Nic już nie mamy i nic już nie chcemy mieć
15.07.2016 00:01
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wyobrażacie sobie mieszkanie średniozamożnego mieszczanina żyjącego w 2001 roku? Szafy zapełnione po brzegi książkami, płytami CD z muzyką, płytami DVD z filmami, płytami DVD z grami i walającymi się gdzieś w archiwach winylami, vhsami, dyskietkami i bóg wie jeszcze czym. Tysiące nośników walających się w naszych „domach-magazynach”. Absurd!
Czas mijał – treści i nośników przybywało, a dobytek zajmował coraz więcej przestrzeni. Kiedy nastąpiła zmiana? Dla części z nas wtedy gdy otworzyliśmy nasze porty dla pirackich kontenerów wypełnionych po brzegi cyfrowymi dobrami. Piraci stali się pionierami nowego sposobu pochłaniania treści. Sposobu, w którym nie zawalamy już naszych szaf fizycznymi nośnikami.
Dla porządnych obywateli prawdziwe eldorado zaczęło się wraz ze wzrostem popularności takich usług jak iTunes, Steam czy sklepy z ebookami. Wreszcie uwolniliśmy się od tego ciężaru pudełek, materiałów, plastiku! Nasze domy zaczęły pustoszeć, ale my nie stawaliśmy się wcale biedniejsi. Przeciwnie – dzięki przeróżnymi promocjom i „humblebundle’ozie” (powtórz szybko 10 razy – hambylbandylozie) obrastamy w kolejne wspaniałe dzieła popkultury i nie tylko.
Ale pojawił się nowy problem – zamiast zapchanych szaf otrzymaliśmy zapchane komputery. Może i terabajt plików zajmuje tyle samo miejsca w domu co kilobajt, ale skąd brać kolejne dyski twarde na te dane? Ich pojemności owszem są coraz większe, ale i rozmiary plików rosną. Na szczęście wybawienie znów nadeszło – Spotify, Netflix, Legimi, od biedy i Gaikai czy Onlive, to rycerze na białych koniach, którzy uratowali nasze dyski tak jak ich poprzednicy nasze szafy.
Nic już nie musimy mieć! Wszystko pochowane na różnych kontach, a my nareszcie wolni od posiadania. Cała nasza kultura jest cyfrowa, wirtualna. Nie można jej dotknąć, powąchać, porwać, wyrzucić przez okno, spalić, a przede wszystkim zgubić czy pożyczyć i zapomnieć odebrać. Kolejne pokolenia przestaną traktować media jako coś namacalnego. Dokopaliśmy się do samego rdzenia – do czystej esencji medium oderwanej od wszelkiej fizycznej powłoki!
Gorzej tylko jak za lat kolejnych dwa tysiące, jakaś cywilizacja będzie próbowała zrozumieć kim byliśmy. Widzę już oczyma wyobraźni tego archeologa, który pędzelkiem czyści dysk twardy na jakimś rumowisku. I to wielkie zdziwienie, że oto w XXI wieku nastąpił regres na skalę średniowiecznej ciemnoty – ludzkość przestała wytwarzać obiekty kultury, a zaczęła produkować niezliczoną ilość gadżetów i serwerów.
A tak między nami – tylko nie mówcie nikomu, bo wyjdę na przeciwnika postępu – odkryłem ostatnio ze zdziwieniem, że 90% moich gier pudełkowych przeszedłem, albo przynajmniej byłem bliski ukończenia. Przejrzałem wirtualne szuflady i tym razem okazało się że 90% tytułów nawet nie uruchomiłem. Jeszcze gorzej sprawa ma się z ebookami. Te fizyczne książki jakoś tak patrzą na mnie z wyrzutem, prosto z półki, a te cyfrowe schowałem w folderze. Nie zaglądam już tam. Pudełko z filmem czy grą albo książkę, jak już kupię to znaczy, że naprawdę je chcę, a te cyfrowe treści jakoś tak czasem wpadają jak te ulotki na ulicy, zupełnie nieoczekiwanie.
Za kilka lat obudzimy się w świecie prawdziwych ascetów. I bynajmniej nie doprowadzi do tego żadna gorliwa wiara. Wszystko już będzie albo wirtualne, albo wynajęte, albo na kredycie. I dobrze, bo jak coś mamy to zawsze możemy to stracić. A tak wolni od dóbr materialnych spełnimy ideał…
Z cyfrowym pozdrowieniem (;
Sly