Nowe twarze retro
Sentyment do pikseli, paskudnych tekstur czy kanciastych obiektów odczuwa wielu z nas. Każdy, kto dorastał na przełomie lat 80/90 ubiegłego wieku, wzdycha do zjawisk 8-16-32 bitowych. I nie ma w tym nic dziwnego, bo jak dzieciństwo szczęśliwe, to aż miło powspominać. Wiadomym jest, że wydawcy/producenci gier nieraz stają na głowie, żeby wyciągnąć jak najwięcej mamony z naszych portfeli. Jednym ze sposobów jest właśnie wykorzystanie sentymentu i graniu na uczuciach klientów, którzy mając w pamięci ulubione klasyki chętnie wracają do starych, dobrych czasów. O tym, na czym polega przemycanie retro klimatów do świata gier video XXI wieku - tuż po przerwie.
18.07.2010 | aktual.: 15.01.2016 15:47
Pierwsze słowo klucz - remake. Lub swojskie określenie "odgrzewany kotlet", czyli gra, która swego czasu święciła triumfy, ale jest szansa, że po latach niejeden się skusi na powtórkę. Aspekt kreacjonistyczny (rozumiejąc remake jako "od-tworzenie", "powtórne tworzenie") odnosi się w tym wypadku do pokazania znanej wszem i wobec zawartości w sposób nowy, dostosowany, mniej lub bardziej, do panujących obecnie standardów. I trzeba zaznaczyć, że takie zabiegi kończą się z bardzo różnym skutkiem. Z jednej strony otrzymujemy śliczne, podciągnięte do wysokiej rozdzielczości tytuły sprzed lat (Digger HD, Final Fight Double Impact), z odpowiednimi dla dzisiejszych standardów elementami (rankingi online, takaż kooperacja, system osiągnięć/trofeów), a z drugiej możemy się nadziać na baaardzo nieudane próby przypomnienia starych szlagierów. Przestrogą niech będzie pierwsza część Golden Axe ukazane w trójwymiarze na składance Sega Classics Collection (PS2).
Czy jest sens robić remake'i? Jednoznacznej odpowiedzi nie odważę się udzielić, bo rozwiązanie leży w sercu gracza, którego łączy więź emocjonalna z retro grą. Mało jest fanatyków uganiających się za pikselami, którzy świadomie odrzucają wymysły w stylu analogowej gałki na rzecz d-pada i dwóch przycisków? A z drugiej strony warto spojrzeć na gry pokroju Final Fantasy III i IV - znalazły nowy dom pod postacią NDS, gdzie jawią się w pełnym trójwymiarze, a nawet cieszą ucho czytanymi dialogami (w "czwóreczce"). Co nie zmienia faktu, że ortodoksy spojrzą na takie eksperymenty z pogardą i odkurzą pokaźnych gabarytów kartridże z tymi tytułami, wydanymi przed laty na stacjonarną konsolę Nintendo.
Okazuje się jednak, że retro w XXI wieku nie musi się odnosić tylko do wałkowania znanych i lubianych hitów, tyle że w nowych ciuszkach. Twórcy gier, a przynajmniej część z nich, zdaje się dostrzegać panującą modę na „starą szkołę” i od czasu do czasu karmi nas produkcjami, które jawnie puszczają oko do graczy zakochanych w nastu bitach. Przez ostatnie kilka miesięcy pojawiły się tytuły kuszące powabem wyraźnych pikseli, klockowatością trójwymiarowych obiektów czy po prostu same ich założenia są przesiąknięte latami '80 ubiegłego wieku. Half Minute Hero czy 3D Dot Game Heroes są żywymi przykładami prześmiewczego podejścia do staroszkolnych klimatów. Nie silą się na spektakularność w oprawie A/V, troszkę im brakuje do Killzone 2, i w tym tkwi ich siła, bo przede wszystkim postawiono na nostalgię, która ogarnia starszych graczy (mniej więcej pokolenie "barakowozów z automatami" i "pegasusa na Komunię"), jak tylko wsiąkną w klimat.
