Kingdom Hearts III – recenzja. System naczyń niepołączonych
Szkoda tylko, że James P. Sullivan nie zdążył zbić piony z Buzzem Astralem...
07.02.2019 | aktual.: 07.02.2019 17:15
Ledwo zaczął się 2019 rok, a ja wymyśliłem już co najmniej kilka kategorii, w których Kingdom Hearts III należy się wyróżnienie. To najlepsza w historii egranizacja „Herkulesa”, najlepsza w historii egranizacja „Zaplątanych”, najlepsza w historii egranizacja „Potworów i Spółki”, najlepsza w historii egranizacja „Krainy Lodu”, najlepsza w historii egranizacja „Piratów z Karaibów”, najlepsza w historii egranizacja „Fantastycznej szóstki” i... kwestię „Toy Story” celowo pomijam, bo wciąż liczę, że drugą tegoroczną grą Traveller's Tales okażą się właśnie stworzone przy okazji nowego filmu przygody Buzza i Chudego w wersji LEGO. A gdzie nominacja do gry roku? Ano nie ma...
Platformy: PS4, Xbox One
Producent: Square Enix/Eidos
Wydawca: Square Enix/Eidos
Dystrybutor: Cenega S.A
Data premiery: 29.01.2019
Wersja PL: Nie
Graliśmy na Xboksie One. Grę udostępnił wydawca. Zdjęcia pochodzą od autora.
Był to od początku projekt wielki, monumentalny, tworzony latami celem zaspokojenia oczekiwań najbardziej wymagających fanów. W teorii dopinający wreszcie wszystkie wątki historii, której budowanie trwało latami, a pełne streszczenie zajęłoby sporej wielkości wolumin. Opowieści, w której wszystkie powiązania są bardziej skomplikowane, niż w schemacie układu automatycznej regulacji napędu elektrycznego. Bo czy z wrzucenia do świata Final Fantasy miliarda różnych postaci z bajek Disneya może w ogóle coś, co ma ręce i nogi? Zwłaszcza, gdy Goofy i Kaczor Donald walczą ramię w ramię z Mikiem Wazowskim, by chwilę później razem z kapitanem Jackiem Sparrowem gonić porwaną przez kraby perłę w luku Davy'ego Jonesa... No właśnie...Do chaosu już jednak przywykliśmy, a Kingdom Hearts III przyszło z obietnicą posprzątania. Teoretycznie stanowić ma domknięcie opowieści o Sorze walczącym z nasłanymi na świat przez Xehanorta siłami ciemności. Ale że kogo? Nieco dokładniej tło fabularne serii opisywałem ostatnio w dość obszernym artykule, tu wspomnę więc tylko, że historia od razu rzuca nas w wir akcji oczekując, że o ile z poprzedniczkami nie jesteśmy za pan brat, wiemy chociaż co to Keyblade czy dlaczego nerwowy i zaborczy w bajkach Donald klęka nagle przed Myszką Miki. Ostateczny cel to oczywiście powstrzymać organizację XIII.Cała opowieść zaczyna się przy tym obiecująco. Król Myszka Miki rusza w podróż celem ocalenia Aquy, a w tym czasie Sora wybiera się na Olimp, próbując odzyskać utracone moce. Szybko okazuje się, że oba zadania nie są szczególnie proste, mrok jest już potężniejszy, niż ktokolwiek mógłby przewidzieć i z obu wypraw bohaterowie wracają niejako na tarczy. Pomimo niepełnych mocy, akcji uratowania Aquy ostatecznie podejmuje się Sora. Wszystko w teorii zapowiada się dobrze, ale jest takim tylko do czasu...Jak na wielkie zakończenie, scenarzyści niespecjalnie kwapią się do rozwiązywania supełków, zamiast tego tworząc nowe sieci powiązań i zasypując gracza nieistotnymi wątkami pobocznymi, sprawiającymi wrażenie jedynie gigantycznych Easter Eggów. Co odbieram jako błąd artystyczny.Generalnie większa część scenariusza to podróż bohatera wraz z nierozłącznymi Goofym i Donaldem przez dziewięć światów, inspirowanych filmami Disneya. Każdy z nich jest unikatowy, a to sprawia, że przez co najmniej 30 godzin głównego scenariusza nie zdążymy znudzić się konwencją. Co z drugiej strony jest też zabójcze dla całokształtu, bo wielka walka bohaterów ze złem co chwilę ustępuje pomniejszym wątkom, zmieniającym się jak w kalejdoskopie. Wątkom, które właściwie do scenariusza niewiele wnoszą.Zamiast myśleć globalnie o naszej misji, co chwila toniemy w zalewie spisanych niemal żywcem z bajek opowieści. Najpierw myślimy o uratowaniu ciemiężonej przez Randalla małej Boo, później szukamy właściciela wypisanego na kowbojskim bucie imienia, a za parę godzin chcemy pokonać złego Davy'ego Jonesa. Wielowątkowość jest oczywiście dobra, problem jednak w tym, że każdy z pomniejszych motywów po rozwiązaniu natychmiast znika, pozostawiając nas jedynie z nowym Keybladem i smutnym wnioskiem. Choć przygotowano fantastyczne składniki, nie udało się połączyć ich w spójną całość.
