„Nie wiedziałem w ogóle, że Boguś grał to wcześniej!”. Polski Kratos, Artur Dziurman, opowiada o nagraniach do God of War

„Nie wiedziałem w ogóle, że Boguś grał to wcześniej!”. Polski Kratos, Artur Dziurman, opowiada o nagraniach do God of War
Bartosz Stodolny

17.05.2018 10:10

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Pan Dziurman nie może się nadziwić, że dostaje esemesy od znajomych z gratulacjami roli Kratosa. Przy okazji wspomina dubbingowanie Lucjusza Malfoya i... Draksa.

Głos pana Dziurmana jest tak głęboki i niski, że mikrofon w telefonie zdawał się trzeszczeć, gdy umawiałam się z nim na mieście. Wieczorem o ustalonej godzinie spotkaliśmy się przed jedną z warszawskich kawiarni, w której nie było praktycznie nikogo. I potem już poszło – zajęliśmy miejsce na zewnątrz, pan Dziurman usiadł przede mną, a ja po raz drugi powiedziałam, że miło mi poznać. Uśmiechnął się i zapalił pierwszego papierosa.Tatiana Kowalczyk: Jak to właściwie wyszło, że pan się zabrał za Kratosa?Artur Dziurman: Wie pani co, ja się w ogóle nie specjalizuję w grach, absolutnie. Ja nawet nie mam synów, żeby grali – tylko babiniec. Dziewczyny już są duże, nie grają. I ja też po prostu nie gram. Zawód mój traktuję bardzo poważnie, ale rzemieślniczo. Mam do wykonania pewną robotę, utożsamiam się z daną postacią i staram się w nią wchodzić od małego paluszka po czubek włosów. Raz jest lepiej, oczywiście, raz jest gorzej – raz ta rola siądzie człowiekowi, raz nie.Tutaj chyba się udało.Zażarło nieprawdopodobnie. Naprawdę bardzo mnie zaskoczyło tak pozytywne przyjęcie gry. Być może dlatego, że sam nie jestem uczestnikiem czynnym. Bo to jest po prostu niewiarygodne – ja dostaję esemesy od znajomych, którzy, okazuje się, że grają, że uczestniczą w tym świecie wirtualnej gry. To są w ogóle fantastyczne filmy. To jest megawypasiona, hollywoodzka produkcja, nawet nie spodziewałem się wzięcia udziału w tego typu inicjatywie. To naprawdę nobilitująca rzecz, że to zostało odebrane tak pozytywnie.Ale i tak pana nie ciągnie do gier? Pewnie z braku czasu?Ja może bym i zaczął grać, ale po prostu nie mam kiedy. Jestem już pozajmowany do końca przyszłego roku, no to kurwa kiedy ja mam grać. Miałem taki czas, że była posucha, ale w pewnym momencie się odetkało i już od kilku lat jestem zarobiony. Z jednej strony oczywiście cieszę się, że jest robota, ale w pewnych momentach następuje takie spiętrzenie i jest tego tak strasznie dużo, że już człowiek chciałby coś odpuścić. Ale zbliżają się też wakacje, a zawsze taki miesiąc staram się wygospodarować dla siebie, żeby z żoną gdzieś pojechać.To do pana się zwrócono z tematem, żeby pan przejął schedę po Bogusławie Lindzie?A ja nie wiedziałem w ogóle, że Boguś grał to wcześniej! To znowu moje idiotyczne i infantylne wytłumaczenie, że ja w świecie gier nie uczestniczę, ale gdy przyszła propozycja do zagrania i wzięcia tego na warsztat, potraktowałem to po prostu jako kolejne wyzwanie aktorskie.Słuchał pan wcześniejszej wersji?Artur Dziurman

