Need for Speed: Most Wanted - recenzja

Need for Speed: Most Wanted - recenzja

Need for Speed: Most Wanted - recenzja
marcindmjqtx
07.11.2012 17:20, aktualizacja: 30.12.2015 13:28

Jeśli od lat czekacie na kolejnego Burnouta, to powinniście skierować wzrok na najnowszą część Need for Speed. Most Wanted do złudzenia przypomina bowiem Burnout Paradise. I to najlepsza rekomendacja.

Ocena: 4/5 - Warto Wchłonięcie Criterionu przez Electronic Arts było świetnym pomysłem, a „burnoutowy” Need for Speed smakuje mi lepiej niż jakikolwiek NFS ostatnich lat. Gra daje masę frajdy, a to w zręcznościowych wyścigówkach najważniejsze.

Pierwsze Need for Speed: Most Wanted debiutowało w 2005 roku, odpowiedzialna za nie była ekipa EA Black Box. Wydawca postanowił odświeżyć pomysł i najnowszą odsłonę NFS oddać w ręce zdolnej ekipy Criterion, która całkiem niedawno stworzyła nową wersję Hot Pursuit. Finalny produkt pokazuje, że z pierwotnego Most Wanted zostały tylko wyścigi policyjne i licencjonowane pojazdy.

Lista marzeń W Need for Speed: Most Wanted nie ma czegoś takiego jak fabuła. Nie mamy ani misji, ani imienia - liczą się tylko prędkość, samochody i tytułowa lista Most Wanted, na którą składa się dokładnie 10 fur. Cel jest jeden - zdobyć je wszystkie. Aby dostać się do kolejnych wyścigów, których niejako nagrodą są wybrane samochody, musimy zebrać określoną liczbę Speed Points. Te zdobywamy, biorąc udział we wszelkiej maści ulicznych konkurencjach, zasiadając za kierownicą nie tylko zdobytych wcześniej aut z rzeczonej listy, ale również pojazdów znalezionych w mieście. Tak jak zapowiadano, można po prostu wsiąść i odjechać jednym z kilkudziesięciu samochodów stojących czy to przy stacji benzynowej, czy w ciasnej uliczce. Schemat jest więc dość prosty - bierzemy samochód, zaliczamy kolejne wyścigi, podrasowujemy furę (patrz ramka), dostajemy możliwość zmierzenia się z pojazdem Most Wanted. Wygrywamy wyścig, a następnie polujemy na auto, celując w nie tak, aby spowodować dużą kraksę. To jedyny sposób, by je zdobyć. Najważniejsza jest jednak nie lista, ale...

...frajda, prędkość, emocje Jeśli graliście kiedykolwiek w którąkolwiek z części Burnouta, to wiecie, że dynamika wyścigów jest ogromna i początkowo trudna do ogarnięcia. W nowym Most Wanted jest podobnie. Pojazdy mkną jak szalone, nie dając oczom i umysłowi ani chwili na zastanowienie. Prowadzenie nawet wolniejszych fur bez zamontowanego dopalacza wymaga ostrego skupienia i pewnych dłoni. O kraksę, czy to z uczestnikiem ruchu ulicznego, czy pobliską ścianą, bardzo łatwo. Jedno-dwa zderzenia mogą pogrzebać nasze szanse na zajęcie miejsca na podium, trzeba mieć więc oczy dookoła głowy. Podoba mi się to, że każdy, absolutnie każdy wyścig to dla gracza zastrzyk adrenaliny, który trzyma od pierwszego wciśnięcia gazu i puszcza dopiero na mecie. Dodajcie do tego zabawy dopalaczem i driftowanie na zakrętach, a będą momenty, kiedy serducho zechce wyskoczyć z klatki piersiowej. Od czasu Burnout Paradise nie grałem w tak intensywne wyścigi.

Zapomnijcie o festyniarskim tuningu. Nie znaczy to jednak, że Most Wanted nie pozwala na zmiany i ulepszanie pojazdu. Poszczególne wyścigi odblokowują dodatki, takie jak wzmocnione zawieszenie, wyścigowe lub terenowe opony, dłuższe lub krótsze biegi, czy też dopalacz. Odblokowane udogodnienia można włączać lub wyłączać w zależności od wyścigu. W nowym, „czystym” samochodzie radzę na początku wybrać wyścig, w którym wygrywa się nitro - często okazuje się ono na trasie niezastąpione.

