Niczym na prawdziwej wojnie - graliśmy w Operation Flashpoint: Red River
Znów zostałem wirtualnym żołnierzem. Tym razem w wydaniu Codemasters, które nie ma nic wspólnego z samodzielną eksterminacją setek wrogów. Graliśmy w Operation Flashpoint: Red River, gdzie wojna nabiera zupełnie innego, bardzo realnego znaczenia.
04.04.2011 | aktual.: 07.01.2016 15:55
Tadżyckie klimaty Tym razem Operation Flashpoint rzuci nas do opanowanego przez bojówki Al-Kaidy Tadżykistanu. Na domiar złego Chińczycy zamierza odkurzyć swój arsenał i zrobić użytek z liczącej kilka milionów armii. Gra, którą otrzymaliśmy do testów oferowała pięć misji, z których każda na normalnym poziomie trudności, zajmuje około godziny. Jeśli wierzyć producentom, to mniej więcej połowa kampanii, możemy więc zapomnieć o skandalicznie krótkich historiach opowiadanych przez wydawane ostatnimi czasy wojenne strzelanki. Niestety ze względu na to, że nie jesteśmy narodowym herosem ani bohaterem, od którego zależą losy kraju/świata/wszechświata, ciężko było mi dostatecznie wczuć się w opowiadaną historię. Jeszcze ciężej pogodzić się z faktem, że jawimy się jako trybik w wielkiej wojennej maszynie, mięso armatnie i jeden z wielu żołnierzy wysłanych na misję. Na szczęście jesteśmy praktycznie cały czas w samym środku akcji, dzięki czemu nie powinniśmy się na placu boju nudzić.
Kim chciałbyś zostać? Można wybrać jedną spośród czterech dostępnych w grze klas - strzelca, strzelca wyborowego, grenadiera i specjalisty od broni maszynowej. W zależności o wyboru, zabawa wymagać będzie obrania innej strategii i podejścia do rozgrywki. Sprawę urozmaica również możliwość dobrania właściwej broni, roli jaką zamierzamy spełniać w drużynie, a także dodatkowego wyposażenia - nie bez znaczenia jest również system zdobywania doświadczenia. Sporo tu sprzętu wojskowego, dzięki czemu fani militariów będą zadowoleni. Szkoda, że nie można wejść na plac i sprawdzić każdego samochodu, helikoptera, czołgu - jak to miało miejsce w zapierającej swego czasu dech w piersiach, pierwszej części Operation Flashpoint. Jednak i tu czuć, że broń nie ma podkręconych mocy i przynajmniej w założeniu powinna przypominać swoją skutecznością prawdziwy oręż. Innymi słowy, nie zawsze wchodzą strzały w głowę, pociski nie kruszą filarów i ścian, a magazynki kończą się zdecydowanie szybciej niż u konkurencji. Pełen realizm?
Bez multi, ale z kooperacją Kampania to nie jedyny tryb, w jakim przyjdzie nam stanąć na polu bitwy. Nie znajdziemy tu klasycznej sieciowej rozwałki, udostępniono natomiast misje w kooperacji. Mowa o Fire Team Engagements, czyli trwających kilkanaście minut zadaniach, które możemy rozegrać ze znajomymi (a jeśli ich nie mamy, z konsolą). Sprawdzimy swoje umiejętności w czterech trybach - natarciu wrogów przypominającym hordę, misjach polegających na eskortowaniu konwoju, wyzwaniach „znajdź i uratuj”, a także likwidacji terrorystów. W teorii brzmi nieźle, ale w praktyce najwięcej zależy od tego, z kim będziemy się bawić. Zapomnijcie o kooperacji z konsolą - wirtualni współtowarzysze nie są przesadni bystrzy, zbyt wiele trzeba wziąć na siebie. Fajnie, że można w ogóle samotnie odpalić misje, ale dobrze Wam radzę, poszukajcie znajomych. Jeśli ekipa jest zgrana, nawiążecie między sobą kontakt głosowy, przyjemność z zabawy jest naprawdę duża. Szczególnie podobał mi się tryb odpierania kolejnych fal wrogów, choć pozostałe propozycje prezentują się równie ciekawie i warto je sprawdzić.