Ukłony w stronę niegdysiejszych posiadaczy NESów wykonują także twórcy Retro Game Challenge na Nintendo DS. Zbiór tytułów stylizowanych na erę ośmiu bitów, które spokojnie mogłyby zarządzić przed 30-laty, a wydawane są dzisiaj obok trójwymiarowych, wysokorozdzielczych, wielomilionowych produkcji? Czemu nie, najwyraźniej zapotrzebowanie na takie archaizmy nie maleje. Z tego faktu zdaje sobie sprawę niejaki Goichi Suda, znany przede wszystkim z No More Heroes 1 i 2, który bez skrupułów wciska w swoje najnowsze dzieła masę elementów z minionej epoki gier video. Żeby tylko wspomnieć o mini gierkach rodem z NES.
Zamierzone straszenie pikselozą wykreowanego świata we współczesnych grach video osiąga swe apogeum w tytułach, które niejako zagubiły się w czasie. Utknęły gdzieś między premierą Power Glove a pierwszym kontrolerem z analogowym grzybkiem. Przyznacie sami, że wydawanie takich tytułów, jak Mega Man 9 i 10 czy kolejne, nie zmieniające od lat swej koncepcji i wyglądu gry spod znaku Metal Slug to nic innego, tylko zmaterializowane wyrazy szacunku do fanów pamiętnych szlagierów. No, ewentualnie próba wysupłania kilku dolców z portfeli tychże sentymentalnych osobników. Powrót do klasycznej, znanej z pierwszych części Mega Mana formy przy okazji dziewiątej odsłony to zabieg o charakterze niecodziennego eksperymentu, ale żywo odpowiadającego na niszowe potrzeby rynku. Widać, że odpowiedź bardzo skuteczna, bo niedawno otrzymaliśmy dziesiąty odcinek Mega Człeka w tej samej konwencji. Odchodząc od mainstreamu warto spojrzeć na podobne próby, ale o zdecydowanie mniejszym zasięgu niż działania panów z Capcom. Zupełnie nowa gra wypuszczona w 2010 roku na liczącą sobie 27 wiosen konsolę NES? Tak, tak, to możliwe. Battle Kid: Fortress of Peril to dwuwymiarowa platformówka wydana (na klasycznym, nesowym kartridżu w mniej klasycznym kolorze, bo przezroczysto-zielonym) 15 lat po ostatnich grach na tę konsolę. Brzmi nieźle i pokazuje, że stara miłość nie rdzewieje. Również jeśli mowa o podatnych na rdzę bebechach wysłużonych systemów do gier video.
Żyjemy w bardzo ciekawych czasach. Świat gier konsolowych zmienia się diametralnie co kilka lat, a to przez wprowadzenie zupełnie nowej jakości oprawy audio-wizualnej, a to za sprawą rewolucyjnych kontrolerów czy dostosowując się do wymogów globalnej łączności i przesyłu danych (internet w konsoli? Gry zassysane na dysk? 15 lat temu popukałbym się w czoło). A obok tych wszystkich nowości i fajności egzystują sobie ukochane przez wielu archaizmy. Producenci i wydawcy dostrzegają potęgę sentymentu, który jest w stanie wygenerować realne transakcje walutowe w obrębie ich produktu, i wcale się nie bronią przed karmieniem nas, graczy pamiętających kartridże i karty pamięci, kolejnymi grami z mniejszą lub większą dozą retro klimatów. Są remake'i, są gry pokroju 3D Dot Game Heroes czy ostatnie Mega Many. Wreszcie nie można zapomnieć o rosnącej bibliotece w obrębie Virtual Console i odpowiedników konkurencji. Czy tego chcemy, czy nie, retro ma się całkiem dobrze.
Jakub "guzik" Zagalski