Nintendo Labo - złóż własną recenzję (Variety Kit)
Spokojnie, mamy tutaj instrukcję.
06.06.2018 15:30
Moim największym problemem z Labo, jako przejmującego się losami Switcha fana, był ten, że firma mogła spróbować tę ważniejszą dla mnie stronę hybrydowej konsolki zignorować i po nie-sa-mo-wi-tym pierwszym roku wrzucić na pozbawiony sensu luz, skupiając się na „rodzinnych” akcesoriach z papieru. Bo to Nintendo, a Nintendo lubi decyzje pozbawione sensu. Widziałem potencjał biznesowy nowego projektu, doceniałem kreatywną odwagę (żadna inna firma nie spróbowałaby przebić się z takim pomysłem), kłóciłem się z kolegami z branży oraz czytelnikami, ale miałem maleńką kontrolkę, że abym mógł spokojnie przełamywać lody z Labo, potrzebuję również pewnych hitów na horyzoncie. Mam je już teraz, a po E3 może być tylko lepiej. Zatem odpieczętowałem spore, pstrokate pudło i… poszedłem po truskawki.
Nie, to nie ma głębszego sensu. Kocham truskawki po prostu. A zauważając, że żadnej fuszerki odwalić tutaj nie można, że z Variety Kit po protu trzeba będzie spędzić kilka długich wieczorów, lepiej przygotować się na… przyjemny czas. O pomoc poprosiłem swoją najbliższą osobę (hej, K). Cztery dni z rzędu działaliśmy na podobnych zasadach. Wybieraliśmy kolejną budowlę, puszczaliśmy nasze ulubione płyty, jedliśmy truskawki i składaliśmy kartony. Polubiliśmy się z Labo. Ze sposobem, w jaki Labo komunikuje się z odbiorcami. Siłą rzeczy zacząłem o zestawie myśleć przez pryzmat… instrukcji. Wszak na nie spoglądałem przez niecałe piętnaście godzin, które poświęciłem wszystkim „testom”. Zabawie tak naprawdę, ale piszę „testy”, bo czułem na karku oddech deadline’u tego tekstu. „A gdyby tak” - pomyślałem wczoraj - „zamiast klasycznej pisaniny spróbować złożyć instrukcję dobrego nastawienia do Labo?”. Ponoć Poly najlepsza, kiedy dziwna. I oto jest:
1. Nie układać go w pojedynkę. Należy uciszyć w sobie geny warhammerowca, figurkowicza czy sklejacza papierowych modeli. To nie jest przygotowywanie armii, którą następnie będzie można się chwalić tym kilku nielicznym znajomym, jacy nie będą na jej widok pukać się w czoło palcem wskazującym. Trzeba otworzyć w domu okna i do świata krzyknąć „Świecie, chcę składać kartony z Nintendo!”. To był test na Waszą normalność - sprawdzam, czy na pewno te opary kleju nie spowodowały żadnych ubytków w Waszym mózgu.Trzeba zaprosić do zabawy kogoś bliskiego. Przygotować sobie całą michę truskawek (bez szypułek!) i w rytm standardowej rozmowy począć tworzyć kształty z kartonów.
2. Nie przyspieszać składania. Po nim nie czeka Was żadna ogromna, growa przygoda. Oczywiście, nie do każdego zestawu ten punkt będzie za jakiś rok pasował. Chwilowo przypisujemy go wyłącznie Variety Kit. Jeżeli ustalilibyśmy średni czas „doświadczania” jednego zestawu jako trzy godziny (przy fortepianie nieco dłużej, przy wędce z kolei krócej), dwie i pół poświęcicie wyrywaniu, zaginaniu, dopasowywaniu, zaklejaniu - ogólnej „kreacji”, a ostatnie pół rzeczywistemu graniu. W przypadku zabawy z osobą pełnoletnią polecam również butelkę wina (białego, wytrawnego, po coś chodzicie na tę siłownię!). Musicie być świadomi, że największą frajdę ma sprawiać budowanie.
3. Czas i miejsce. Skoro wino, to lepiej wieczorem w domowym zaciszu. Układanie Labo w pociągu - zapewniam! - nie skończy się sprawną budowlą. Odpadają kluby, domówki, parki, w których wredne gołębie podwędzą Wam klawisz fortepianu. Z dwóch powodów. Oczywisty związany jest z ilością papierowego tałatajstwa, jakie będziecie musieli przepuścić przez Wasze zdolne rączki. Tak zwyczajnie łatwo go stracić z oczu. Drugi, rzadziej wspominany, to tempo wyżerania baterii konsoli przez aplikację. Żadnej większej konstrukcji nie zdążycie złożyć na jednym cyklu. I w ogóle wygodniej mieć to na telewizorze niż malutkim ekranie.
