Nowa Zelandia - nowy pomysł: więzienie dla dających brutalne gry nieletnim
Nowa Zelandia ma nowy pomysł na problem brutalnych gier, które zabijają. No dobra, żarty na bok, jest faktem, że cały czas problem dostępu osób niepełnoletnich do gier dla nich nie przeznaczonych istnieje. Pytanie tylko, jak sobie z nim radzić. Moim zdaniem na początku należy po prostu przeznaczyć pewne środki na kampanię informującą rodziców, że gry to już nie tylko Mario czy chińczyk i że od pewnego czasu są to też produkcje przeznaczone dla odbiorcy dorosłego. Może gdyby opiekunowie zajmowali się swoimi dziećmi i patrzyli w co tak naprawdę grają, zainteresowali się trochę ich światem i zabawami, to wiedzieliby co jest dla nich dobre, a co nie. Prościej jednak posadzić dziecko przed telewizorem i zająć się swoimi sprawami.
07.03.2009 | aktual.: 15.01.2016 14:27
Wracając do tematu. Pomysł Billa Hastingsa, głównego cenzora (cóż za boska nazwa stanowiska) z OFLC polega na tym by karać dorosłych, którzy przekazują nieodpowiednie gry dzieciom. Osoba przyłapana na takim procederze będzie podlegać karze do 3 miesięcy pozbawienia wolności, bądź grzywnie 10 tysięcy dolarów.
Czy to pomoże sprawie? Na pewno po pierwszym efektownym procesie, część osób po prostu przestraszy się ewentualnych konsekwencji i być może zacznie zerkać na oznaczenia na grach wideo. Nie sądzę jednak by na dłuższą metę było to skuteczne. W końcu, jak zauważa sam Hastings, przecież nie postawi się policjanta w każdym gospodarstwie domowym by sprawdzał co i kto komu daje.
Wydaje mi się, że prawo powinno nakładać na sprzedawcę obowiązek weryfikacji wieku klienta przy sprzedawaniu mu gry. Przynajmniej w przypadku, gdy jest to tytuł przeznaczony wyłącznie dla osób pełnoletnich. Co więcej, informacje o PEGI i ich systemie oceniania gier powinny obowiązkowo być umieszczane przy półkach z grami.
Jasne, nie zmienimy świata i nie sprawimy, że rodzice zaczną się nagle interesować tym, w co grają i czym w zasadzie zajmują się ich dzieci. Można jednak dołożyć starań by zrozumieli, że gry to już naprawdę jest szerokie spektrum tytułów i postarać się utrudnić dzieciom kupowanie rzeczy dla nich nie przeznaczony. Co prawda odbierze to trochę tekstów pismom takim jak Fakt, ale przysłuży się ogólnemu dobru i szczęśliwości.
PS Warto też zerknąć, jak swego czas nasz MEN podchodził do tej sprawy.
[via stuff.co.nz]