Nioh - recenzja. Samuraj z duszą
Koniec Soulsów może być początkiem czegoś pięknego.
10.02.2017 14:32
Jeśli kopiowanie jest najszczerszym pochlebstwem, Team Ninja musi mieć w siedzibie nie ołtarzyk, a prawdziwy ołtarz ku czci From Software. Tuptając po lochach, wioskach i jaskiniach Nioha, regularnie przyłapywałem się na wyrzuceniu z pamięci faktu, że to wcale nie jest gra autorów Dark Souls. Oczywiście nie bez powodu. Ale Nioh ma do zaoferowania tyle świeżości, że w trymiga rozprawi się z kimś, kto przydomek Samurai Souls będzie chciał traktować jako obelgę.
Platformy: PS4
Producent: Team Ninja
Wydawca: Tecmo Koei/SIEE
Dystrybutor: SIEE
Data premiery: 08.02.2017
Grę do recenzji udostępnił dystrybutor, zdjęcia pochodzą od redakcji. Graliśmy na zwykłym PS4.
Po publikacji pierwszych wrażeń bałem się, że ich entuzjazm na dłuższą metę okaże się ciężarem, gdy przyjdzie mi usiąść do recenzji. Że będę musiał się z nich wycofywać, tłumacząc niższą niż zakładały ocenę. Jest odwrotnie. Entuzjazm rozpalony przez tamte ponad 30 godzin z betą i pełną wersją bynajmniej nie przygasł. Kolejne dni z grą, kolejni bossowie, kolejne odkrycia jedynie go podsycały. Nioh nie jest grą idealną, ale od półtora tygodnia nie grałem w nic innego i dalej mi mało. I dalej wiele przede mną. Niby dni szkoły już dawno za mną, a jednak codziennie udzielane są mi tu lekcje. W grach nawet nauka może być czystą frajdą.
Lekcje, nie tortury. Z mitem "trudnych Soulslike'ów" rozprawiał się przy okazji świetnego tekstu Piotrek Rusewicz. To bujda i marketing, ewentualnie efekt rozleniwienia nas przez gry, którym marzy się bycie filmem. To nie są trudne gry, wymagają tylko cierpliwości. A nie było chyba lepszej okazji do spróbowania swoich sił w gatunku niż właśnie Nioh - gra przystępna jak żadne Soulsy.Zamiast wielkiej, połączonej krainy mamy tu wybór misji. Główne, poboczne, treningowe czy ultratrudne misje zmierzchu. Nie ma więc mowy o dobiciu do jakiejś "ściany", od której biedny William będzie się raz po raz odbijał, nie mając już nic innego do podbicia. Z każdej misji można wyjść, by np. przygrindować gdzieś indziej, ulepszyć lub wykuć u kowala sprzęt albo poszukać brakujących Kodam. Te malutkie, magiczne stworki pochowano pieruńsko sprytnie, a szukać ich warto, bo oprócz bonusa do wyboru (częstsze wypadanie z wrogów broni czy - polecam! - eliksirów zdrowia) zwiększają też liczbę dostępnych po odrodzeniu estus... eliksirów w trakcie danej misji. Dobrze, że sygnalizują swoją obecność w pobliżu charakterystycznymi odgłosami.
