NBA Live 2001
Kolejny rok przynosi kolejne NBA Live. Czy wprowadzone zmiany są rewolucją czy tylko face-liftingiem? Jedno jest pewne: NBA Live 2001 nareszcie przed nami. Król koszykówki powraca. Po miesiącach oczekiwania możemy się przekonać, czy jest to powrót triumfalny, czy raczej cichaczem - tylko po to, by, jak co roku, napełnić kieszenie pracowników EA Sports?
18.11.2003 | aktual.: 08.01.2016 13:09
NBA Live 2001
Kolejny rok przynosi kolejne NBA Live. Czy wprowadzone zmiany są rewolucją czy tylko face-liftingiem? Jedno jest pewne: NBA Live 2001 nareszcie przed nami. Król koszykówki powraca. Po miesiącach oczekiwania możemy się przekonać, czy jest to powrót triumfalny, czy raczej cichaczem - tylko po to, by, jak co roku, napełnić kieszenie pracowników EA Sports?
Co roku Electronic Arts zasypuje nas kolejnymi częściami swoich sportowych serii: NHL, NBA Live, Madden, Nascar, a przede wszystkim FIFA, opatrując je kolejnymi numerami oznaczającymi rok wydania. Z roku na rok, każda następna część serii uzupełniana jest wieloma poprawkami, zostaje odświeżony engine graficzny, uaktualnione dane o zawodnikach i pojawia się kilka miłych oku i uchu dodatków. Nie należy więc spodziewać się czegoś zupełnie nowego: każda nowa NBA Live , jak i wszystkie doroczne kontynuacje EA Sports, opiera się zawsze na tych samych zasadach. Trzeba natomiast odpowiedzieć na dwa pytania - po pierwsze: czy warto było czekać tak długo (premiera NBA Live 2001 opóźniła się niemal o trzy miesiące) i po drugie: czy warto znów wyłożyć ponad sto złotych na nowe wydanie?
Dla niewtajemniczonych
Ci, którzy dopiero wkraczają w świat komputerowej koszykówki na pewno chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej o samej grze, nie tylko o zmianach w stosunku do pierwszej wersji. NBA Live 2001 jest obecnie (podobnie jak NBA Live 2000 przed nią) najlepszym symulatorem koszykówki na PC. Kropka. Nie znaczy to wcale, że jest doskonała - po prostu konkurenci, Fox Sports NBA Basketball 2000 czy NBA Inside Drive Microsoftu, choć mają swoich fanów, nie mogą równaćsię z grą EA Sports ani pod względem realizmu, ani tym bardziej od strony wizualnej. Tegoroczne NBA Live posiada bardzo zaawansowany engine graficzny, przedstawiający z niezwykłą dokładnością i bogactwem efektów zarówno hale, jak i zawodników. Odwzorowanie postaci zaszło już tak daleko, że animowani gracze - zarówno ich twarze jak i postura - są niezwykle podobni do swoich "żywych odpowiedników". Oczywiście, zdarzają się pewne niedociągnięcia, np. ewidentnie "płaskie" włosy (pozdrawiam corn rowsy Sprewella), czy nieelastyczne, jakby wiecznie wykrochmalone stroje, ale ogólnie grafika stoi na bardzo wysokim poziomie. Kiedy po raz pierwszy zobaczymy "komputerowego" Tima Duncana w hali Alamodome, na pewno go poznamy. Animacja graczy również nie pozostawia wiele do życzenia. Przy pomocy wciąż rozwijającej się technologii motion-capture, polegającej na dokładnym odtworzeniu kolejnych ruchów żywego zawodnika (w tym roku był to sam Kevin Garnett z Minesotta Timberwolves), w każdej kolejnej wersji NBA Live gracze ruszają się coraz bardziej płynnie i realistycznie. Zwody, rzuty z wyskoku, wejścia pod kosz, bloki, zbiórki i oczywiście potężne