Millennium Racer
Dziś, w 2050 roku, kiedy prezydentem USA jest Kobe Bryant (dziadkowie mówią, że dawno temu grał on w kosigłówkę ...czy może koszykówkę, czymkolwiek ona była) a Fox Mulder z FBI wraz ze swoją siostrą Daną Scully (odkryli, że są rodzeństwem prawie 20 lat temu) nadal poszukują Prawdy, jedyną ciekawą rozrywką pozostały wyścigi cyber-motorów. Ich zasady są tak proste, jak umysły współczesnych ludzi.
18.11.2003 | aktual.: 08.01.2016 13:10
Millennium Racer
Big Mac
Dziś, w 2050 roku, kiedy prezydentem USA jest Kobe Bryant (dziadkowie mówią, że dawno temu grał on w kosigłówkę ...czy może koszykówkę, czymkolwiek ona była) a Fox Mulder z FBI wraz ze swoją siostrą Daną Scully (odkryli, że są rodzeństwem prawie 20 lat temu) nadal poszukują Prawdy, jedyną ciekawą rozrywką pozostały wyścigi cyber-motorów. Ich zasady są tak proste, jak umysły współczesnych ludzi.
Millennium Racer to kolejna gra wydana u nas w serii Extra Klasyka. Zanim zacznę się nad owym programem znęcać i przekonywać Was, że nie jest to ani ekstra ani klasyka, parę słów o samym wydaniu. Podobnie jak w przypadku Test Drive`a 6, gra zapakowana została w nowoczesne pudełko DVD, które oprócz płyty zawiera katalog oraz instrukcję. Owe składniki dodatkowe, które w żaden sposób nie podnoszą wartości samej gry, przygotowane są profesjonalnie i estetycznie. Wszystko to w połączeniu z niską ceną, charakterystyczną dla programów z tej serii (19.90 złociszy), może zmylić potencjalnego odbiorcę i przekonać go do kupna. Nie będzie to jednak zakup korzystny. Dlaczego? Już tłumaczę. Intro gry przypomina trochę Quake'a 3: „zlepiono” w nim fragmenty rozgrywki. Mało to oryginalne, ale raz obejrzeć można. Po jakże ekscytującym wejściu przechodzimy do Menu, które mniej wybrednym może się nawet podobać: lecimy sobie przez jakiś bliżej nieokreślony przewód. Do dziś pamiętam ze szkolnych lat ciężkie chwile na lekcjach technice, kiedy to z uporem maniaka lutowałem takie właśnie kable, a od środka raczej trudno było je zobaczyć. Do wyboru mamy pojedynczy wyścig, mistrzostwa i ...to już wszystko. Możemy się niby ścigać z własnym „cieniem”, czyli z naszym ostatnim zapisanym wyścigiem, ale nie sprawia to za dużo przyjemności (ja na przykład ciągle przegrywałem). Mamy za to możliwość dodania własnej twarzy - nasz kierowca będzie miał naklejone na kask nasze zdjęcie. Ja osobiście byłem wniebowzięty, bo, nie wiedzieć czemu, wszyscy przeciwnicy zjeżdżali mi z drogi, kiedy tylko mnie zobaczyli. Opcji jest mało, ale za to wszystkie w naszym rodzimym języku; nie będzie więc rozterek z gatunku „czy Race znaczy po polsku Opcje?”.
Jadziem!
