Microsoft Flight Simulator 2020, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem ekran startowy
Z tą miłością to przesada, ale uruchomienie wyczekiwanego Microsoft Flight Simulator 2020 jest wyzwaniem.
Świat zewsząd podpowiada mi, że muszę zagrać w "Microsoft Flight Simulator 2020". Zagraniczne redakcje nie mogą się tytuły nachwalić, znajomi dziennikarze wrzucają niewyobrażalnie piękne fotki, a i sami twórcy zaprosili do wspólnej podróży.
Czytaj też: Microsoft Flight Simulator 2020. Naprawdę nie potrzebujesz komputera z kosmosu, żeby podziwiać widoki
Wpisałem kod, wstawiłem kawę i uzbroiłem się w cierpliwość. Zwłaszcza po przeczytaniu: upewnij się, że masz co najmniej 150-200 GB wolnego miejsca na dysku twardym komputera, aby zapewnić sobie najlepsze wrażenia z korzystania z przedpremierowej wersji gry.
Chwila zdziwienia pojawiła się na mojej twarzy, gdy instalacja przemknęła szybciej niż ktokolwiek zdążył powiedzieć: placek z jagodami. Szybko jednak połapałem się, że to jedynie klient do samego symulatora. Potem zobaczyłem ekran powitalny. Patrzyłem na niego 10 minut. Pół godziny. A potem gra się wyłączyła.
Okazało się, że nie jestem w tym wszystkim odosobniony. Szybka przebieżka po Reddicie i okazało się - problem jest globalny. Na "Microsoft Flight Simulator" rzuciło się tylu chętnych, że nie wytrzymały serwery.
Tak było w poniedziałek. Wtorek wygląda znacznie lepiej, a ja jestem po pierwszy lekcjach pilotażu. Stąd wiem, czym jest wolant. I wiem też, skąd zachwyty nad grą. Wygląda bowiem OBŁĘDNIE. I ta wolność. "MFS 2020" to eskapizm w najczystszej postaci. Gdy pandemia uwięziła nas w czterech ścianach w marcu, co zrobiliśmy? Zaczęliśmy hodować rzepę w "Animal Crossing". Gdy wyjazd na wyczekiwane wakacje przypomina ruletkę, można zapakować wirtualny bagaż i przelecieć nad Wielkim Kanionem, Central Parkiem albo mostem w Pilchowicach. Ale o tym wam opowiem wkrótce.