Wracając do tematu. Pomysł Billa Hastingsa, głównego cenzora (cóż za boska nazwa stanowiska) z OFLC polega na tym by karać dorosłych, którzy przekazują nieodpowiednie gry dzieciom. Osoba przyłapana na takim procederze będzie podlegać karze do 3 miesięcy pozbawienia wolności, bądź grzywnie 10 tysięcy dolarów.
Czy to pomoże sprawie? Na pewno po pierwszym efektownym procesie, część osób po prostu przestraszy się ewentualnych konsekwencji i być może zacznie zerkać na oznaczenia na grach wideo. Nie sądzę jednak by na dłuższą metę było to skuteczne. W końcu, jak zauważa sam Hastings, przecież nie postawi się policjanta w każdym gospodarstwie domowym by sprawdzał co i kto komu daje.
Wydaje mi się, że prawo powinno nakładać na sprzedawcę obowiązek weryfikacji wieku klienta przy sprzedawaniu mu gry. Przynajmniej w przypadku, gdy jest to tytuł przeznaczony wyłącznie dla osób pełnoletnich. Co więcej, informacje o PEGI i ich systemie oceniania gier powinny obowiązkowo być umieszczane przy półkach z grami.
Jasne, nie zmienimy świata i nie sprawimy, że rodzice zaczną się nagle interesować tym, w co grają i czym w zasadzie zajmują się ich dzieci. Można jednak dołożyć starań by zrozumieli, że gry to już naprawdę jest szerokie spektrum tytułów i postarać się utrudnić dzieciom kupowanie rzeczy dla nich nie przeznaczony. Co prawda odbierze to trochę tekstów pismom takim jak Fakt, ale przysłuży się ogólnemu dobru i szczęśliwości.
PS Warto też zerknąć, jak swego czas nasz MEN podchodził do tej sprawy.
[via stuff.co.nz]