Prowadzi w Krakowie od 15 lat Integracyjny Teatr Aktora Niewidomego, próbuje też wybudować pierwszy w Polsce budynek teatru niewidomych. Gra z kolegami po fachu – zawodowymi aktorami, z którymi wspólnie stworzyli film „Marzenie” oraz „Wykluczeni”, którego emisja nastąpi jesienią tego roku. Zajmuje się również produkcją 13-odcinkowego serialu dla Telewizji Polskiej, ze scenariuszem własnego autorstwa. Bierze udział w trzech przedstawieniach w warszawskich teatrach – Palladium i Syndykacie. Gra też cały czas w „Klanie” oraz robi nową sztukę w Starym Teatrze. Oprócz tego jest polskim Winstonem w Overwatchu, wampirem z pobocznego questa w Dzikim Gonie czy Millerem w pierwszym Mirror’s Edge.Nie, ja w ogóle nie miałem żadnego porównania. A nawet powiem pani szczerze, że po paru dniach nagrań koleżanka mi w Krakowie powiedziała: „Czy wiesz, że Boguś to w ogóle nagrywał?”. I byłem zdziwiony, że były jakieś wcześniejsze części. Później troszeczkę się czułem sfrustrowany, że dlaczego Boguś nie ciągnie tego... Ale dowiedziałem się, że Amerykanie zmienili aktora, że zmieniono obsadę i szukano nowego głosu, że stąd padła taka propozycja.Jest jakaś pula głosów?Z tego, co słyszę, zazwyczaj w tych studiach dubbingowych jest tak, że każde ma swoją bazę głosów. Jeśli się zwraca do nich potencjalny klient, to mu proponują najprawdopodobniej kilka głosów do głównej postaci. I później chyba to też się musi otrzeć o producenta amerykańskiego, który stwierdzi, czy ja te walory nieskromnie posiadam. Wie pani, ja nie jestem jakimś orłem dubbingowym, nie robię tego dużo. Nie tak, żebym nie wychodził ze studia. Niektórzy moi koledzy całymi dniami siedzą i nagrywają.Miał pan możliwość wysłuchania tego oryginalnego, amerykańskiego głosu przed nagraniami?Tak, to było bardzo profesjonalnie zorganizowane. Chłopcy w trójkę siedzieli w reżyserce – realizator, ktoś z pionu tłumaczenia i Maciek Kosmala, reżyser całego dubbingu. Chłopcy mieli odsłuch całości i zawsze jak coś zabrzmiało fałszywie lub chcieli, żeby to było inaczej powiedziane, to wracaliśmy. Czasami po kilka razy żeśmy próbowali, no, tak to już wygląda w dubbingu. I to było bardzo dobre, bo ja siedząc w studiu zamknięty dostaję już oczopląsu patrząc na te obrazy, linijki po paru razach znam na pamięć, no i próbuję to grać, wejść w te emocje... dlatego nie słyszę, jaki to ma efekt końcowy.Były jakieś spięcia?Nie, absolutnie. Pracowało się w idealnych warunkach, robota szła do przodu bez żadnego stresu. Zagwozdki głównie polegały na tym, żeby się zmieścić tekstowo, więc czasami człowiek od tłumaczenia próbował to zmienić i zaczynaliśmy nową wersję. Ja dostaję słuchawki, na nich mam oryginalną wersję amerykańską, słucham kilka razy tego bohatera, słucham jednej, dwóch scen, oglądam jednocześnie obrazek na monitorze, który mam przed sobą, konsultuję to sobie z tekstami, które mam poniżej.

