Najnudniejszy karambol w historii - Burnout Crash
Kraks, eksplozji i karetek na sygnale tu nie brakuje, ale gdzie podziały się emocje?
29.09.2011 | aktual.: 08.01.2016 13:22
Przykro patrzeć, jak EA rozmienia na drobne taką markę jak Burnout. Swego czasu były to chyba najszybsze i najefektowniejsze wyścigi na PS2 i już samo odpalenie gry wiązało się z adrenalinowym kopem. W Crash nic takiego nie ma miejsca. Co więcej, Burnout w tytule jest tu totalnym nieporozumieniem, zapewne obliczonym na większy rozgłos. Nie dziwię się - zatytułowana inaczej, produkcja Criterion przeszłaby do historii zupełnie niezauważona.
Crash!
Jedynym ogniwem łączącym Crash z Burnoutami jest schemat zabawy, wzięty żywcem z jednego z trybów pobocznych wcześniejszych gier. Pomysł nie należy do najbardziej skomplikowanych - mamy skrzyżowanie, na którym trzeba spowodować możliwie największy karambol, wysadzając w powietrze nie tylko niewinnych użytkowników dróg ale i okoliczne budynki. Brzmi ciekawie? Powinno i wcześniej rzeczywiście się sprawdzało. Niestety w Crash sprawy mają się inaczej.
Największe wady gry to losowość i zwykła nuda. Obie składają się na to, że po niezaliczeniu danego wyzwania, nie mamy już ochoty na powtórkę. Po wbiciu się w pierwszy samochód i rozpoczęciu zliczania punktów, rola gracza ogranicza się już tylko do wysadzania swojego samochodu w towarzystwie możliwie wielu innych użytkowników drogi i sterowania wrakiem tak, by zrobić jak najwięcej szkód. Przy trójwymiarowej grafice i cudnie gnących się modelach samochodów wystarczało to, do dobrej zabawy. W Crash, z oddaloną perspektywą i brakiem cieszących oko detali to zdecydowanie za mało.
Zwłaszcza, że trudno tu o odkrycie jakiejś logicznej drogi do wysokich wyników punktowych czy doskonalenie własnych umiejętności. Ot, po prostu za którymś razem los się do nas uśmiechnie, trafimy na sympatyczną reakcję łańcuchową, a ekran zaroi się od eksplozji. Na jedną chwilkę gra potrafi przenieść nas wtedy do ery salonów gier, nieustannie rozbrzmiewających dziwacznymi dźwiękami i ekranów eksplodujących feerią barw. Czar jednak pryska błyskawicznie - w momencie (stanowczo zbyt długiego) ładowania kolejnej planszy.
Rozczarowany samotną zabawą i faktem, że do odblokowania kolejnych aut i skrzyżowań potrzeba uśmiechu kapryśnego losu, postanowiłem przetestować grę jeszcze na znajomych. Nie są graczami, nie znają Burnouta i cenią przystępność. Wydawałoby się, że to odpowiednia publiczność dla tak prostej gierki, ale i tak po kilku rundkach wszyscy byli znudzeni ogólną ślamazarnością wydarzeń i ograniczoną rolą w tym wszystkim gracza.
Sami powiedzcie, jak tu zachwycać się naprawdę fajnym systemem Autolog, który zachęca do rywalizacji z internetowymi znajomymi, kiedy nie ma się najmniejszej ochoty na zachęcenie ich do kupna gry?
Werdykt Burnout Crash to dowód na to, że nawet największa ilość wybuchów i punktów zalewających ekran nie jest w stanie zamaskować obezwładniająco nudnej rozgrywki. Nie pomaga też fakt, że ani tryby poboczne ani kolejne skrzyżowania nie wnoszą do zabawy nic nowego. Niech za podsumowanie wystarczy największa pseudo-zaleta tej gry - wszystko, co ma do zaoferowania możecie obejrzeć w demie...