Nintendo Switch - wrażenia z praskiej prezentacji konsoli
Przybyłem. Zobaczyłem. Zagrałem. No to też napisałem, nie będę samolubny.
Tyle miesięcy czekania. Wydarzenia takie, jak to w Pradze, zabierają całą magię towarzyszącą największym, najjaśniejszym momentom naszej branży - premierom nowych konsol. Cały dzień ogrywałem największe switchowe tytuły wiosny, obmacałem nie jednego, a kilkanaście Switchy, przy moich pierwszych minutach z Breath of the Wild obecna była wszędobylska pani, której zdawało się chyba, że przyjechałem tam przypadkowo, same konsole zaś przygotowane były już do otwarcia na lud, jakie nastąpi dzień później, a zatem przymocowane do stoisk i opancerzone jak koń z Obliviona. Tak będę wspominał swoją prawdziwą inicjację z nową konsolą. Chociaż jasna sprawa, że zdołałem odciąć się choć na kilka godzin od tego wszystko. Skoncentrować w stu procentach na tym, po co przyjechałem. Na Nintendo Switch.Odpowiadając na najważniejszą moim zdaniem zagadkę: nie, Switch nie będzie raczej taką rewolucją, jaką pragnie z niej zrobić charyzmatyczny wydawca. "No tak, panie mądraliński, ale skąd pan takie wielkie tezy wysuwa?". Ze łba swego zakutego i serca, które choć zawsze gotowe bronić Nintendo, nie potrafi przerzucić się na bezsensowny, ultrasowy rytm. Powody widzę dwa, ale znacie je nie od dzisiaj. To nie jest potężna maszyna. Oglądając owoce jej bebechów na gigantycznym telewizorze, od razu można zobaczyć technologiczny kompromis. No i za szybko debiutuje. Chciałbym, by ta premiera nie miała nic wspólnego z zamykaniem i otwieraniem roku finansowego, lecz biblioteka startowa nie pozostawia żadnych złudzeń. Nie mylicie się - to identyczny przedsmak, jak kilka lat temu z Wii U. A jednak o dużo stabilniejszy żywot nowej konsoli jestem spokojny. Nie musi być rewolucją, by być rewelacją.
Jak bardzo poręcznym sprzętem jest Switch, napiszę Wam dopiero po premierze, gdy będziemy mieli własny egzemplarz. Obudowy i kable mocujące ze stoiskiem uniemożliwiają dokładny osąd. Wydaje się naprawdę lekki. W kilka sekund powala na kolana tablet od Wii U, choć mniejsze gabaryty oznaczają również brak tylnych uchwytów, które zamieniały dziwacznego klocka w zaskakująco dobrego pada. Jest także dużo bardziej elegancki. Nie grzebiąc w porównaniach, to jak przeskoczenie z oryginalnego DS-a na Vitę. Gdyby nie Joy-Cony oraz ich przewodnia idea, odważyłbym się nawet napisać, że to najbardziej "apple'owski" sprzęt w historii Wielkiego N. Wizualny szczebelek wyżej od New 3DS-a w wariancie XL.Rozmiary mają znaczenie. Dwa razy. Wyświetlacz Switcha to po prostu bomba. Jest spory, ale dzięki temu robi piorunujące wrażenie. Ten magiczny moment, gdy całe kilometry Hyrule nagle przeskakują do przenośnego ekraniku, będzie powtarzany wszystkim znajomym do upadłego w każdym domu, do którego w marcu trafi konsola. Praski maraton nauczył mnie, że każda (no, poza Ultra Street Fighter II) pozycja prezentuje się lepiej na wyświetlaczu Pstryczka. Jeżeli z telewizora straszy brak anti-aliasingu lub niedoskonała rozdziałka, problemy znikają wraz z wyciągnięciem sprzętu ze stacji dokującej. Pamiętacie czasy, gdy Nintendo spierało się o dominację na rynku przenośnym z Sony? To byłaby ich prawdziwa odpowiedź na Vitę. Ale nie, losu Vity też Switchowi raczej nie wróżę.Dalej - Joy-Cony. W różnych kombinacjach. Tak, są małe, odrobinę za małe na mój gust. Co ciekawe, poczułem to wyłącznie wtedy, gdy grałem na Conach przymocowanych do uchwytu (popularnego w sieci "pieska"), zbyt wąskiego, by zastąpił prawdziwego pada. Pozytywniejsze wrażenie odniosłem przy kompletnym zestawie przenośnym, a nawet - o dziwo - trzymając kotrolery luzem. Wiadomo, że na razie Nintendo robi zasłonę dymną dla tych maleństw, a już kilka solidnych meczyków w Fifce lub NBA rozwieje wszelkie wątpliwości, czy można na tym ograć "prawdziwą" produkcję. Przy Bombermanie, Arms czy Snipperclips wystawiam jednak kciuka w górę. Darujmy sobie dłuższe odloty na temat HD Rumble. Superanckie wibracje poczujecie tylko przy 1-2-Switch, gdy przyjdzie Wam policzyć kulki (pani, z którą grałem, jak gdyby zawstydzona była tą konkurencją). W przypadku całej reszty to zaledwie kosmetyka. Choć osobiście nie przypominam sobie prawdziwie przenośnej platformy z "fabrycznymi" wibracjami. To już coś.O Pro Controllerze krótko: jest fantastyczny. Prawie tak wygodny, jak pad od One'a. Jeżeli planujecie ograć Breath of the Wild klasycznie przed telewizorem, nie zastanawiajcie się ani chwili nad dodatkowym zakupem. Długie sesje na "piesku" będą raczej nieporównywalnie mniej komfortowe.