Kingdom Hearts III jest więc świetne jako zbiór opowiadań, ale ledwie przeciętne jako oczekiwane domknięcie sagi. Dopiero ostatnie 5 godzin nieco mocniej przypomina, że wszystko to ma jakiś wspólny cel. Dziwnym trafem wtedy, gdy większość repertuaru Walta Disneya już sobie przeleci. Trochę szkoda też, że zapowiadana przez Nomurę „współpraca między firmami” ograniczyła się do skserowania filmowych scenariuszy i wkomponowania w nie dodatkowych postaci. Pojawiło się przy tym parę odrobinę irytujących niespójności z materiałem źródłowym. Dlaczego Buzz Astral i Chudy to nagle najlepsi przyjaciele, skoro podróż do Toy Planet dopiero przed nami? Dlaczego Mike Wazowski niby wspomina, że „fabryka produkuje energię ze śmiechu, choć dawniej wykorzystywała strach dzieci”skoro dalej wespół z Sullym jeszcze uciekają przed Randallem?To już jednak drobne rysy na bardzo fajnych elementach składowych. Poszczególne światy rozpatrywane z osobna wypadają naprawdę światnie. Miałem wielkiego banana na twarzy, gdy podczas biegu za Czarną Perłą wyprzedził mnie pędzący swoim drobnym kroczkiem Johny Depp albo dinozaur z Toy Story pomachał mi przed oczami zafoliowanym egzemplarzem gry Verum Rex (nowy hit w sklepie z zabawkami, nawiązujący do Final Fantasy). Może i poszczególne scenariusze odbito na kserokopiarce, cieszy jednak to, jak dobrze uchwycono styl poszczególnych baśni. Szczególnie dobrze wypadlo to w najbardziej unikatowych „Piratach z Karaibów”, gdzie fotorealizm (dopóki się dokładnie nie przyjrzymy, łatwo grę pomylić z filmowymi kadrami) zderzono ze słodką, komiksową buźką Sory.Jeżeli chodzi o strukturę, Kingdom Hearts III jest niemal kompletnie liniowe. Jedyne elementy RPG to cyferki opisujące: bronie, pancerze, liczne przedmioty czy określające poziom trudności danego świata. To ostatnie sprawia, że i tak raczej nie skorzystamy z możliwości wyboru kolejności odwiedzania poszczególnych map. Liniowa jest zazwyczaj również struktura lokacji, acz występujące później Karaiby czy San Fransyoko próbują nieco tę strukturę rozbić. Inna sprawa, że i w tych otwartych hubach zdarzają się niewidzialne ściany w środku lokacji...Ewentualne rozgałęzienia prowadzą najczęściej do kufra z bonusową kasą/gadżetem i zwykle szybko się kończą. Strukturalnie mamy więc tak naprawdę do czynienia z dość prostym slasherem. Co w przypadku jRPG wcale nie jest wcale wielką ujmą na honorze. Zwłaszcza, że gra jak może urozmaica tę strukturę dodatkowymi atrakcjami jak ucieczka przed lawiną czy inspirowane Black Flagiem pływanie Czarną Perłą po Karaibach.Sama walka też jest naprawdę satysfakcjonująca. To prosty system złożony z kilku umiejętności – cios, unik, dash, kombos. Przełamane okazyjnym korzystaniem z magii (co staje się wygodne dopiero po obłożeniu skrótów klawiszowych) czy przedmiotów, oferujących różne boosty. Pora ponarzekać: nie rozumiem dlaczego za każdym razem gdy zużyję jakąś miksturę, gra usuwa ją z listy skrótów klawiszowych, nawet jeżeli mam sporo takich przedmiotów w ekwipunku. Dodać je można przy tym wyłącznie przed walką, nieuwaga może sprawić więc, że obudzimy się bez miksturek. Starcia nie są przesadnie skomplikowane, ale dzięki licznym animacjom kombosów, ciężko się nimi znudzić.Za każdym razem, gdy radość z naciskania przycisku kombo się wyczerpuje, zmienia się zazwyczaj lokacja. Tam pojawiają się nowi bohaterowie i bronie, a obie te rzeczy wiążą się z rozszerzeniem repertuaru gracza o nowe sztuczki. Roszpunka złapie nas włosami i wykorzysta w roli wielkiego młota, Buzz Astral wsadzi na pędzącą rakietę, a wielki golem z „Krainy Lodu” chętnie wcieli się na chwilę w zadającego wyjątkowe obrażenia