dunki, na podstawie ruchów Garnetta (i innych zawodników-aktorów) są szybkie, dynamiczne i dopracowane. Wielką zaletą NBA Live 2001 i jej poprzedniczek jest, często pomijany przez recenzentów, fakt, iż atrybuty, jakimi są opisani gracze, naprawdę wiernie odwzorowują zachowanie ich żywych odpowiedników na parkiecie. Nie ma mowy, żeby John Stockton włożył piłkę do kosza z góry, a Shaquille O'Neal trafił dziesięć osobistych pod rząd. Dikembe Mutombo popisywać się będzie doskonałymi blokami, za to Reggie Miller potrafi seriami rzucać za trzy. Choć zdolności zawodników to właściwie rzędy liczb, stworzone przez programistów, realizm ich odwzorowania niejednokrotnie potrafi zadziwić. Zalety NBA Live 2001 można by wyliczać dalej: choćby doskonały tryb Franchise, w którym prowadzimy własną drużynę również jako menedżer, przeprowadzając wymiany zawodników i nabór losowo generowanych graczy czy zatrudniając nowe gwiazdy i kierując nimi na parkiecie. Albo zaawansowany system prowadzenia statystyk uwzględniający informacje o każdym z koszykarzy, zarówno w jego rzeczywistych występach z poprzednich lat, jak i wirtualnych, kierowanych przez nas, meczach. Nie można nie wspomnieć o ciekawym trybie gry "jeden na jeden" z dowolnym zawodnikiem NBA na podwórkowym boisku i dużej ilości drużyn historycznych - dream teamów od lat 50., w których spotkamy największe legendy zawodowej ligi: Wilta Chamberlaina, Larryego Birda, Magica Johnsona czy Michaela Jordana. I na koniec tryb gry wieloosobowej. Zarówno starcia z żywym przeciwnikiem przy jednym komputerze, czy przez Internet dostarczyć mogą wielu emocji. Niestety, podobnie jak poprzednie części, NBA Live 2001 posiada też szereg, powtarzających się z roku na rok wad. Największym problemem jest chyba realizm samej rozgrywki. Choć wszystko dookoła wygląda i brzmi niczym prawdziwy mecz NBA, akcje, przeprowadzane zarówno przez nas, jak i przez przeciwnika, nie zawsze są podobne do tych rzeczywistych. Najlepszym przykładem jest tu system podawania. Ponieważ w prawdziwym meczu niedokładne podania są rzadkością, twórcy NBA Live 2001 postanowili, że piłka będzie się trzymać ręki gracza niczym przyklejona, a większość podań rzeczywiście dochodzić będzie celu.
daj" spowoduje raczej dokładne podanie na obwód zza pleców (!), niż stratę, choć w prawdziwym meczu biedny Tim Hardaway, który uczynił coś podobnego najzwyczajniej straciłby piłkę. Zdarzają się też ewidentne błędy przy zbiórkach (piłka ni stąd ni z zowąd znajduje się w rękach gracza drużyny przeciwnej, choć nasz zawodnik wyskoczył do niej najszybciej i był najbliżej) i faulach (najczęściej przewinienie zaliczane jest nie zawodnikowi, który wyskoczył do bloku i sfaulował, ale obrońcy stojącemu obok). Dużo do życzenia pozostawia jak zwykle sztuczna inteligencja graczy komputerowych, która od lat nie została chyba poprawiona. Rozgrywający przeciwnika, który przechwyci piłkę, zamiast przekozłować piłkę przez pół boiska i zakończyć akcję łatwym rzutem kelnerskim, najpierw wyprzedzi wszystkich obrońców tylko po to, aby w końcu zatrzymać się na linii rzutów za trzy i zacząć rozgrywać akcję zgodnie z założeniami taktycznymi point guarda. Mało prawdopodobne i irytujące.
Trzy kroki w przód...