W Pradze na ludzi z branży czekało w grywalnej wersji dziewięć tytułów: The Legend of Zelda: Breath of the Wild, Mario Kart 8 Deluxe, 1-2-Switch, Snipperclips: Cut it out, together!, Ultra Street Fighter II, Super Bomberman R, Arms, Just Dance 2017 oraz Splatoon 2. O sporej części z nich i tak będzie na Polygamii wiele w następnych tygodniach, o niemal wszystkich już coś dotychczas było, więc nie zamierzam każdemu poświęcać osobnego akapitu. Wspomnę o tych, które mnie wyjątkowo zaskoczyły. Albo zaniepokoiły. Switch nie tylko ma problem z rozmiarem listy gier początkowego okresu, ale - niestety - również z niektórymi grami per se.Strachem napędza mnie to, co na razie zobaczyłem w Zeldzie. Ogromny świat nie wystarczy, jeśli rozgrywka w jego granicach nie dostarczy prawdziwych emocji. Zwłaszcza świat, który nie jest tak piękny, jak oczekiwałem. Nie wiem, czy dostaliśmy wcześniejszą wersję tytułu - tak podejrzewałem, choć ludzie na zeldowych stanowiskach szli w zaparte, że to już półkowa gra. Gryzie się to jednak z doniesieniami zachodnich serwisów, które Breath of the Wild ogrywają od jakiegoś czasu (podkreślam, gdybyście myśleli, że polskie media są leniwe) i o koszmarnych spadkach animacji lub fatalnej jakości teksturach już nie wspominają. Nie chciałbym w recenzji tego tytułu musieć tłumaczyć, czy i co technicznie zgrzyta. A nawet gdybym tego robić nie musiał - Hyrule jest zagadką. Może skończyć jako najwspanialsza piaskownica w historii Nintendo. Może skończyć jak Xenoblade Chronicles X.
Podobnym niepokojem napełniają mnie Super Bomberman R oraz Splatoon 2. Pierwszy dlatego, że nie domaga wizualnie. Spodziewałem się w takiej produkcji sześćdziesięciu klatek na sekundę, ale widocznie mam wygórowane oczekiwania. Drugi - ponieważ to, co widziałem, w ogóle nie zasługuje na "dwójkę" w tytule. To powinien być Splatoon Deluxe. Nowa broń, nowe specjale, ale stara oprawa (nie jestem pewny, choć wydaje mi się, że na telewizorze nawet odrobinę słabsza niż w "jedynce"), stara mapka do zabawy, stare... w sumie wszystko stare. Rozumiem, że to IP czeka długa przyszłość, należy je najpierw "sprzedać" większej publiczności. Niemniej przy oryginale spędziłem tyle czasu, iż nie wystarczy mi kilka nowości, które zmieściłyby się do byle łatki.1-2-Switch. Przypięto mi już etykietkę hejtera. A nie bawiłem się najgorzej. Sprawdziłem trzy minigierki z ogólnych dwudziestu siedmiu. Każdą można powtórzyć z pięć razy bez nagłego odczucia braku sensu, przy każdej jest sporo śmiechu. Czy to wystarczy, by wyłożyć na nią równowartość "prawdziwego" tytułu? Prawdopodobnie nie. Pewne jednak, że pierwsza wieloosobowa sesja procentowa z tym tytułem przejdzie do historii jako jedna z najdziwniejszych w dziejach ekipy. Widok skupionych dziennikarzy, którzy balansując Joy-Conami i "wczuwając" się w wibracje próbują odgadnąć ile kulek toczy się w środku, był dość komiczny. O dojeniu krowy może nawet nie będę wspominał.Na koniec Arms. Ależ to emocjonująca pozycja! Nigdy bym się nie spodziewał, że coś ze sterowaniem pamiętającym czasy klasycznego Wii mogłoby mnie wygrać. Pozycja jest pstrokata, wyraźna, a do tego ma wystarczającą głębię, by ozdobić niejeden wieczór z dobrym kumplem. Żyroskopy ani