zwierzaka. Golema ciskającego głazami z wysokiej góry wykończymy jeżdżąc mu nad głową strzelającym parą eksperesem polarnym, a Mike Wazowski zmiażdzy wszystkich swoją wprawioną w ruch masą.Po jakimś czasie dochodzimy wprawdzie do wniosku, że karuzela i kręcące filiżanki dają w gruncie rzeczy to samo, a włosom Roszpunki w przybliżeniu odpowiada kręcący się wokół własnej osi z rapierem Jack Sparrow, niemniej i tak jestem pełen podziwu. Animacjami ciosów z Kingdom Hearts III można by obdzielić kilka(naście) tegorocznych premier. Co na to Capcom?Dobrze, że system walki pieści oczy, bo z drugiej strony przez większość czasu nie każe nam nawet specjalnie się wysilać. Klepiemy podstawowy cios przeplatany unikami, ładuje się kombos, odpalamy go, ładuje się kolejny, apteczka/sprint do Donalda żeby nas podleczyl, zapętl. Można ewentualnie pokusić się jeszcze o ustawienie zachowań naszych towarzyszy, acz ich domyślna konfiguracja już jest zadowalająca. Radosny chaos jaki temu wszystkiemu towarzyszy sprawia, że często machamy mieczem na oślep, bazując jedynie na locku kamery. Gra jest ogólnie dość prosta, ale problematyczne bywają niektóre walki z bossami. Przeskok w pewnym momencie jest tak znaczący, że na zabicie dwóch wredot z drugiej połowy gry poświęciłem łącznie 4 godziny i poważnie zacząłem obawiać się, co będzie dalej. Dalej było natomiast całkiem normalnie...Pomiędzy światami podróżujemy przy pomocy statku kosmicznego. Galaktyka oprócz istotnych dla scenariusza planet kryje też wiele aktywności pobocznych, kręcących się zazwyczaj wokół walk z różnymi galaktycznymi mętami. Dzięki angażowaniu się w nie zwiększamy poziom naszego wehikułu, a także zbieramy klocuszki, z których następnie możemy stworzyć własne dziełko. Ogółem fajne urozmaicenie, acz dwa razy natknąłem się na babola, który sprawił, że wczytała mi się nie ta lokacja, którą chciałem odwiedzić.Po ukończeniu głównego scenariusza roboty wciąż jest sporo – tyle że większość zadań to mało znaczące pierdółki. Do poszczególnych lokacji wracać będziemy przede wszystkim celem zrobienia w trybie fotograficznym zdjęć ukrytych w otoczeniu podobizn myszki Miki, a także by odnaleźć wszystkie skrzynki z bonusowymi materiałami czy minigierkami. Te ostatnie odpalimy z poziomu telefonu głównego bohatera. Prosta i urocza podróż w czasie za sprawą nawiązania tychże do konsolek z dawnych czasów. Spójrzcie choćby na to:Możemy też bawić się w fotografowanie widoczków czy obecne w niektórych światach minigierki jak gotowanie z Ratatujem (uczymy się nowych przepisów na przynoszące bonusy po spożyciu potrawy) czy pływanie po Karaibach w poszukiwaniu krabów i ulepszanie czarnej perły. Gdy głębiej pokopiemy w menu znajdziemy też prosty crafting (dzięki zbieractwu materiałów możemy ulepszać Keyblade'y) czy dodatkowe misje fotograficzne, określające co powinniśmy sfotografować. Ogółem z gry można na spokojnie wyciągnąć nawet 50 godzin, ale prawdę mówiąc żaden z dodatków na kolana nie rzuca.Kingdom Hearts III najogólniej wypada więc dobrze, acz jako całoksztalt jest dla mnie trochę zjawiskiem przeciwnym do synergii. Ta polega na tym, że suma składników jest większa, niż wynikałoby to z prostego rachunku matematycznego. Gra Square natomiast nie wykorzystuje w pełni potencjału szlifowanych długimi latami elementów. Świetnie ekranizuje najciekawsze bajki Disneya i oferuje co najmniej 30 godzin doskonałej zabawy. Zebrana w całość sprawia jednak trochę wrażenie dania, którego przed podaniem ktoś zapomniał jeszcze wymieszać. Gdyby nie tyle lat czekania i taka marka za plecami, zapewne nawet zrozumiałbym, skąd wzięły się te wszystkie „dziewiątki” i „dziesiątki”.