O tym, jak winą za ataki na Sony obarczyliśmy Anonymous, czyli nikogo
"To Anonymous jest odpowiedzialne za ataki na Sony!" Czytam tego typu sensacyjne nagłówki na rozmaitych portalach internetowych świata i zachodzę w głowę, dlaczego nikt się nad sensem tych słów głębiej nie zastanawia.
07.05.2011 | aktual.: 15.01.2016 15:14
Sugestie na temat winy Anonymous wydają się być rzeczą zupełnie oczywistą. Wystarczy przypomnieć spięcie, jakie miało miejsce między tą grupą a Sony mniej więcej miesiąc temu. Do ataków, zdecydowanie mniej wyrafinowych, również doszło, choć problemy były zdecydowanie mniejsze. Wtedy grupa się do nich przyznała - pretekstem była obrona idei wolności informacji. Chodziło o hakera GeoHota, który swego czasu złamał konsolę PlayStation 3, co wywołało konflikt prawny z japońską korporacją. Ostatecznie na tej linii doszło do ugody, Anonymous zresztą też powstrzymało się od ataków, zauważając, iż dotykają one bardziej zwykłych ludzi niż samego Sony. Niemniej wszyscy pamiętają o tej historii i po ostatnich atakach, których skutkiem była już kradzież danych osobowych, nieformalna grupa hakerów wydaje się być pierwszym podejrzanym.
Pierwsze doniesienia o tym, że to właśnie ona może być odpowiedzialna za kradzież danych z Sony pochodziły od samej japońskiej firmy. W odpowiedzi na zapytanie amerykańskiego Kongresu, Kaz Hirai, jeden z jej szefów, w oficjalnym liście poinformował, że na serwerach po włamaniu znaleziono plik podpisany "Anonymous".
Kolejne dni przyniosły kolejne sensacyjne wiadomości. Najpierw w Internecie pojawił się "oficjalny" list od Anonymous, w którym grupa zaprzeczyła (nie pierwszy raz zresztą), jakoby stała za tym atakiem. Podkreśliła jednocześnie, że jej celem nigdy nie jest kradzież żadnych danych, zwłaszcza kart kredytowych. Pytanie oczywiście, na ile oficjalne może być stanowisko anonimowej grupy osób - o tym jednak za chwilę.
Interesujące doniesienia opublikował także Financial Times. Serwisowi udało się porozmawiać z osobami indentyfikującymi się z rzeczoną grupą. Jeden z nich zauważył, że swego czasu na czacie Anonymous widział szczegółowe dane dotyczące słabych punktów w zabezpieczeniach Sony, które potem pozwoliły na włamanie. "Haker, który to zrobił, wspierał ruch OpSony [ataki na firmę związane z GeoHotem]", stwierdził. Drugi członek grupy, z którym rozmawiało FT, powiedział tak:
Jeśli mówisz, że jesteś Anonymous i robisz coś jako Anonymous, to znaczy, że Anonymous to zrobiło. To, że reszta grupy się z tym nie zgadza, nie oznacza, że ona tego nie zrobiła. To nieprawda. Ale o tym też za chwilę.
Internet zawrzał. Zewsząd atakują nagłówki o tym, że to Anonymous zaatakowało Sony. Problem w tym, że, ktoś tu chyba nie rozumie istoty problemu. Grupa ta nie jest formalną organizacją. Nigdzie nie ma listy jej członków. Nigdzie nie ma jej siedziby. Choć ktoś wypowiada się w jej imieniu, tak naprawdę nie wiadomo, z jakiego uprawnienia to robi ani nawet kim na dobrą sprawę jest. To zupełnie rozproszona struktura, która bliższa jest spontanicznemu ruchowi społecznemu, niż jakiejkolwiek organizacji.