Przeważnie oglądamy całą scenę, ja patrzę, jak on się zachowuje, słyszę, jak on gada. Wszystko jest absolutnie komfortowo.A w wywiadzie z Hanią z PlayStation widziałam, że pan mówił, że właśnie często zupełnie nie widać, co się dzieje?Bo są takie sytuacje i one były chyba najgorsze. Bo na przykład obrazek jeszcze nie został dosłany i nie widziałem po prostu, co mam robić. Graliśmy tak zwane onomatopeje, bo one były najtrudniejsze do wykonania ze względu na to, że nawet jeśli pani widzi walkę, zachowania Kratosa i przeciwnika, to musi pani te krzyki prawdziwie odegrać, wczuć się. Najtrudniejsze były właśnie takie sceny... gdy on na przykład DOSTAJE, ODDAJE, BIJE! i to wszystko jest pozbawione słowa.Jezu, jaki pan ma głos jak pan to mówi. Ja się nie dziwię, że pana w ogóle wzięli, bo to się można aż pana przestraszyć!Nie tam... Mnie się wydaje, że my żeśmy później powtarzali te sceny już z obrazem. Ja już nie pamiętam, co w tym wywiadzie powiedziałem. Wydaje mi się, że byliśmy w trakcie nagrywania, jak oni przyjechali. Może to był ostatni dzień? Później były jakieś nieliczne poprawki, na pół godziny ze dwa, trzy razy przyszedłem, może wtedy doszły te sceny.A ile czasu zajęło nagranie całości?Chyba żeśmy nagrywali w ciągu sześciu dni po cztery, pięć godzin dziennie.A długo przed premierą to miało miejsce?Myśmy to nagrywali chyba w grudniu zeszłego roku, na pewno przed świętami Bożego Narodzenia.Właśnie, odniosłam wrażenie, że Kratos w polskiej wersji brzmi jakoś... delikatniej? Może to złe słowo, bo głos też jest chłodny i ostry, ale jednak chyba nie aż tak agresywny w brzmieniu jak amerykański Kratos. Czy to było zamierzone, żeby jakoś bardziej tę wrażliwość bohatera pokazać?Wie pani co, jak ja już się, że tak powiem, naoglądałem Kratosa, poznałem genezę, to patrząc na jego zachowania w stosunku do synka i na jego doświadczenia z przeszłości starałem się do tego dopisać swoje własne odczucia, gdy to nagrywałem. I być może to czasami nie brzmi tak samo jak amerykański bohater, ale starałem się poprzez werbalizację słów polskich – bo inaczej czasami brzmi po angielsku, a inaczej po polsku – przekazać pewne rzeczy, które się tam dzieją, jak najbliżej prawdy. I być może dlatego też chciałem, żeby był w tym wszystkim nie tylko bogiem wszechmocnym, ale też człowiekiem. Żeby te emocje były bardzo prawdziwe, jeśli chodzi o zachowania i rozmowy z tym dzieciakiem.Co pan sądzi o ich relacji i o umiejętnościach rodzicielskich Kratosa?Bernard Lewandowski

Pewnie o tym dobrze wiecie, ale polski Atreus ma wielką rolę na swoim koncie – Bernard Lewandowski grał Janka w Wiedźminie 3. Młody aktor ma na swoim koncie także całą masę filmów – użyczał głosu między innymi w „Niesamowitym Spider-Manie”, „Tarzanie. Królu dżungli”, „Strażnikach Galaktyki” (był młodym Peterem Quillem) czy „Księdze Dżungli”.Tak sobie myślę, że Kratos inaczej nie potrafi wychowywać. On musi w ten sposób. Gdyby próbował tłumaczyć i monologować, to by było wbrew jego naturze i postaci. I myślę, że nie odniosłoby to skutku. To, jak on się zachowuje w stosunku do tego swojego dzieciaka, jest bardzo wiarygodne. Wzorem, wydaje mi się, zawsze jest ojciec. Więc on chce, żeby syn był przynajmniej taki jak on... albo żeby był i lepszy. Żeby dał sobie radę w życiu. Kratos nie potrafi też filozofować na temat wychowania dziecka, nie potrafi opowiadać dużo, on musi opowiadać konkretnie – UDERZ MNIE JESZCZE RAZ! UDERZ MNIE! JESZCZE RAZ! SŁABO! MOCNIEJ! To są takie rzeczy, że on po prostu taki jest. I to, wydaje mi się, w przypadku Kratosa, fajnie się sprawdza, bo zostało fajnie napisane. Na przykład jak schodzą do poziomu opowieści o matce. Kratos opowiada o niej bardzo dobrze, ale bardzo konkretnie. On sadza syna, on siada naprzeciwko i bardzo spokojnie mówi... ale szalenie konkretnie. I wydaje mi się, że nam się to udało też bardzo fajnie nagrać...Zresztą, wydaje mi się, że to największa zasługa tego aktora amerykańskiego, dużo wniósł do tej postaci. On prosto gra, jest w tym bardzo prostolinijny, konkretny. Walka? Walczę! Życie? Też walczę... ale już inaczej mówię, i bardzo konkretnie. Nie wiem, kto go gra...Christopher Judge.On to bardzo dobrze robi, skurczybyk. Murzyn?Tak.