Wiemy już, co w NBA Live 2001 pozostało takie, jak dotąd. Spójrzmy teraz na zmiany. Najpierw te pozytywne, choć z góry muszę powiedzieć, że tegoroczne wydanie rozczarowuje, szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę znacznie dłuższy czas tworzenia gry i szumne zapowiedzi EA Sports. Od razu rzuca się w oczy poprawiona grafika. Hale i boiska zostały odnowione, a publiczność, choć wciąż opiera się na płaskich spritach udających wypukłości, wygląda znacznie lepiej niż przed rokiem. Jedną z niewielu zapowiedzi, które udało się zrealizować jest nareszcie dopracowana ławka rezerwowych. Na krzesełkach przy linii bocznej siedzą faktycznie ci, którzy akurat nie grają, zamiast rzędu nieokreślonych postaci w koszulkach naszej drużyny. Same modele postaci jak zwykle zostały poprawione i wyglądają jeszcze bardziej realistycznie. Choć ich "cybertwarze" są niezwykle podobne do tych z poprzedniej części, postacie nabrały muskulatury, odchudzono im nogi, które w poprzedniej części były nieco za grube. Ogólnie rzecz biorąc jeszcze bardziej uszczegółowiono wygląd graczy. Widać to najlepiej na dłoniach (nareszcie osobno modelowane palce) i obuwiu (sydnrom kanciatych butów á la "Tytus, Romek i A'Tomek" odszedł w zapomnienie). Dodatkowo, przy tworzeniu własnych zawodników możemy ustawić im dodatkowe atrybuty: muskulaturę i smukłość, co powoduje, że ich wygląd jeszcze bardziej przypomina ludzki. Na pierwszy rzut oka widać też, jak przez ten rok bardzo rozwinęła się technika motion capture. Wszystkie akcje: wejścia pod kosz, zbiórki, rzuty hakiem i przede wszystkim wsady wyglądają dynamiczniej, pewniej i bardziej efektownie. Nie znaczy to jednak, że są bardziej realistyczne, bo wciąż zdarza się, że zderzenie z przeciwnikiem w czasie efektownego slam-dunku nie powoduje wcale bolesnego odbicia się, trzech obrotów w powietrzu i spotkania z twardym parkietem, tylko... mięciutkie, jakby magiczne, przesunięcie się obrońcy na bok, a czasem nawet przeniknięcie, na przykład przez jego rękę... Widać jednak, że programiści ciągle zachodzą w głowę, jak poprawić realizm rozgrywki. Trzeba przyznać, że w niektórych elementach nawet im się to udaje. W NBA Live 2001 znacznie bardziej realistycznie niż dawniej można rozegrać akcję w trumnie. Po pierwsze usprawniony został system rzutu hakiem. Nareszcie najgroźniejsza broń Shaqa (może z wyjątkiem wstrząsających wsadów) czy Alonzo Moruninga (oby wrócił do zdrowia), baby hook opracowany został poprawnie. Podobnie rzecz ma się z piwotem - nareszcie przeprowadzać można akcje w stylu wczesnego Hakkema Olajuwona czy Patricka Ewinga: najpierw powolne kozłowanie ze stojącym za plecami obrońcą, później niezwykle szybki obrót i łatwe dwa punkty. Manewr ten, dobrze opanowany, może być bardzo groźną bronią i niewątpliwie znacznie poprawia realizm rozgrywki. Weteranów NBA Live 2000 na pewno ucieszy wiadomość, że w tym roku gra jest trudniejsza. Poziom All-Star stoi mniej więcej na poziomie zeszłorocznego Superstar, który z kolei w swym aktualnym wydaniu potrafi być wyzwaniem nawet dla weteranów serii. Znacznie lepszy jest też komentarz: dwaj sprawozdawcy jak zwykle informują nas o tym, co dzieje się na boisku, podają aktualne statystyki i informacje o graczach, ale też nareszcie analizują niektóre niezwykle udane akcje. Oczywiście, po pewnym czasie odzywki i opisy zagrywek zaczynają się powtarzać i można bez pudła przewidywać, co za chwilę powie komentator, ale dobrze, że i pod tym względem coś się poprawiło. Również niezmienne od lat w poprzednich częściach statystyki pojawiające się na ekranie w czasie meczu, tym razem zostały przemyślane od nowa i możemy się z nich dowiedzieć, ile dany zawodnik, jeśli jest akurat na fali, rzucił punktów w obecnej kwarcie, odczytać porównania graczy na kluczowych pozycjach i wreszcie obejrzeć najważniejsze statystyki swoich podopiecznych (nie zostanie więc wyświetlone "Jason Kidd - 2 points", ale "Jason Kidd - 11 assists").