Ale nawet widząc Kodamę, często będziecie drapać się po głowie, jak się do niej dostać. Konstrukcją poziomów Nioh najbardziej zbliża się do Soulsów, choć gdy już nie chodzi się wszędzie tiptopkami z mieczem w gardzie, okazuje się, że plansze nie są duże. Ot, sprytnie przerobiono je na labirynty. Skopywanie drabin czy odblokowywanie drzwi, by otworzyć krótszą drogę do odnawiających życie (i przeciwników) ognis... do kapliczek mocno pachnie grami From Software, ale czuć tu fach. Poziomy przypominają supeł, który trzeba stopniowo rozwiązać i jest w tym wielka satysfakcja. Kapliczki są dokładnie tam, gdzie być powinny, by gracz czuł presję kończących się eliksirów, ale dalej czerpał motywację z nadziei, że może już za rogiem czeka odpoczynek. Zupełnie inaczej patrzy się na planszę w pierwszym kwadransie i po trzech godzinach. Bo i tyle zdarzało mi się tu spędzić w jednym miejscu na czyszczeniu go do zera z Kodam, sekretów, przeciwników, upiorów, no i bossa. Co ciekawe, nie zawsze jest on najtrudniejszym elementem misji. Bywa, że dojście do niego jest trudniejsze niż ostateczna konfrontacja.Zanim zajmiemy się szefostwem, muszę niestety trochę ponarzekać na same lokacje. Jest kilka wybitnych. Zakochałem się m.in. w najeżonym pułapkami grobowcu terakotowej armii czy w domu ninja, w którym podłogi mają zapadnie, z sufitu (który chwilę temu był podłogą) spadają wielkie kolce, a ściany lubią być obrotowe. Ale to wyjątki, wykonane podług jakiejś idei. Sporo plansz tego pomysłu na siebie brakuje. Kolejna wioska, kolejna świątynia, znowu takie same jaskinie. Tylko, że teraz zamiast śniegu pada deszcz. Mało tu okazji do zachwytu każącego przystanąć i strzelić fotkę.Zresztą Nioh w ogóle nie jest piękną grą. Do trzecich Soulsów czy Bloodborne'a nie ma startu. Mam nawet wrażenie, że utrudniające widoczność efekty pogodowe są tu tak mocne, by nieco ukryć powtarzalność tekstur i obiektów. Z trzech trybów graficznych, muszę - jako użytkownik PS4 Noob - polecić ten, w którym priorytetem nie jest rozdzielczość ani wygładzanie krawędzi, a 60 fps-ów. Sprawdziłem też tryb "filmowy" z rozdziałką 1080p, zablokowany na 30 fps, i działa lepiej niż w becie. Ale takie granie mija się z celem w tak dynamicznej (o wiele dynamiczniejszej niż Soulsy) grze.O ile po kilkudziesięciu godzinach poprzednie zadania zlewają się w jedno, to inaczej sprawa wygląda z bossami. Tutaj chylę przed Team Ninja czoła do samej ziemi, bo tak ciekawej i zróżnicowanej zbieraniny nie widziałem od... może faktycznie od Ninja Gaiden na pierwszego Xboksa.Prawie każdy, którego napotkałem, był inną zagadką do rozwikłania. Wielcy, mali, ruchliwi, stacjonarni, latający. Pierwsze spotkanie rzadko kończy się triumfem, ale z każdego kolejnego gracz wychodzi mądrzejszy - zarówno w temacie mocnych/słabych punktów wroga, jak i swoich - ot, chociażby prędkości uników, na jakie pozwala przywdziany pancerz, skuteczności żywiołu na ostrzu, zasięgu potrzebnego do skutecznej walki.Nie chcę nic spoilować, wszak te walki to sól Nioh, ale powiem tylko, że nie miałem tu momentu "ok, kolejny wielkolud, któremu trzeba przykleić się do tyłka". Batalie z bossami są angażujące, nie nudzą, bo rzadko jeden schemat załatwia sprawę. Wraży arsenał ruchów bywa tu śmiertelnie bogaty. Ale jak wspomniałem wcześniej - kapliczki są tam, gdzie być powinny, po kilku próbach droga od ostatniej do bossa zajmuje kilkanaście sekund. Potem trzeba tylko otworzyć w głowie zeszyt i skrzętnie notować co ciekawsze punkty "wykładu".Zanim zapukamy do egzaminatora, trzeba będzie odesłać do piekła hordy jego sługusów. To one zjedzą najwięcej Waszego czasu i nauczą najwięcej o systemie walki. Elemencie, w którym Nioh błyszczy i nie musi już wcale kłaniać się dziedzictwu From Software. Więcej czerpie z Ninja Gaiden i dzięki temu jest po nieco wyświechtanych trzecich Soulsach tornadem świeżości.William jest samurajem, co samo w sobie zawęża zestaw dostępnego uzbrojenia. Choć na jednym czy dwóch mieczach wybór się nie kończy. Miłośnicy stawiających na siłę buildów znajdą tu topory i młoty. Na drugiej stronie spektrum będą gracze przywdziewający leciutki zestaw wojownika ninja i torturujący wrogów błyskawicznymi atakami sierpa na łańcuchu (kurisagamy), rozrzucający na planszy zatrute pułapki i atakujący z zaskoczenia.