4. Nie musicie posiadać praktycznie żadnych umiejętności technicznych. Labo jest stworzone z myślą o dzieciach. Proces jego składania przypomniał mi czasy, gdy duży zestaw LEGO można było wyłącznie wygrać w konkursach telewizyjnych (dzięki Polsatowi zdobyłem swój pierwszy - i jedyny - zamek, do dziś pamiętam nawet zadane ówcześnie przez dziwnego prezentera pytanie). Pewnie gdybym sprawdził ceny LEGO, musiałbym to zdanie nieco zmienić. Ale jak z LEGO, wystarczy spokojnie podążać za instrukcją. Tutaj jest nawet nieco łatwiej, bo zamiast książeczki dostaniecie interaktywny, chwilami naprawdę zabawny materiał filmowy, który można dowolnie przewijać i analizować z każdej strony („Czekaj, czekaj, a skąd masz pewność, że ten dynks idzie do tamtego śmegesa?”).
5. Być człowiekiem, któremu daje frajdę „coś innego”. Labo to unikalna rzecz. Jest doświadczeniem na styku banalnej gierki ruchowej i projektu na zajęcia z techniki. Bawi inne zmysły. Pachnie papierem, wymaga posprzątania pokoju „po wszystkim”, a później nie wiadomo, co z nim zrobić. Daje… przyjemność tworzenia „z niczego”. Bo zapewniam, że złapiecie się za głowę, gdy z sześciu palet kartonu stworzycie działającą imitację wędki. To cudowne, gdy widzimy, jak dziesiątki małych fragmentów zaczynają przemieniać się w coś zupełnie innego. Jeszcze fajniej człowiek patrzy na tę kreację pod koniec. „Naprawdę zbudowaliśmy coś takiego z papieru?”.
Bo, jeśli jeszcze nie zdążyliście zauważyć, Labo zdobyło moje serce. Obudziło jakieś zapomniane impulsy z dzieciństwa. I pokazało, jak wiele jeszcze można wykombinować z Pstryczkiem. Wszystko, co zbudujecie w ramach Variety Kit, ma w sobie posmak dema, teoretycznie należy przed tym ostrzec. Domek to interaktywna zabaweczka dla najmłodszych, wędka i motor stanowią pełnokrwiste… minigierki (ale łowienie rybek jest naprawdę super, zwłaszcza że linka i kołowrotek stawiają realny opór), a fortepian daje taki ogrom możliwości nagrywania muzyki, że w moim myślach stał się „zbyt profesjonalny, a przez to za trudny i w ogóle nie mam czasu”. To wszystko jednak mała kawka. Bo prawdziwym „graniem” w początki Labo jest… jego składanie. Kiedyś, gdy na rynku będzie kilkanaście zestawów, trzeba będzie czymś innym przyciągnąć uwagę. Ale dziś nie wróżymy, tylko refleksje zapisujemy.
Standardowo - jedynym problemem będzie cena. Polski dystrybutor zdecydował nie rozróżniać na tym polu obu dostępnych wariantów Labo i tak czy inaczej za wielkie pudło pełne kartonu oraz pudełkową grę na kartridżu (co ciekawe, te mają inny wariant kolorowy od standardowych produkcji na Switcha, są czarne, nie czerwone) zapłacicie 299 złotych. Jak wiadomo, Nintendo nie tanieje. Tyle samo będzie najpewniej kosztowało w przyszłym roku. A zakup używanych zestawów nie wchodzi przecież w rachubę. Dużo jak na „zabawkę dla dziecka”? Pomijając nawet fakt, że zabawki tak ogólnie są bardzo drogie i rodzice zdążyli przywyknąć - w przypadku Variety Kit płaci się za minimum 15 godzin intrygującego, łączącego różne media projektu. Skoro potrafię za dziesięciogodzinną, klasyczną grę dać w okolicach trzech setek, potrafiłbym dać i za coś takiego. Zwłaszcza że ja te cztery wieczory zapamiętam na lata. Dwoje dorosłych ludzi na podłodze, jak dzieci, z miską pełną truskawek i stertą kartonów.
PS: Ze względu na to, że doba nie jest z gumy, musiałem oddzielić ten zestaw od Robot Kita. Jeszcze coś o nim skrobnę, za chwilkę, jak wygrzebiemy się z zasypu rzeczy do recenzji i… znajdę cały dzień na konstrukcję. Ale postaram się ładnie napisać, słowo.