zrealizowało wszystkich zapowiedzi (w NBA Live 2001 występować miał trener drużyny, komentować miał sam Garnett, a tryb Franchise i wymiany zawodników miał być znacznie ulepszony - skończyło się na możliwości wymian między trzema a nie dwiema drużynami), mamy do czynienia z dorocznym usprawnieniem serii, powiedzmy na poziomie przeciętnym. Mogłoby się zdawać, a jednak...
...i dwa kroki w tył
EA Sports i seria NBA Live przyzwyczaiły nas bowiem do jednego - co roku otrzymujemy wersję mniej lub bardziej ulepszoną. Dotąd nie zdarzyło się jednak, aby w porównaniu z grą zeszłoroczną jakichkolwiek elementów brakowało. Aż do NBA Live 2001 . Choć na pewno braki w NBA Live 2001 nie są tak ważne, jak usprawnienia, nie umiem się oprzeć wrażeniu, że pewne szczegóły zostały pominięte tylko i wyłącznie przez zaniedbanie. Ponieważ gra była mocno opóźniona, trzeba ją było wydać jak najszybciej. Być może dlatego zrezygnowano z niektórych, mniej ważnych zdaniem projektantów, elementów. Niestety, tych, którzy zdążyli się przyzwyczaić do pewnych miłych detali, spotka przykre rozczarowanie. Weźmy choćby system menu: w poprzednich wersjach za każdym razem mieliśmy do czynienia z czymś niezwykłym. W wersji '97 zatrudnionych zostało pięć gwiazd NBA (m. in. Joe Dumars, Christian Laettner czy Larry Johnson), które w humorystyczny sposób przedstawiały opcje. W wersji 2000 w tle przesuwali się stworzeni w silniku graficznym programu zawodnicy. A w tym roku? Blade, niebiesko-białe przyciski, w dodatku w niskiej rozdzielczości, której nie można zmienić. Można by powiedzieć - trudno, to przecież tylko ekrany opcji, ale już na przykład w trybie Franchise zaczyna to przeszkadzać: twarze zawodników, które w wysokiej rozdzielczości w czasie gry wyglądają świetnie, w czasie dokonywania wymian, czy sprawdzania statystyk są mało efektowne. Co dalej? Choćby zupełny brak filmików z prawdziwych meczów. Oczywiście, po dziesiątym obejrzeniu wprowadzenia do gry, czy cheerleaderek w przerwie, znało się je na pamięć, jednak doskonałe ich przygotowanie i świetna oprawa muzyczna powodowały, że chętnie się do nich wracało. W NBA Live 2001 możemy obejść się smakiem. To samo dotyczy statystyk w przerwie - bardzo ciekawym elementem było porównanie najlepszych zawodników po drugiej kwarcie gry, istniejące od zawsze - można je było znaleźć nawet w NBA Live 95 . Jak widać, sześć lat później opracowanie czegoś, co wydawało się w produktach EA Sports standardem, okazało się problemem. Modele zawodników, jak wspomniałem, zostały poprawione, ale znów czegoś brakuje. Charakterystyczne elementy: ściągacze na kolanach niektórych graczy, czy opaski na nadgarstki - po prostu zniknęły. Pat Ewing widocznie w magiczny sposób wyleczył kontuzję i już ich nie potrzebuje. Gdzie charakterystyczna opaska na kolanie Raefa LaFrentza? Nie ma jej, choć w NBA Live 2000 ten miły szczegół był na miejscu. A przecież w wersji 2001 miał być położony bardzo silny nacisk na unikalne atrybuty każdego gracza. Dobrze, że przynajmniej Horace'owi Grantowi pozwolono zatrzymać okulary... Ciągłe próby poprawienia realizmu rozgrywki z jednej strony idą w dobrym kierunku, z drugiej - wszystko psują. Cóż z tego, że nareszcie doszło do zagęszczenia obrony pod koszem, skoro równocześnie znacznie podskoczyła ilość zbiórek w ataku?! Nie widziałem jeszcze meczu NBA, w którym ilość zebranych piłek pod atakowaną tablicą trzykrotnie przekraczałaby ilość zbiórek w defensywie. W NBA Live 2001 , niestety, i takie cuda się zdarzają, a standardem jest, że w ataku zbieramy więcej niż w obronie. Brakuje w nowej wersji konkursu rzutów za trzy punkty (rzeczywiście, może nie był on wyjątkowo wspaniały, ale można było trochę się rozerwać), brakuje nawet takich ułatwień jak kalkulator statystyk czy możliwość ustawienia zawodników w rosnącej czy malejącej kolejności zarobków (tryb Franchise). Zniknęło nawet ustawienie punktu odniesienia w czasie sterowania zawodnikiem (absolute/screen-relative). Dlaczego? I jeszcze jeden krótki apel do EA Sports. Jeżeli już robicie wstawki, pokazujące reakcje zawodników (co wcale nie jest rzeczą złą, a nawet jak najbardziej godną pochwały), to niech będą one choć trochę realistyczne.