Jeśli oceniać Williama jako bohatera opowieści, to wypada kiepsko. Irlandczyk jest wariacją na temat pierwszego białego samuraja, ale gdy tylko otwiera jadaczkę, niszczy mistyczną woalkę Japonii, w której biała i czarna magia wspomagają walkę o panowanie nad krajem. Historia ma swoje momenty, ale w trakcie misji znika, więc jest tu tylko tłem, spajającym kolejne zadania.
Kim był prawdziwy William Adams?
Ale Bill odzywa się rzadko, tylko w prześlicznych scenkach przerywnikowych, które starają się wyjaśnić, o co chodzi w grze. Łatwo go zignorować i choć edytora postaci jako takiego nie ma (poza balwierzem), to nie ma problemu z "przebranżawianiem" go wedle potrzeb. Nawet takim zupełnym - resetem punktów postaci i ponownym ich rozdzieleniem.I pewnie będziecie chcieli eksperymentować. Nowe umiejętności kupuje się dla każdego typu oręża osobno, a im więcej go używamy, tym o nie trudniej. Zdeklarowany fan walki podwójnymi mieczami powinien czasem sięgnąć po włócznię czy kurisagamę, by zdobyc kilka punkcików za wprawę i odblokować nowe umiejętności. Ale różne typy oręża skalują się z innymi statystykami postaci. Opcji do kombinowania nie ma tu tyle co u konkurencji, ale starczy do zabawy. Także każda konkretna broń staje się lepsza, im więcej nią walczymy. Gdy dobije do maksymalnego bonusa za znajomość, możemy zwiększyć jej poziom u kowala i rozwijać dalej. Crafting na wyższych poziomach bywa bardzo kosztowny, więc to dobrze, że z fajnym ostrzem można się nie rozstawać.Choć nie ukrywam, że po każdej misji w ekwipunku panuje niezły burdel, bo w zasadzie po każdym wrogu jakieś żelastwo trafia do przepastnego plecaka. Trudno czepiać się oryginalnego nazewnictwa, ale ja dalej nie wiem, co podnoszę z ziemi. Śmieci segreguję dopiero po misji i mam wrażenie, że spędzam u kowala zbyt wiele czasu. Urok gier z lootem w tej liczbie? Moim zdaniem tak.