To nie miejsce dla bohaterów Macie bohaterskie zapędy i lubicie lecieć na łeb na szyję w sam środek akcji? Tu strategia „na Jana” nie przejdzie, ponieważ takie zachowanie jest najlepszym sposobem na znalezienie zabłąkanej kuli. O ile w większości FPS-ów to my jesteśmy bohaterem, który gromi setki przeciwników, jednym celnym strzałem wysadza opancerzone pojazdy i wyposażony tylko w nóż wybija pluton wrogów, to w Operation Flashpoint: Red River jesteśmy tylko zwykłym dowódcą równie zwykłej grupy komandosów. Po pierwsze oznacza to, że naszym głównym zadaniem jest jak najlepsze wykorzystanie siły ogniowej kompanów - nie obejdzie się bez strategicznego podejścia do pola walki. Dzięki nieźle rozpisanym komendom, kombinacjami przycisków na padzie, wydajemy proste rozkazy, dzięki którym nasz oddział atakuje, zachodzi z flanki lub broni wskazanej pozycji.
Z tego mocno realistycznego podejścia do wojskowych starć wynika jeszcze jedna istotna rzecz. Jesteśmy tak przeraźliwie kruchym zawodnikiem, że nawet jeden celny strzał wroga, wykonany często na ślepo, potrafi położyć nas na ziemię i zmusić do leczenia. Bez niego się nie obejdzie, trzeba odpowiednio długo przytrzymać odpowiedni przycisk na padzie i czekać, aż zabandażujemy rany, a następnie uleczymy ciało. Na normalnym poziomie trudności gra jest naprawdę trudna.
Z rozmachem, ale bez rewelacji Operation Flashpoint: Red River wygląda nieźle, szczególnie w temacie otwartych przestrzeni. Podczas wycieczki na pace ciężarówki, przyjemność sprawia oglądanie widoków, choć czuć, że twórcy próbują sprzedać nam je niejako na siłę. Ładnie wygląda niebo, szczególnie kiedy słońce otula otoczenie ciepłymi barwami. Trochę gorzej prezentują się żołnierze oraz ich animacja - to na szczęście tylko wersja preview i wierzę, że producent dopracuje graficzne elementy w pełnej wersji gry. Wracając jednak na chwilę do podróżowania pojazdami - najlepszym elementem przydługiej wycieczki samochodowej na samym początku pierwszej misji kampanii, był płynący z głośników fragment utworu Syphony of Destruction zepołu Megadeth. Fajnie prezentują się odgłosy walki, szczególnie na słuchawkach. Warto słuchać współtowarzyszy, bo kiedy wszyscy pójdą zupełnie gdzie indziej niż my, szanse na przetrwanie zmniejszają się diametralnie.
Nie dla fanów Call of Duty Ostatnio często słyszę, że nie ma co liczyć na wysoką sprzedaż wojennej strzelanki, która nie ma w nazwie Call of Duty. Homefront zdaje się przeczyć temu stwierdzeniu, jest więc szansa, że Operation Flashpoint: Red River znajdzie wielu nabywców. Z drugiej strony, czy zapotrzebowanie na tego typu gry jest aż tak duże? Wolicie taktyczne podejście do wojny, czy może intensywne przygody jednego, nierealnie żywotnego bohatera, który niczym John Rambo kładzie hordy wszelkiej maści wrogów, strąca pistoletem helikopter, a granatem niszczy czołg? Red River to tytuł wyłącznie dla fanów planowania, gloryfikowania każdego rozkazu i każdej akcji. To gra, w której trzeba mieć oczy dookoła głowy i niczym na prawdziwej wojnie, wypatrywać zagrożenia na każdym kroku, nigdy nie zapominając o czyhającym za rogiem niebezpieczeństwie. Sporo zabawy, skierowanej jednak do konkretnego, wyrobionego odbiorcy, którego kręcą takie tematy. A co z resztą graczy?
Paweł Winiarski