Wreszcie na licencji Electronic Arts ma pieniądze, ma więc też prawa do używania licencjonowanych samochodów. I tak nowy Burn..., przepraszam, Need for Speed otrzymał pokaźną listę kilkudziesięciu licencjonowanych aut. Pojeździmy więc Alfa Romeo 4C Concept, Porsche 911 (991) Carrera S, Lamborghini Countach 5000 quattrovalvole, Jaguar XKR czy Bugatti Veyron 16.4 Super Sport (na liście znajdują się 42 pojazdy). Oczywiście w zależności od wybranego auta, prowadzić się ono będzie trochę inaczej, nawet biorąc pod uwagę fakt, że Most Wanted to zręcznościówka z krwi i kości. Zapewne ze względu na licencje, zrezygnowano z efektownych kraks znanych chociażby z Burnout Paradise. Owszem, zderzenie pokazywane jest za pomocą specjalnej animacji, ale uszczerbki na wyglądzie aut są na tyle małe, że wciąż widać, czym jedziemy. Nie ma to również wpływu na prowadzenie pojazdu - nawet mocno zbity pojazd będzie zachowywał się na trasie jak nówka. Wyjątkiem są przebite opony i konieczność jazdy na samych felgach. Jak zapewne nietrudno się domyślić, daleko tak nie zajedziemy. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, uszkodzone samochody wyglądają fajnie - strasznie podobała mi się podskakująca klapa poobijanego Mercedes-Benz SL65 AMG Black Series.

Sam w wielkim mieście Criterion  oddało w nasze ręce metropolię, którą możemy bez skrępowania zwiedzać, nie tylko znajdując porozrzucane tu i ówdzie samochody, ale również na własną rękę szukając wyścigów. Można również wybrać je z listy obsługiwanej krzyżakiem, nie znaczy to jednak, że staniemy od razu na linii startu. GPS wyznaczy nam na mapie trasę i te kilka/kilkanaście kilometrów będziemy musieli przejechać sami. Początkowo wydaje się to fajne, potem potrafi zirytować. Szczególnie że często podczas takiej swawolnej podróży przyczepi się do nas patrol policji i zanim dojedziemy do określonego punktu, przyjdzie nam się poużerać z mundurowymi. A to nigdy nie jest zabawa typu „hop-siup”. Policja dysponuje podrasowanymi samochodami, wyrzuca przed nami kolczatki, spycha na ściany, prowokuje, powoduje kraksy i ustawia blokady na drodze. Nieocenione w takich starciach okazują się zakłady naprawcze, które przywracają nasz samochód do perfekcyjnego stanu, przy okazji przyozdabiając go zupełnie nowym kolorem lakieru.

W grze dostajemy kilka rodzajów wyścigów. Podstawą są starcia z innymi kierowcami, w których albo zaliczamy kilka okrążeń, albo dojeżdżamy do oddalonego o kilka kilometrów punktu docelowego. Są starcia jeden na jeden, które najczęściej spotkacie w wyzwaniach Most Wanted. Pojeździcie również samotnie, a celem będzie wykręcenie jak największej ogólnej prędkości, mierzonej porozmieszczanymi na trasie fotoradarami. Są i „misje” polegające na jak najszybszym zgubieniu policyjnego pościgu.

Nie wszystko jednak mi się podoba. Po pierwsze kto wymyślił ogromne, pojawiające się co jakiś czas na ekranie napisy? Skoro ściga mnie policja, to wiem że mam jej uciec, gra nie musi mnie o tym informować już na samym początku wielkimi literami i przyciemnionym ekranem. Efekt jest często taki, że już na starcie ląduję na ścianie zamiast szybko czmychnać stróżom prawa. To samo przy eliminacji przeciwników na trasie. Odpowiedni tekst znów wyskakuje niespodziewanie na ekran i jeśli stanie się to akurat na zakręcie, to chwała temu kto wyprowadzi samochód na prostą bez zderzenia ze ścianą. Irytujące są też pojawiające się co chwila dane z Autologa. Fajnie wiedzieć, że na danym fotoradarze miałem większą prędkość niż taki Maciek Kowalik, ale nie zależy mi na tym aż tak, żeby tabelka zasłaniała mi spory kawałek trasy.

Maciek Kowalik za kierownicą: Piaskownica dla dużych, lubiących zapierające dech w piersiach prędkości, chłopców. MW wygląda świetnie i daje tyle policyjnych pościgów i rozstrzyganych na ostatnich metrach wyścigów, ile tylko możecie znieść. Fabuła? Zbędna. Czasem gra wygłupi się komunikatem NA ŚRODKU EKRANU czy zgubionymi klatkami animacji, ale błędy szybko wylatują z głowy, bo przy takich prędkościach nie ma tam na nie miejsca. Po odpaleniu Most Wanted Forza Horizon przestała dla mnie istnieć.

