Kingpin
Poisonville to niedobre miejsce. Stosy śmieci, zrujnowane instalacje przemysłowe i walczące ze sobą gangi tworzą krajobraz tego miasta. Nikt nigdy nie chciałby trafić do Poisonville z własnej woli - może poza bohaterem gry „Kingpin”.
18.11.2003 | aktual.: 08.01.2016 13:09
Kingpin
Adam Leszczyński
Poisonville to niedobre miejsce. Stosy śmieci, zrujnowane instalacje przemysłowe i walczące ze sobą gangi tworzą krajobraz tego miasta. Nikt nigdy nie chciałby trafić do Poisonville z własnej woli - może poza bohaterem gry „Kingpin”.
Ów bohater (chociaż być może należałoby go nazywać antybohaterem) pracuje jako „żołnierz” w jednym z licznych gangów, które rządzą Poisonville i okolicami. Praca jest niewdzięczna: w pierwszej scenie widzimy go, jak pobity leży na śmietniku, a dwóch zwalistych bandziorów tłumaczy mu, aby więcej się nie pokazywał w mieście. Zakrwawiony gangster podnosi się z trudem, zabiera metalową rurkę ze śmietnika i decyduje, że nie może wybaczyć takiego upokorzenia.
Prohibicja a la Tarantino
Ten opis właściwie mógłby starczyć za charakterystykę „Kingpina”, ponieważ cała akcja gry - od początku do końca - do takich scen się sprowadza. Przechodzimy kilka kolejnych miast, zwiedzamy zakłady przemysłowe, magazyny portowe i zacumowany w porcie statek, ale wszystkie te miejsca wyglądają bardzo podobnie i nasze zadanie jest w nich zawsze takie samo: trzeba wystrzelać cały konkurencyjny gang. Scenografia jest stylizowana na Stany Zjednoczone w latach Wielkiego Kryzysu i prohibicji: takie same są budynki i samochody, a konkurencję mordujemy z pistoletu maszynowego Thompsona z charakterystycznym okrągłym bębenkiem. „Tommygun”, który musi wystąpić w każdym szanującym się filmie gangsterskim, także w „Kingpinie” został obsadzony w jednej z głównych ról: po paru godzinach grania nawet w nocy będzie nam się śnił jego charakterystyczny terkot.
W przeciwieństwie do scenerii o postaci w grze pochodzą z dużo bliższej nam epoki: wprawdzie noszą czasami gustowne kaszkieciki z lat 30., ale chodzą w dżinsach i t-shirtach, które wówczas nie były w modzie. Ich dialogi wyglądają na wycięte z filmu, który miał naśladować dzieła Tarantino, ale został nakręcony przez trzeciorzędnego reżysera. Nigdy nie sądziłem, że można powiedzieć aż tak wiele razy fuck i motherfucker w jednym zdaniu. Przejrzyste aluzje do „Pulp Fiction” napotykamy zresztą w wielu miejscach w grze - np. boss naszego gangu jest wielkim, łysym Murzynem ze złotymi kolczykami w uszach, który nawet mówi tak samo jak Marsellus Wallace.
Graficznie nieźle...
„Kingpin” należy do gatunku gier „first person perspective” i został zbudowany na podstawie technologii znanej z „Quake II”. „Silnik graficzny” jednak znacznie zmodyfikowano, dodając m.in. świetnie zrobioną animację płomieni (przeciwnik podpalony z miotacza ognia wygląda bardzo wiarygodnie) oraz ograniczoną możliwość prowadzenia dialogów. Możemy także wynająć pomocników, którzy będą za nami chodzić krok w krok i pomogą wykonać część brudnej roboty. Wszystkie postaci w grze wyglądają doskonale i poruszają się bardzo naturalnie, co nie znaczy, że są szczególnie estetyczne: wielki, spasiony facet w brudnym podkoszulku, który co chwila drapie się po owłosionym brzuchu - na tego rodzaju widoki powinniśmy być przygotowani w „Kingpinie”.
...ale przemocy za wiele
Powinniśmy się także przygotować na to, że komputerowa krew będzie spływać strumieniami z ekranu naszego monitora. Autorzy gry zadbali, żeby dokładnie pokazać wszystkie chyba możliwe okaleczenia: przeciwnika można rozerwać na strzępy strzałem z bazooki, spalić miotaczem ognia albo odstrzelić mu głowę z wielkiego karabinu, który z łatwością powaliłby słonia. „Kingpin” to jedna z najbardziej brutalnych i pełnych przemocy gier, jaką ostatnio wyprodukowano. W Poisonville nie ma policji, nawet skorumpowanej, są tylko duże gangi i drobni bandyci. Tutaj można stracić życie nie tylko za dolara, ale nawet zgoła bez powodu - jeżeli trafimy na zły humor gangsterów albo psychopatycznego mordercę. Takiemu nastrojowi akcji odpowiadają kolory - wszystko utrzymane jest w szarej tonacji, uzupełnionej o zgniłą zieleń i przybrudzony brąz.
Autorzy uprzedzają, że „Kingpin” nie jest przeznaczony dla dzieci. Niestety, sądząc po głosach na polskich listach dyskusyjnych w Internecie, głównie dzieci w niego grają. Dla mnie jego brutalność szybko stała się monotonna, a akcja nudna i jednostajna. Otwieramy drzwi - strzelamy, otwieramy następne - strzelamy i mamy pewność, że za następnymi drzwiami będzie to samo i w tych samych kolorach. „Kingpin” jest znacznie brutalniejszy od filmów Tarantino, ale nie ma za grosz ich wdzięku. Mimo przelewanej krwi i nagromadzenia wulgaryzmów nie szokuje, ale nudzi - i to do tego stopnia, że jego brutalność nie wzbudza nawet naszego protestu. Nigdy nie oczekiwałem, że życie gangstera będzie szczególnie interesujące. Ale żeby było aż tak nudne?
Kingpin
Producent: Interplay
Dystrybucja: LEM
Wymagania sprzętowe: PC Pentium 200, 64MB RAM, akcelerator grafiki trójwymiarowej