Nadmiar cyfrowego bogactwa - czy drobne dodatki zabijają zabawę?
Zaczęło się od kurtki - żal wyrzucić, bo to prezent, ale była na tyle dobra, że psuła grę.
Zabrałem się wreszcie za grę w Wiedźmina - przymierzałem się do tego tyle, że zdążyły wyjść dwa patche. Numer 1.2 poza licznymi poprawkami zainstalował mi też dodatki, jakie do tej pory się ukazały. Wszystkie i bez pytania. W tym Kurtkę Niebieskich Pasów dołączaną do edycji kolekcjonerskiej, którą niby ze swoją kolekcjonerka dostałem, ale zwykle nie zważam na takie bonusy.
Zacząłem więc grę postacią w zgrzebnej kurtce oddziałów specjalnych królestwa Temerii. Geralt wyglądał w niej bardziej jak asasyn niż wiedźmin, lecz miała niezłe statystyki, więc nie narzekałem. Jednak pod koniec pierwszego aktu, gdy po raz kolejny z lekkim znudzeniem przeglądałem zbroje u miejskiego sprzedawcy, dotarło do mnie, że chyba nie o to chodzi. Nie mogłem po prostu znaleźć nic lepszego od podarowanej mi przez twórców gry kurtki.
Lubię dobre historie, ale do RPG ciągnie mnie coś jeszcze. Gdy w nie gram budzi się moja dusza kolekcjonera - można też rzec, że jestem sprzętową dziwką. Cieszy mnie każdy nowy element ekwipunku, skrupulatnie zbieram i porównuję je ze sobą, dobierając optymalny zestaw dla mojego herosa lub nawet całej drużyny. Tak, dobrze zgadujecie - najlepiej czułem się Baldurach, a także poza obszarem RPG - we wszelkich hack'n'slashach z Diablo na czele. Ciężko zniosłem ograniczenie roli ekwipunku w Mass Effect 2. Nic więc dziwnego, że w Wiedźminie 2 zaczęło mnie irytować, iż na początku podarowano mi tak dobry sprzęt, że przez spory kawałek gry nie czułem potrzeby wymieniania go. Dużo mniej interesował mnie też system tworzenia przedmiotów i ulepszania zbroi, w który twórcy włożyli sporo pracy.
Moda na cyfrowe dodatki ogarnia coraz więcej gier. Najczęściej dorzucane są do edycji kolekcjonerskich, jako dodatkowy bonus dla gracza. Wszystko zaczęło się od gier sieciowych - co jest łatwe do zrozumienia. W tytułach tych chodzi o rywalizację, więc każdy sposób wyróżnienia się jest na wagę złota. Dosłownie. Za pieniądze można kupić nowe stroje, wygląd broni, ale też szybsze zdobywanie doświadczenia lub skuteczniejszą broń. O ile w gracze zachodni raczej z niechęcią patrzą na dodatki spełniające inną niż kosmetyczną rolę, to na wchodzie, w Azji, postać w MMO jest warta tyle, ile się za nią zapłaci - o czym pisał kiedyś Konrad, pytając: Ile zapłacicie za to, aby wygrać? Sam przestałem grać w Battlefield Heroes, gdy twórcy umożliwili kupowanie lepszej broni za pieniądze. Zdarzają się protesty graczy, jak w przypadku Battlefield 3, gdzie kolekcjonerzy dostaną lepsze karabiny. Biznes jednak będzie kwitł, gdyż zawsze znajdą się gracze, dla których cel uświęca środki, a rywalizacja dotyczy także stanu posiadania. Wystarczy spojrzeć na święcące triumfy World of Tanks, gdzie za pieniądze da się nabyć lepszą amunicję. To tylko jeden z wielu przykładów. Duże MMO w stylu Age of Conan przechodzą na system grania za darmo, z opcjonalnymi płatnymi dodatkami. Mówi się o tym nawet w przypadku takiej marki jak World of Warcraft. To jednak nieco osobny świat, wróćmy do gry dla jednego gracza.
