Need for Speed Payback - niezbyt szybcy, trochę wściekli
Jednak w przeciwieństwie do regularnych wizyt w kinie, tutaj moje wrażenia są bardzo mieszane.
Nowy Need for Speed obiecuje nam dużo, ale umówmy się, że to nie jest to "dużo", na które czekaliśmy. Wśród naszych czytelników jest wciąż wielu zajawkowiczów tęskniących za czasami Undergrounda czy Most Wanted. Tych można wyprosić od razu - kolejna produkcja studia Ghost wzięła co prawda rok (potrzebnej) przerwy, lecz nadal kontynuuje "swoją" formułę. Czyli spuściznę po Criterion i ich bardzo udanych Hot Pursuit czy Most Wanted (tym "zrimejkowanym", mniej świętym). Tylko nie rozumiem, po co zgłosili się po złoty środek do The Run. Tak, bo przecież jeżeli czegoś nam brakowało w ostatnim Need for Speedzie, to OCZYWIŚCIE oskryptowanego trybu fabularnego, czyż nie?
Need for Speed Payback Official Gamescom Trailer
Pierwsza i właściwie największa niespodzianka Payback - misja polegająca na kradzieży Koenigsegga, którą widzieliśmy już na tegorocznym E3, działa. W sensie - jara. Eliminowanie przeciwnych wozów udaje się co prawda bez żadnego wysiłku (a "takedownowy" rzut kamery na rozpadający się samochód trwa zbyt długo) i należałoby nad tym jeszcze popracować, niemniej pozostałym elementom nie mam nic do zarzucenia. Kolejne polecenia są bardzo przejrzyste, zaplanowany przez dewelopera scenariusz odgrywa się płynnie, a ukartowane sekwencje - jak imponujący pościg za rozpędzoną ciężarówką - zdecydowanie dają radę.
Szkoda, że w kluczowych momentach gra stawia na prerenderowane przerywniki, które delikatnie wybijają z rytmu. Tutaj kampania fabularna nie będzie jedynym dostępnym wyborem gracza. Niech zatem potrwa pięć godzin, jak w topowych FPS-ach, i da z siebie wszystko, bym tę niepotrzebną filmowość wybaczył.
Miałem okazję jeszcze kilka razy bujnąć się w "normalnym" wyścigu, bez tony skryptów (fabuła ma być wyłącznie jedną z opcji), więc na spokojnie przeanalizowałem to, co "Duchom" dotychczas wychodziło słabiej. Znaczy model jazdy. Niestety, osobiście nie czuję dużej różnicy pomiędzy tym, co proponuje Payback, a tym, co mieliśmy ostatnio. Coś się stało w serii, gdy odeszło od niej Criterion - zamieniła się z wyśmienitej arcade'ówki w arcade'ówkę niewygodną, rozklekotaną. Jak gdybym nagle z Midnight Cluba przeskoczył do jakiegoś Juiced. Na szczęście bezdroża pozwalają na długie, niemożliwe wręcz drifty, więc przynajmniej miło się w tym wszystkim "ślizga".
Tak sobie jest również z tytułową prędkością. Przyrzekam, że nawet w Mario Kart 8 jej poczucie bardziej wyrywa z kapci. A że całkiem niedawno spędziłem kilka tygodni z WipEoutem, wiem, gdy ktoś robi mnie w bambuko. Pęd poczułem raz, przez kilka sekund: już za kółkiem Koenigsegga, na chwilę przed finałem całego demka. Gdy rywalizacji nie towarzyszy pewne ryzyko wynikające z mniej bezpiecznych zagrywek, cóż to za frajda? Przerabialiśmy to dwa lata temu. Wcale nie jest łatwo zwykłe wyścigi zamienić w ekscytujące wyścigi. Obecnie EA wie o tym chyba aż za dobrze.
Tyle. Nadal nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, czy "czuję" Need for Speed Payback. Chciałbym, żeby seria wróciła do jakości, jaką kojarzę ze świetnym Hot Pursuit (tak, tym remakiem. Serio lubię), w pustynnych zmaganiach taki potencjał nawet jest, ale może skończyć się podobnie jak ostatnio. My na Polygamii do upadłego powtarzamy, żeby czekać na recenzje gier. W okolicach 10 listopada warto będzie to przypomnieć wszystkim sympatykom luźnych ścigałek, ponieważ nadal jest tutaj cały ogrom niewiadomych. Na razie trzymam kciuki; pod nieobecność Forzy Horizon przydałoby się coś świeżego.
Przeczytaj także:
Pod tagiem Prosto z GC 2017 znajdziesz nasze wrażenia z innych ogrywanych i oglądanych w Kolonii gier.
Adam Piechota