razu w moim przypadku nie odczytały niepoprawnie wykonanego gestu, skakałem na lewo i prawo, posyłałem w stronę kolegów z innych redakcji sprężynopiąchy, robiłem chwyty i specjale. Nie miałem dość, najchętniej rozwałkowałbym każdego obecnego na sali. Dodajcie do tego płynny tryb sieciowy i rzeczywiście - macie następcę Splatoona w kategorii "nikt się nie spodziewał, że to będzie przyszła maskotka Nintendo".Na resztę wrażeń związanych z grami musicie poczekać do następnych tekstów. Dziś idzie o mały wstęp. Pierwszą reakcję. I ta... jest pozytywna. Ale tak umiarkowanie pozytywna. Myślałem, że biorąc Switcha do własnych rąk pozbędę się wszystkich wątpliwości. Konsolka potrzebuje jednak prawdziwych testów, w normalnych warunkach.Potrzebujemy wiedzieć, ile waży, ile wytrzymuje bez dostępu do prądu, jak radzić sobie będzie w sieci. Jeżeli zaś rozważacie zakup w marcu, poczekajcie na recenzje Breath of the Wild, bo przecież to z tym tytułem, nie oszukujmy się, powiązane będą wszystkie marcowe zakupy.W Switchu widzę gigantyczny potencjał. Który - strzelam - tym razem zostanie lepiej wykorzystany. Ale przede wszystkim z takiego powodu, że zabraknie innego następcy powoli tulonego do snu 3DS-a, więc sprzęt po prostu trafi do graczy. Dostanie następne Pokemony, następną Zeldę z odgórną kamerą, następnego Monster Huntera. Dalej pójdzie z górki. Oznacza to jednak, że w tym roku skrzydeł jeszcze nie rozwinie. Wielką ofensywę przewiduję od zimowej premiery Super Mario Odyssey. Ale hej, naprawdę uważam, że powtórki z Wii U już nie będzie.I to serio tak działa, że klik - wyciągasz i o, masz na tablecie Breath of the Wild?
Tak, naprawdę. "Przełączenie" trwa kilka sekund i jest szalenie satysfakcjonujące. Sam nie wiem w sumie dlaczego.
I Joy-Cony też tak luźno schodzą, jak pokazywali na reklamach?
Ach, tego to już nie wiem. Z niezrozumiałych dla mnie powodów nie mogłem z żadnego przemacanego Switcha ściągnąć kontrolerów. Fajnie za to leżą NA Switchu, nic nie lata, nie ma luzu.
Doszedłeś w Zeldzie do jakiegoś dungeona?
Nie. Pograłem równo dwadzieścia minut. I specjalnie, czego nie potrafiła zrozumieć dziewczyna, która opiekowała się moją sesją, zignorowałem pierwsze zadanie. Pohasałem po łąkach, ściąłem kilka drzewek i spektakularnie (tak sądzę) walczyłem z licznymi przeciwnikami. Nie bądźcie źli. Pismak growy też człowiek. Ja też czekałem kilka lat, by w to zagrać. I nie chcę sobie psuć całej przygody na zatłoczonym pokazie.
Która gra spodobała ci się najbardziej?
Powiedziałbym, że Mario Kart 8 Deluxe, ale to nie fair, bo Mario Kart 8 zawsze był fenomenalny. Zeldę ocenia się po dwudziestu godzinach, nie minutach, toteż nie biorę jej pod uwagę. Najbardziej zaskoczyło mnie... Arms. Samemu mi w to trudno uwierzyć.
Doiłeś krowę?
Doiłem. Nie wiem, kto był bardziej zaniepokojony tą sytuacją: ja czy dziewczyna, z którą w dojeniu konkurowałem.
Nintendo zasysa. Po co o nich piszecie?
Bo nie zasysa. Nintendo ma trochę inne podejście do naszej pasji niż konkurencja. Gry to miłość, w której poligamia nie dość, że jest legalna, to jeszcze postrzegana jest z szacunkiem. Warto zatem poszerzać swój sprzętowy harem i nie być bucem.
Na resztę pytań z chęcią odpowiem w komentarzach.Adam Piechota