Tak mi się właśnie kojarzyło. On ma nieprawdopodobny wachlarz emocji i możliwości grania w różnych diapazonach – od bardzo spokojnego mówienia w różnych barwach do nieprawdopodobnych krzyków emocjonalnych. On ma duży warsztat, ten chłopak.Dostał pan scenariusz gry przed nagraniami?Miałem, o, taki gruby scenariusz. Tam było około pięciu, pięciu i pół tysiąca wersów, już nie pamiętam. Leżał na pulpicie, przekładaliśmy sobie sceny, nie graliśmy chronologicznie.Czemu?Nie wiem, najprawdopodobniej tak mieliśmy obrazki. Później już było normalnie – przekładałem kartkę i jechaliśmy linijka po linijce.Czyli nie nagrywał pan z aktorem dziecięcym?Nie, dubbingi się nagrywa samemu. Każdy w studiu nagrywa swoją rolę sam od początku do końca. Ale wielokrotnie zdarza się tak, że jak już daną scenę się skleiło, to od początku wrażenie było takie, że brzmi to bardzo wiarygodnie i nie było jakichś mielizn emocjonalnych. A jak nam się coś nie podobało, wracaliśmy i nagrywaliśmy jeszcze raz.

To ciekawe, bo przecież w jakimś sensie taki tryb pracy pozbawia tej dynamiki między dwoma aktorami.Myślę, że ze strony technicznej jest to niewykonalne. To by pozbawiało aktora tego, że obcuje sam na sam z graną przez siebie postacią, a oni chcą stworzyć optimum tej postaci. Jakby pani miała dwóch partnerów koło siebie, to by chyba trwało w nieskończoność.Co pan sądzi o jakości polskiego tłumaczenia?W trakcie były jakieś zmiany, ale tylko po to, żeby tekst lepiej leżał. Zawsze jak coś robimy, to staram się to na tyle włożyć do gęby, żeby było naturalnie. Tutaj natomiast mieliśmy tak, że czasami się to tłumaczenie nieznacznie zmieniało. To były dwa słowa, to było ucięte jedno słowo, to był zmieniony szyk zdania polskiego tłumaczenia. Żeby było bardziej potocznie.Wyszukałam, że pan podkładał głos do gry już w... 1998 roku. Gantrithor do StarCrafta....Czego?StarCrafta...Nie pamiętam w ogóle. Pani mnie zastrzeliła tą informacją teraz.

