Krótka opowieść o tym, jak Ubisoft zepsuł mi wieczór

Krótka opowieść o tym, jak Ubisoft zepsuł mi wieczór

Krótka opowieść o tym, jak Ubisoft zepsuł mi wieczór
edson
23.07.2016 05:06, aktualizacja: 23.07.2016 12:22

Jakiś czas temu Maciej Kowalik pisał na łamach Polygamii o świetnej akcji promocyjnej szykowanej przez Ubisoft - każdy gracz, który ukończyłby 22 lipca demo Trials of the Blood Dragon z mniej niż 15 potknięciami, miał dostać na własność zupełnie za darmo i zupełnie bez żadnych haczyków pełną wersję gry. Brzmi cudownie, prawda?

Już to, że można dostać nową grę bez odchudzania portfela powinno być wystarczającą zachętą, aby skorzystać z okazji. Jednakże dla mnie, mimo piastowania wysokiej pozycji w szeregach Bractwa Cebuli, nie było to najważniejsze - ba, nie miało żadnego znaczenia. Mimo to z wypiekami na twarzy oczekiwałem dnia promocji, gdyż ta jest oparta na jednej z najlepszych rzeczy, jakie można odnaleźć w grach - surowym, ekscytującym wyzwaniu. Tylko ty, motor, trasa i wilgotne od potu palce zaciśnięte na trzeszczącym kontrolerze. No i marchewka w postaci darmowej gry, jeśli dasz radę dojechać do mety bez zbyt wielu otwartych złamań.

Zlepek mechaniki Trialsów z ejtisowym szaleństwem Blood Dragona nie jest podobno zbyt udany, więc w razie sukcesu pewnie nawet nie miałbym ochoty na dalszą zabawę, ale chciałem się sprawdzić. Bardzo. Nic nie może się bowiem równać z osiąganiem szczytów, których początkowo nawet nie widać. Nie jest to może główny powód, dla którego zapycham czas grami (tym naturalnie jest eskapizm), ale na pewno satysfakcja czerpana z dokonywania pozornie niemożliwego dzięki umiejętnościom oraz wytrwałości jest jedną z największych uciech, jakie oferuje to medium.

Ubisoft mi to wszystko najpierw obiecał, a potem po zbójecku zabrał.

Obraz

Zacznijmy od tego, że ta wspaniała promocja jest od początku budowana na kłamstwie, które optymiści mogliby nazwać niedomówieniem. Zasady są co prawda takie same jak w zapowiedziach, czyli kto ukończy demo z mniej niż 15 błędami, zgarnia pełną wersję gry. Problem tkwi w tym, jak Ubisoft definiuje pojęcie dema. Do tej pory wydawało mi się, że wersja demonstracyjna oznacza, cóż, wersję demonstracyjną - możliwie najciekawszy wycinek całości, atrakcyjny wabik, którego celem jest nakłonienie potencjalnego klienta do zakupu reszty. U francuskiego giganta wersja demo jest równoznaczna z... kampanią dla pojedynczego gracza. Zatem żeby dostać pełną wersję gry trzeba właściwie ukończyć całą grę, na dodatek w trybie Ironmana.

Kiedy dotarł do mnie absurd całej inicjatywy, poczułem się jak bohater porządnego filmu sensacyjnego przed długo planowanym napadem, który instynktownie przeczuwa, że coś jest nie w porządku i że jeszcze jest czas, aby się wycofać. Zresztą już akceptując regulamin podczas instalacji Uplaya miałem silne wrażenie, że właśnie oddaję duszę diabłu. Stwierdziłem jednak, że skoro przehandlowałem już godność i mam przed sobą odpaloną grę to nie zostało już nic do stracenia i równie dobrze mogę sprawdzić, jak daleko uda mi się dojść, grając na 15 żetonach. W końcu po to chciałem wziąć udział w tej akcji - nie dla fantów, ale żeby spróbować i przetestować własne umiejętności klikania w guziki.

Gra nie czeka z wyjaśnieniami, nie zawraca sobie też głowy wyświetlaniem jakiegoś menu. Wypadamy z helikoptera na trasę i natychmiast pędzimy przed siebie. Pierwsza plansza jest jednak swego rodzaju wprowadzeniem i jakiekolwiek potknięcia na tym etapie nie liczą się do globalnego odliczania. Na wszelki wypadek przejechałem ją najlepiej, jak tylko dałem radę, a więc zaliczając po drodze dwie kraksy i kilka złamanych żeber. Następnie, po krótkim, animowanym zawiązaniu fabuły, zaczyna się właściwa zabawa. O powadze sytuacji i stawkach większych niż życie przypomina licznik u góry ekranu, który szyderczo, acz oszczędnie komentuje każdą wpadkę: "1.", "2.", "3."... Wypadałoby zatem jechać rozważnie, nie wymuszać pierwszeństwa i nie przekraczać prędkości, lecz wszystko komplikuje czasomierz, który tajemniczo odlicza od 5 minut w dół. Co się stanie po ich upływie? Nie mając pojęcia, ale pojmując, że czas jest nieubłagany, starałem się jechać i szybko, i rozsądnie. Nie było to szczególnie trudne, chociaż przy spadaniu z większych wysokości miałem trochę problemów z balansowaniem motorem tak, aby równo wylądować na dwóch kołach i pędzić dalej. Ostatecznie ukończyłem ten etap z czterema wywrotkami na koncie, względnym zadowoleniem z siebie i ciekawością, dokąd uda mi się dotrzeć.

Odpowiedź to nigdzie, bo moim oczom ukazało się coś takiego:

Obraz

W pierwszej chwili uznałem, że czegoś nie zrozumiałem. W końcu piszą coś do mnie w obcym języku, więc taki mało roztropny chłopiec z kraju nad Wisłą mógł coś przegapić. Ale co? Złowrogi minutnik oznajmiał, że dojechałem na metę z 3 minutami zapasu, natomiast nabyte umiejętności liczenia na palcach podpowiadały, że popełniłem, włącznie z tutorialowym przejazdem, sześć błędów. Po chwili szukania jakiejś ukrytej głęboko opcji kontynuowania gry, zrozumiałem, że to koniec i poczułem się zwyczajnie oszukany.

Szybko okazało się, że nie jestem sam.

Trials of the blood dragon demo is bullshit (PC)

Nie chcę tutaj spekulować, że jest to perfidne zagranie ze strony Ubisoftu. Nie sądzę, że byłoby ich stać na taki wizerunkowy strzał w kolano. Wolę wierzyć, że obiecana zawartość została zablokowana nieumyślnie i być może jutro wszystko będzie działało jak należy (wbrew zapowiedziom z promocji można skorzystać do 31 lipca). To już mnie jednak nie interesuje, gdyż moja przygoda z Trials of Blood Dragon niefortunnie dobiegła końca. Nawet jeśli to "pełne demo" zostanie naprawione to napędzająca mnie do udziału doraźność doświadczenia przepadła już bezpowrotnie.

I z jakiegoś powodu moja duma gracza cierpi na tym bardziej niż gdybym wyrąbał się piętnaście razy na pierwszej górce.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)