u nie da się wygrać, zawodnik, który zdobędzie punkty i dodatkowo zostanie sfaulowany, cieszy się jak dziecko i przybija piątkę ze wszystkimi kolegami? To przecież nie takie trudne analizować wynik (robią to komentatorzy) i w zależności od niego puszczać odpowiednią animację, albo przynajmniej nie uruchamiać zupełnie bezsensownej! Czy mecz jest już dawno wygrany, czy przegrany, po udanej akcji zawodnicy cieszą się, jakby właśnie odebrali pierścienie mistrzowskie od Davida Sterna. Niedbalstwo.
Co teraz począć?
NBA Live 2001 ocenić niezwykle trudno. Z jednej strony ten, kto nigdy nie grał w żadną grę serii może powiedzieć, że opaski na rękach zawodników go nie obchodzą, a gra wygląda świetnie i nieźle się w nią gra. I będzie miał rację. Z drugiej strony weteran serii stwierdzi, że ten element był dla niego bardzo ważny, bo jego ukochany Allen Iverson ma zawsze czarną opaskę na łokciu, miał ją w poprzedniej części, a teraz nagle ją stracił. Gracz, który dotąd kierował zawodnikami w trybie Screen-Relative nawet nie dostrzeże różnicy, ten natomiast, który wykorzystywał Absolute - wciąż wybiegać będzie na aut (zaręczam, że właśnie to ciągle mi się zdarza). Jeśli więc NBA Live 2001 ma być Waszym pierwszym spotkaniem z symulacją koszykówki, sięgnijcie po nią. Niewątpliwie jest to w tej chwili najbardziej zaawansowana tego typu gra - nieznacznie, ale jednak, lepsza od wersji zeszłorocznej. Możecie też dodać do oceny jeden punkt, gdyż nie będzie Was denerwował brak drobiazgów, które były w poprzednim wydaniu. Czasem ignorancja jest błogosławieństwem... Natomiast Ci, którzy w kolejne części NBA Live grają od lat, mogą czuć się zawiedzeni. Elementy, których brakuje nie są kluczowe, ale ja za każdym razem, kiedy nie mogę porównać najlepszych graczy po dwóch kwartach, zadaję pytanie: "Dlaczego?". Dlaczego mój własny zawodnik po raz piąty w jednej akcji znów zebrał piłkę w ataku? Dlaczego się cieszy, skoro przegrał mecz? Oczywiście, ja i tak kupiłbym NBA Live 2001 tak samo, jak i Wy pewnie ją kupicie. Ale chwilami naprawdę nachodzi mnie ochota, by powrócić do wersji 2000. Szkoda. Miejmy nadzieję, że NBA Live 2002 będzie tą grą, na którą wszyscy czekamy, przełomem przynajmniej na miarę zeszłorocznej. Tymczasem jednak najnowszemu wcieleniu swojej ukochanej serii z ciężkim sercem przyznaję "szóstkę".
Wojtek Gatys