Zagadką pozostaje dla mnie cel twórców, którzy oferują takie dodatki do gier RPG dla pojedynczego gracza. Obdziera to RPG z podstawowej cechy tego gatunku - rozwoju od wieśniaka w szmatach, do herosa w pełnej zbroi. Tymczasem widzę to coraz częściej .Oprócz Wiedźmina 2 takie przedmioty pojawią się choćby w Deus Ex: Bunt Ludzkości, gdzie kolekcjonerom podarowany zostanie Explosive Mission Pack wzbogacony o strzelbę i wyciszoną snajperkę. Na szczyt wspina się Bioware z Mass Effect 3, gdzie dostaniemy dodatkowego towarzysza, ekskluzywną misję, kostiumy dla członków drużyny, komplet broni i mechanicznego psa - najlepszego przyjaciela Sheparda. Już druga część oferowała dodatkowe komplety lepszej broni. Kuriozum jest tu L.A Noire, które stara się być poważną i realistyczną grą, a gracze zamawiający ją przed premierą mogli otrzymać garnitury zwiększające ich umiejętności. Phelps w marynarce +5 do walki wręcz? Litości...
Na szczęście bonusy są zazwyczaj opcjonalne. Ideałem byłoby też, gdyby po instalacji były trudno dostępne, jak w Baldur's Gate 2, gdzie specjalne towary w sklepie kosztowały grube tysiące złotych monet. Jednak już kupione potrafiły znacząco ułatwić rozgrywkę. Mam nadzieję, że w Deus Ex dodatkowe uzbrojenie nie będzie po prostu czekało w szafce w mieszkaniu. Niech sobie leży gdzieś w świecie gry, najlepiej w sejfie w piwnicy korporacyjnego biurowca (albo w głębokiej pieczarze, na opuszczonej stacji kosmicznej, zależy w co gramy). Niech będzie obiektem pożądania, celem, do którego warto dążyć i którego można nie osiągnąć. Jeśli już twórcy chcą mnie czymś nagrodzić, niech to będzie dodatkowe wyzwanie dla mnie, bo tego od gier oczekuję. Ktoś pamięta radość ze zdobycia całkowicie opcjonalnego długiego miecza +2 "Varsconia"? Tego uczucia mi trzeba. Szkoda też, że twórcy nie dodadzą takich artefaktów i doznań do normalnej wersji - mam wrażenie, że kiedyś w RPG więcej było tajemniczych, potężnych przedmiotów, które trudno było znaleźć - nie trzeba było w tym celu kupować kolekcjonerki lub pobierać dodatków.
Materialne dodatki do wersji kolekcjonerskich wyróżniają gracza, zdobią jego pokój. Zaproszeni znajomi dostają komunikat: "Tu mieszka prawdziwy gracz/Tu mieszka niegroźny świr kochający wirtualne światy" (zależnie do znajomych). Czy do tego samego potrzebne nam bonusy cyfrowe? Jakoś nie czuję potrzeby, by w rozmowie wspominać, że trzeciego bossa pokonałem kolekcjonerskim mieczem, biegając w kolekcjonerskiej kurtce. Głupio tak jakoś mierzyć swoje dokonania z innymi, gdy na starcie dostajemy ułatwienie. Chcę radzić sobie tym, co twórcy dali w standardzie - nie chcę gier z poziomami trudności różnicowanymi w zależności od posiadanych pieniędzy. Tak samo jak nie chcę gier okrojonych z przygód, które sprzedaje mi się jako dodatkowe. Ale na pewno są tacy, którzy lubią czuć się docenieni przez twórców - czy jest ich na tyle dużo, by wyznaczyli standard?
Powiecie: "Dramatyzujesz, Pawle". Owszem, dramatyzuję, ale niepokoi mnie narastanie zjawiska. Kurtkę w końcu sprzedałem, za sumę dość śmieszną w stosunku do jej możliwości. Nabyłem w to miejsce kawał czarnej skórzanej kamizelki. Choć nie była tak dobra jak poprzedniczka, a walki od razu stały się trudniejsze, to poczułem się lepiej. Nikt nie będzie za mnie ubierał mojego herosa. Póki co większości bonusów nie muszę na szczęście instalować.
Nerwowo tylko czekam dnia, gdy skrzynie ze skarbami w odległych pieczarach będą świecić pustką, a za każde wyjątkowe uzbrojenie przyjdzie mi zapłacić prawdziwą walutą. Czy to w growym sklepie, czy w formie podwyższonej ceny za kolekcjonerkę.
Paweł Kamiński
P.S. Dla tych, co zawsze scrollują na koniec tekstu - mniej więcej streszczenie. No, raczej mniej.