Choć szczerze mówiąc, wydaje mi się, że statystyki broni, statystyki pancerza, cyferki opisujące siłę, zręczność czy kondycję Williama są tu ściemą. Pewnym rodzajem placebo, które zmieniając liczby na większe, upewnia gracza, że teraz będzie łatwiej. To oczywiście tylko żart, ale nawet najlepsza broń w łapie nie sprawi, że cienias da sobie w Niohu radę. Tak jak odpalenie trybu "żywej broni"(taki tutejszy Devil Trigger z Devil May Cry) nie zagwarantuje ukatrupienia żadnego demona.Polska wersja gry daje radę. Są momenty, w których napisy rozmijają się z rzeczywistością, ale tekstu tu tyle, że cieszy możliwość przyswojenia go w ojczystym języku.Ktoś mądry napisał, że w Soulsach to ty jesteś punktami doświadczenia i trudno o celniejszy strzał w dziesiątkę. Tak samo jest w Niohu, który choć opiera się na zarządzaniu wytrzymałością (upraszczam), to ma w sobie mnóstwo dynamicznych wymian ciosów, gard i chwytów rodem z Ninja Gaiden.Te ostatnie będą przekleństwem graczy, którzy nie zrozumieją, że byle pełzak może przygnieść ich tu do ziemi i narzygać trucizną na twarz. Ale za którymś razem i oni skumają, że ten atak jest czytelnie sygnalizowany i nauczą się sobie z nim radzić. Po nastej śmierci z rąk jakiegoś bydlaka, klapki spadają z oczu. Zaczyna się rozumieć, czemu poprzednio "buka" padła po dwóch szlagach, a teraz "kosztowała" dwa eliksiry.Wiecie, co jest najtrudniejsze w pisaniu tej recenzji? Unikanie tonu poradnika. Przez te półtora tygodnia Nioh nauczył mnie tak wiele, że mimowolnie chcę się tym dzielić. Ale to byłoby złe. To gra, w której nie ma skrótów do bycia lepszym. Trzeba samemu nauczyć się wplatania między combosy odnawiającego Ki impulsu, by za kilka dni zupełnie intuicyjnie zmieniać w trakcie walki postawy, niesamowicie rozszerzając możliwości tworzenia combosów.
Po czasie jaki spędziłem z grą, nie umiem patrzeć na walkę w niej inaczej niż na... taniec. Najpierw każdy cie depcze, bo nie znasz tempa i źle się ustawiasz, ale potem to ty zapraszasz i prowadzisz starcie tak, jak chcesz. Może nawet bawisz się ze zwierzyną, która dalej myśli, że jest drapieżnikiem.Niska postawa, unik, średnia postawa, przechwycenie ataku i wyjście na plecy wroga, wysoka postawa - dwa potężne ciosy znad głowy, po których nie ma co zbierać. Choć i tak - można załatwić typka bez zadyszki sto razy, ale za sto pierwszym, to on będzie górą. To Nioh, to Soulsy. Tego nie przebumelujesz.Choć oczywiście są już spece przechodzący grę, walcząc gołymi rękoma. Ba, w drzewku umiejętności są nawet takie, które pozwalają w ten sposób rozbroić wroga. Ale na ten poziom pewnie nigdy nie wejdę. I ty też. Ale to wcale nie znaczy, że Nioh nie zapewni ci codziennych wiader frajdy przez miesiąc.Póki co walk z innymi graczami w sieci nie ma. Są dwa tryby kooperacji. W jednym drugi gracz zostaje przyzwany jak w Soulsach, w drugim obaj gracze zaczynają razem i współdzielą pasek życia. Ale tak można grać jedynie misje, które obaj zaliczyli. Jest też metagra - wojna frakcji, do których można dołączyć w pewnym momencie rozgrywki. I niebiescy, i czerwoni mają mnóstwo stronnictw oferujących rozmaite bonusy. Jest w czym przebierać, a po zakończeniu jednej bitwy i rozdzieleniu nagród, zacznie się kolejna, oczywiście korespondencyjna, bo na punkty.Bardzo ciekawi mnie implementacja PvP i balans tego trybu. W Nioh można przyzywać upiory graczy z miejsc, w których umarli i problemy sprawiają mi jedynie ci stawiający na szybkość. Ciężkie buildy rozwalam raz-dwa.Jestem otwarty na eksperymenty i nie mam jednej słusznej definicji gry*. Ale jeśli teraz ktoś zapyta, czym jest gra, to odeślę go do Nioha. To jest gra. To jest gra, w którą grasz, żeby grać lepiej. I odkryć więcej gry. To gra z jasnymi zasadami, których musisz przestrzegać. Ale obejmują zarówno ciebie, jak i wszystkich innych w jej świecie. To gra, którą chcesz pokonać. To gra, w którą chcesz grać. To gra, w którą będziesz przegrywać, ale gdy w końcu wygrasz, uzależnisz się od tego uczucia. To znakomity spadkobierca Soulsów.
*każde powtórzenie tego słowa w akapicie zostało wykonane z premedytacją