Książka, nie DLC, uzupełni fabularne braki Mass Effect: Andromeda
Dobre i to?
Mass Effect: Andromeda to jedna z tych tegorocznych gier, które nie wyszły do końca tak, jak gracze by sobie tego życzyli. Nowy start dla serii, który powstał szybciej niż myślicie i w bardzo niekorzystnych warunkach, okazał się bardzo nierówną przygodą. Na każdą zaletę przypadała jakaś wada. I choć ogólnie Andromeda dawała sporo frajdy, to nie zbliżyła się do poziomu prawdziwego hitu; dzieła stworzonego z sercem i troską.
Gra zostawiła też pewne niezakończone wątki. Jeśli zatem boicie się spoilerów, zalecam teraz zawrócić z tego tekstu. Napiszę jeszcze jedno zdanie, tak o, żeby dać wam czas na odwrót, ale już za trzy, dwa, jeden... Zaczynam mówić. W trakcie całej przygody nie zostaje bowiem wytłumaczone, co się stało z arką zawierającą rasy quarian, drelli, elcorów i batarian. Wiemy tylko, że jej podróż do Andromedy napotkała jakieś trudności. Na koniec Andromedy ten wątek nawet się na chwilę pojawia w postaci wiadomości otrzymanej z zagubionej arki.
A jednak nie. Okazuje się bowiem, że jedna z powieści nawiązujących do Andromedy - Mass Effect: Annihilation autorstwa Catherynne M. Valente - opowie właśnie o arce quarian, batarian itd. Zarys fabularny mówi o patogenie, który zabija drelli w kriogenicznych kapsułach, a potem przechodzi na inne rasy. Jakby tego mało, systemy w arce przestają działać, co utwierdza jej pasażerów, że zarówno ta awaria, jak i choroba, nie są dziełem przypadku.
Czy to faktycznie prawda? Cóż, jeśli tak, jest to z pewnością interesujący zbieg okoliczności. Dobrze jednak, że znaczący wątek z gry doczeka się jakiegokolwiek finału. Oby satysfakcjonującego.
Patryk Fijałkowski