W trzecim tysiącleciu nikt nie pamięta już o starych, dobrych MZ-kach. Jeździ się swego rodzaju poduszkowcami o kształcie Harley'ów-Davidsonów. Szerokie, masywne lecz posłuszne cyber-motocykle nie posiadają kół, one by tylko przeszkadzały. Dzięki dopalaczowi potrafiącemu spalić więcej gazu niż Palacz fajek, nasze maszyny mkną z prędkością 600 km/h. W praktyce jednak nie jest tak różowo; ten błyskawiczny ruch został przedstawiony nieudolnie i w porównaniu choćby ze SW: Episode I: Racer'em wypada żenująco. Silniczek bzyczy jak zepsuty domofon, a nie jak tytan bezdroży trzeciego millennium. Mamy do dyspozycji dopalacz - dopiero po jego uaktywnieniu dajemy prawdziwego czadu, zostawiając przeciwników za plecami. Ale tylko na chwilę. Dopalacz ma bowiem typową właściwość wszystkiego, co „dobre” - szybko się kończy. Kiedy znudzi nam się samo grzanie rury, możemy wyskoczyć do góry w celu zebrania specjalnego pierścienia zwiększającego moc naszego pojazdu lub dostania się na wyższą platformę. Na temat realizmu prowadzenia cyber-motoru wypowiedzieć się raczej nie mogę, ze względów technicznych (chociaż po mojej ulicy śmigają czasem tacy wariaci...). Mogę za to powiedzieć, że części pojazdu przenikają przez bandy i zdaje się, że nie jest to niedoróbka, tak chyba miało być... Sama maszyna jest niemal przeźroczysta - kolorowe są tylko jej kontury. Kierowca nadmiarem detali nie grzeszy: siedzi taki robot, czasem wstanie, jak go śruby rozbolą. Jednym słowem - jest słabo. Nie mogę zrozumieć, dlaczego pojazd i jego kierowca składają się łącznie z około 20 barw - przynajmniej tak to wygląda - a trasy są tak kolorowe, tak soczyste, że aż oczy bolą. Pomijam już fakt, że niemal każda z nich jest identyczna, budowana według tego samego schematu: jaskrawe, obrzydliwie rzucające się w oczy kolory plus kilka zakrętów, parę platform z bonusami i tuneli oraz niemrawe jak licealista na historii zakręty. Najważniejszy element każdej wyścigówki jest w tym przypadku ostatnim gwoździem do trumny z napisem Millennium Racer. Twórcy gry bardzo o nas, graczy, dbają. Abyśmy podczas ekscytującego wyścigu nie usnęli, przygotowali całkiem niezłą ścieżkę dźwiękową. Taki industrial przemieszany z muzyką new-age daje dobry efekt, jednak jak się szybko zorientowałem, wywołuje halucynacje... Owszem, podobna muzyka sprawdziła się np. w doskonałym Wipeout, ale jeśli cała gra jest po prostu skopana, to nawet zdjęcie Britney Spears na pudełku jej nie pomoże.
Odpalaj!
Zdaję sobie sprawę, że ta recenzja jest nieco jednostronna. Abyście jednak nie uważali, że mam „comiesięczną niedyspozycję” i zwyczajnie pastwię się na Bogu ducha winnej grze, pragnę przedstawić Wam przykładowy wyścig. Oto po wybraniu jednego z motocykli, które oprócz barwy nie różnią się od siebie niczym i zdecydowaniu się na jednego z niewielu kierowców przystępujemy do wyścigu. Męski głos jakiegoś dorodnego Polaka coś tam bełkocze pod nosem (nie słyszę go, bo już się muza załadowała). Ruszam. Mijam zakręty, czekam, aż dopalacz raczy się odnowić, skaczę na platformy, aby pokazać, kto tu jest najlepszy. Wyprzedzam komputerowych kierowców, aby usłyszeć mało przyszłościowe „Żegnaj” czy „Cześć”. W międzyczasie przecieram oczy, bo przez te kolory zaraz mi wypłyną na klawiaturę i nie będę mógł dokończyć wyścigu. Jestem pierwszy, tylko 100 metrów do mety i ...nie mam już dopalacza. Kończę wyścig ostatni, wyrzucam płytę przez okno i podczas wieczornego spaceru z psem, „przypadkowo” ją rozdeptuję. No dobrze, trochę przesadzam, ale Millennium Racer naprawdę nie przypadł mi do gustu (wypaczonego swoją drogą) i nie mam zamiaru tracić cennego miejsca Valhalli na opisywanie jego licznych defektów. Nie podwyższę nawet oceny za niską cenę, ponieważ nie wyobrażam sobie, aby ta gra mogła kosztować więcej. Niecałe 20 zł za takiego future-racera to może i niewielkie pieniądze, ale tylko dla zagorzałych fanów tego gatunku. Jeśli nie widziesz świata poza SW: Episode I: Racer`em możesz atakować Millennium Racer'a. W przeciwnym wypadku Twój nowy zakup poleci na śmietnik. Z prędkością 600 kilometrów na godzinę.