Oskarżanie w takim wypadku Anonymous przypomina oskarżanie feministek, cyklistów albo palaczy. "Jeśli jesteś feministką i robisz coś jako feministka, to zrobiły to feministki", parafrazując powyższe słowa jednego z hakerów. Czyli, zastanówmy się głębiej, właściwie kto konkretnie w takim wypadku to zrobił? Nie da się na to odpowiedzieć. To jak niektóre sformułowania pojawiające się w mediach: "zdaniem kierowców polskie drogi są beznadziejne" albo "kibice nie będą już tolerować chamstwa na stadionach". Czyli czyim właściwie zdaniem? Kto konkretnie nie będzie już tolerował? No właśnie.
Zauważa to zresztą inny haker, z którym rozmawiało FT. Wyraźnie stwierdza, że nie można obarczać grupy odpowiedzialnością zbiorową. To jasne, że nie można, formalnie bowiem nie ma żadnej "grupy". Jest internetowy mem, który na dobrą sprawę wykorzystać może każdy. Mówienie o winie Anonymous jest spychaniem odpowiedzialności na coś bliżej niezidentyfikowanego. Opinia publiczna czy media potrzebują kozła ofiarnego, więc go sobie znajdują. Jak w głównonurtowych mediach wytłumaczyć laikowi, kto dokonał ataku? "Zrobiła to anonimowa grupa hakerów." I laik jest zadowolony, bo już wie. Co wie? Nic, ale ma poczucie, że jednak coś.
Podobnie sprawa ma się z Sony. Japońska korporacja musiała odpowiedzieć amerykańskiemu Kongresowi i podać swoje przypuszczenia o tożsamości włamywaczy? Proszę bardzo: "to anonimowi członkowie nieokreślonej grupy". Tłumaczenie idealne. Kongres zadowolony, bo dostał odpowiedź. Sony też, bo przecież nie podało żadnej konkretnej informacji.
Na podpinanie Anonymous pod włamanie nie mogą jednak pozwolić ci, którzy naprawdę identyfikują się z ideami tego ruchu. Bo to na dobrą sprawę nie jest jakaś grupa, tylko sztandar, pod którym wystąpić może każdy. Wolność wypowiedzi, wolność informacji, wolność sieci - to o takie wartości tu chodzi. Wiele osób uważa Anonymous za grupę sieciowych awanturników, co do pewnego stopnia faktycznie jest prawdą, nie można jednak nie zauważać drugiego dna całego problemu. Egiptu. Tunezji. Iranu. Owszem, to paskudnie romantyczny punkt widzenia. Jak każda idea, trochę nierealny. Ale przecież są osoby, które w niego wierzą, i które właśnie stoją przed ogromnym problemem.
Jeśli bowiem teraz Anonymous zostanie podpięte pod przestępstwo kryminalne, wszystkie postulaty ruchu stracą sens. Będzie już się kojarzyć tylko ze złodziejstwem. Przepadnie. To dlatego niektórzy jego "członkowie" tworzą "oficjalne" listy, w których starają się bronić dobrego imienia swojego sztandaru. I dlatego nie ma racji cytowany powyżej haker. Jeśli rozumieć Anonymous jako społeczność, to działania jej jako całości można identyfikować tylko z tym, co ta całość - czy chociaż większość, w końcu Internet jest demokratyczny - akceptuje. Kradzież, jak widać, tym czymś nie jest.
Nie da się jednak skutecznie bronić, będąc anonimowym. Anonymous nie ma formalnych przedstawicieli, którzy mogliby powiedzieć "to nie my". A sformalizować przecież też się nie może, bo straci podstawowy sens. Quo vadis?
Włamania do sieci Sony dokonał jeden bądź kilku zuchwałych cyberprzestępców. Za swoje czyny powinien bądź powinni odpowiedzieć przed odpowiednim wymiarem sprawiedliwości, który zgodnie z prawem orzeknie o jego/ich karze. Bo to jego/ich odpowiedzialność i jego/ich kara - nie internetowego memu, anonimowej grupy osób czy charakterystycznej zielonej flagi.
Tomasz Kutera