Ale to, że pan podkładał głos za Lucjusza Malfoya w Harrym Potterze, to jest prawda, tak?A to też z dziesięć lat temu. Lucjusz był zamknięty w sobie. Świetny aktor angielski „i on grał bardzo na przydechu... Harrry Potter, Harry Potterrrrrr”... No, jakoś tak. To była trudna robota, bo trzeba było się pogimnastykować w formie interpretacji. A oni bardzo się skupiali na tym, żeby to było bardzo podobne do oryginału.Ale Kratos też był trudny do zrobienia. Jak patrzyłem i słuchałem interpretacji amerykańskiego aktora, no to myślałem sobie, kurde, trzeba się nagimnastykować, żeby wejść w charakter tej postaci.A przygotowywał się pan jakoś konkretnie, żeby głos przygotować? Jakaś ciepła woda?Nie, ja nigdy się nie przygotowuję głosowo. Chłopcy mi zawsze dają szklankę wody jak wchodzę do studia, ale jak już zakładałem słuchawki, to wnikałem w środek tego. Ja na przykład nigdy nie siedzę. Jakąkolwiek mam rolę do odegrania, nawet sporadyczną dwudziestominutówkę w bajeczce, to nigdy tego nie robię na siedząco. Nie mam wtedy energii, nie potrafię sobie pomagać swoim ciałem przy tej emanacji ekspresji. Stąd całość generalnie grałem na stojaka.A musiał pan jakoś mocno swój głos modulować czy obniżać? Chyba nie?Nie, nie, ja grałem po swojemu. Ten Amerykanin zresztą brzmi podobnie co ja, mieliśmy barwy głosowe w tych samych skalach.Jak się różnią nagrania do filmów od nagrań do gier?Dla mnie się nie różnią. Ostatnio nagrywałem do „Avengersów” tego byka – Draksa. Bardziej chyba, jeśli chodzi o różnice, to jak mamy żywy ekran i sklejkę filmu trzeba bardzo uważać, żeby grać precyzyjnie tak jak aktor. Ale to też sprawa tłumaczenia. Tak miałem ostatnio z Draksem, jak go robiłem jakiś miesiąc temu, że on tam coś gada, ale jakoś tak bardzo... blisko. Ma taką manierę ten aktor, że mało otwiera gębę i to nie mogło być zbyt precyzyjnie powiedziane, musiało być lekko zaśmiecone „tak... tak... fajne ma pani trampki”... I tak jakoś to gada, i człowiek musi to sam powiedzieć. To była trudność.

Jak to jest, jak pan teraz słucha na przykład Kratosa i słyszy pan swój głos? Jakie to jest uczucie, tak słyszeć siebie? Nie jest dziwnie?Ja powiem pani szczerze, że tak – ja siebie w ogóle nie lubię oglądać, ani w ogóle nie lubię słuchać. Nagrałem też parę ładnych audiobooków, a nie umiem ich słuchać, bo się wstydzę sam przed sobą. Teraz pani tak naprawdę sekret wyjawiam, mówiąc to! Kratosa słuchałem tylko i wyłącznie dlatego, że reżyser gry, Maciek, mi przesłał na maila jedną scenę związaną z recenzjami. Z ciekawości to obejrzałem i od razu wyłączyłem, koniec, więcej nie słucham. Dlatego że jeżeli dubbing pani nagra, scenę w filmie zagra, to już koniec – nic nie można zmienić, to jest rozdział zamknięty. W teatrze jest troszeczkę inaczej.Gram właśnie w God of Wara i...Pani gra? Ale grała pani już w tę grę?No tak, jestem w trakcie! W połowie.A, w trakcie! I jakie ma pani wrażenie, proszę mi powiedzieć?Genialna, super, jedna z lepszych gier, w jakie grałam.Maciek do mnie zadzwonił po premierze, gdy akurat grałem przedstawienie, i napisał, żebym koniecznie do niego oddzwonił. I mówi, że stary, są takie zajebiste recenzje! I czyta mi, że dubbing super, na forach, na stronach... byłem zdumiony, że tak dobrze to zostało odebrane.  Powiem pani więcej – przed premierą wychodził trailer, i żeśmy się jeszcze umówili na nagrania do niego. I ja, jak zobaczyłem te dwie minuty filmiku, to po prostu oszalałem. Powiedziałem, że to jest megaprodukcja kinowa. Fantastycznie opracowane pod względem zdjęciowym, ujęciowym, plastycznym, graficznym. Same superlatywy można mówić. Jeśli to jest gra, to to jest niemal nie do odróżnienia od filmu.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
publicystykakratosgod of war
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (27)
Zobacz także