Warto wskoczyć do sieci Need for Speed: Most Wanted, podobnie jak wcześniejsze NFS-y, korzysta z Autologa. Oznacza to, że będziecie mieli wgląd we wszystkie czasy wykręcone przez Waszych znajomych. To ogromna motywacja do wielokrotnego zaliczania tych samych tras i wspięcia się na pierwsze miejsce zestawienia. Podobnie działa to w przypadku zdobytych Speed Points. Co chwila widzimy bowiem listę znajomych i ich wyniki. Z Autologiem wiążą się również wyzwania, które gra będzie Wam co jakiś czas sama podrzucać. Oczywiście dotyczą one Waszej listą przyjaciół w usługach sieciowych. Mam to wątpliwe szczęście, że mam na liście znajomego, który potrafi wykręcić dużo lepsze wyniki ode mnie, i pomimo wielokrotnych prób nie jestem w stanie mu dorównać. Wyobraźcie sobie więc moją satysfakcję, kiedy wreszcie, na jednym z wyścigów, pobiłem jego rekord o kilka dobrych sekund. Dla takich chwil warto bawić się z Autologiem, bez dwóch zdań. Gra oczywiście ma również całkiem klasyczną zabawę w sieci, zarówno ze znajomymi z listy, jak i przypadkowo spotkanymi kierowcami. Polega to na tym, że kiedy wylądujemy już w mieście, wspólnie z kilkoma innymi graczami, musimy odczekać kilka minut na rozpoczęcie wyścigu. Oczywiście musicie liczyć się z tym, że właśnie wtedy ktoś obierze sobie Wasze auto za cel i zacznie bezmyślnie w nie uderzać, ale tak najwyraźniej wygląda życie na wirtualnych ulicach świata Most Wanted.

Zmierzycie się również z innymi graczami w wyzwaniach podobnych do tych z Burnout Paradise. Gracz będący hostem może wybrać na przykład konkurencję, w której wszyscy muszą przejechać przed radarem, a wygrywa pojazd, który wykręcił największą prędkość. Weźmiecie też udział w konkurencji polegającej na zbiorowym driftowaniu, rozbijaniu bram czy jak najwyższym skoku. Całość składa się na tak zwane Speed Lists - to grupa 5 wydarzeń, takich jak wyścig, wyzwanie, speed test i team race. Celem jest zdobycie jak największej liczby Speed Points we wszystkich powyższych kategoriach. Świetna zabawa gwarantowana. Online działa bez zarzutu, nie ma lagów ani problemów z odłączaniem. Fajne urozmaicenie samotnego trybu - co ważne, tu też zdobywamy Speed Points, które mogą pomóc w jednoosobowej rozgrywce.

Gra ukazała się na PC, 360, PS3 i PS Vita, a w mniejszej wersji na iOS i Androida. Wkrótce przeczytacie recenzję odsłony na sprzęty Apple'a.

Uczta dla oczu Na pochwałę bez wątpienia zasługuje efektowność Need for Speed: Most Wanted. Uwagę zwraca dbałość o szczegóły metropolii i sam sposób jej przedstawienia. Sporo tu nieźle dopracowanych budynków, i to nie tylko przy głównych ulicach, ale również w mniejszych, ciasnych dróżkach. Podobają mi się zarówno dopracowane modele pojazdów jak i otoczenie, odpowiednie dobranie kolorystyki i tekstur. Co tu dużo mówić, gra wygląda naprawdę nieźle, a zyskuje jeszcze więcej urody przy większych prędkościach, kiedy jak na złość nie mamy czasu jej podziwiać. Most Wanted zasadniczo nie „chrupie”, choć przy większym zderzeniu, chociażby z policją, potrafi zgubić kilka klatek. Nie jest to jednak na tyle irytujące, by psuło radość z gry. Choć zupełnie nie siedzę w tego typu klimatach muzycznych, to do gustu przypadła mi energetyczna ścieżka dźwiękowa. Usłyszycie na niej takich wykonawców jak Muse, The Who, Skrillex, Green Day, Dispatch i wielu innych zdolnych artystów. Co najważniejsze, utwory pasują do dynamicznej jazdy i nie czułem potrzeby wyciszania czy wyłączania muzyki. Silniki pracują jak trzeba, a opony piszczą aż miło.

Werdykt Gra nie jest idealna, choć na poletku zręcznościowych wyścigów to pierwsza liga. Wywołuje skojarzenia ze świetnym Burnout Paradise, wydaje się jego naturalną kontynuacją. Jest niesamowicie dynamiczna, często wymagająca, ale za to wciągająca. Trud zaliczania kolejnych wyścigów nagradzany jest nowymi, lśniącymi, licencjonowanymi autami, które możemy bezkarnie rozbijać na ulicach metropolii. Wchłonięcie Criterionu przez Electronic Arts było świetnym pomysłem, a „burnoutowy” Need for Speed smakuje mi lepiej niż jakikolwiek NFS ostatnich lat. Gra daje masę frajdy, a to w zręcznościowych wyścigówkach najważniejsze.

Ocena: 4/5 - Warto(Ocenę 4 otrzymują gry, które sprawiają sporą frajdę, ale brakuje im ostatecznych szlifów).

Paweł Winiarski

Data premiery: 31.10.2012 Deweloper: Criterion Games Wydawca: Electronic Arts Dystrybutor: EA Polska PEGI: 7

Egzemplarz gry do recenzji dostarczył dystrybutor. Testowano na Xbox 360.

Need For Speed: Most Wanted (PS3)

  • Gatunek: wyścigi
  • Kategoria wiekowa: od 7 lat
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)