„Cofnij się w czasie, by przeżyć niesamowite przygody w świecie piratów!” - kusi anons na pudełku z grą „Kapitan Pazur”. Gdyby tylko klient wiedział, ile w tym jest przewrotnej prawdy...
Zawsze na cztery łapy
„Cofnij się w czasie, by przeżyć niesamowite przygody w świecie piratów!” - kusi anons na pudełku z grą „Kapitan Pazur”. Gdyby tylko klient wiedział, ile w tym jest przewrotnej prawdy...
Zastanawiam się, czy autor napisów na pudełku świadomie ironizował - w tym przypadku ironia miałaby posmak cynizmu - czy po prostu tak mu niechcący wyszło. W przypadku „Kapitana Pazura”, notabene reklamowanego także zdaniem: „Tego jeszcze nie było!”, mamy bowiem do czynienia z cofnięciem się w czasie o sześć lat. Tak dawno bowiem, dokładniej - we wrześniu 1997 r. - miała światową premierę gra „Claw”, w Polsce sprzedawana dziś jako „Kapitan Pazur” właśnie... Tak, „Tego jeszcze nie było!”...
Sześć lat to w przypadku gry komputerowej cała epoka. Decyduje o tym przede wszystkim bardzo gwałtowna ewolucja podzespołów elektronicznych odpowiedzialnych za przetwarzanie grafiki komputerowej. „Claw” w swojej epoce był uznawany za grę świetną, od strony wizualnej prezentującą się wyśmienicie. „Kapitan Pazur” sprawia już siłą rzeczy inne wrażenie. Nie wiem, czy oryginalny „Claw” został poddany jakimś retuszom z okazji polskiego wydania, raczej wątpię. W każdym razie wygląda leciwie.
Przynależność do wymarłego gatunku dwuwymiarowych platformówek, brak złożonych animacji i efektów specjalnych od razu zdradzają sędziwy wiek gry.
Dawno, dawno temu gry platformowe były szalenie popularne. Słynny „Prince”, „Jazz Jack Rabbit” i wiele innych znanych tytułów potrafiły zrobić wrażenie na dumnym posiadaczu nowiutkiego komputera z procesorem klasy 286 i aż 4 MB RAM. „Claw” pojawił się nieco później, ale zasada jest ta sama. Skaczemy prowadzoną postacią z platformy na platformę (linę, drabinkę itp.), zbieramy zawieszone w powietrzu lub ukryte w skrzynkach złote dukaty lub inne atrakcje i walczymy z wrogami. W tym przypadku, jako koci kapitan zatopionego pirackiego żaglowca, głównie z psimi oponentami. Czasy i miejsce akcji niczym z „Piratów” z Johnnym Deppem, choć scenografia nieco się różni, oględnie mówiąc.
Wróćmy na chwilę do pudełka, na którym wydawca zamieścił entuzjastyczne wyimki z recenzji opublikowanych w różnych szacownym magazynach lub wortalach poświęconych tematyce gier komputerowych. Niektóre dostarczyły mi wiele radości. Chciałbym podzielić się nimi z tymi z Państwa, którzy jeszcze pamiętają „Claw”: „Świetna grafika, ciekawa fabuła (...) to niezaprzeczalne atuty”, „grafika z mnóstwem szczegółów”. Zastanawiam się, czy to cytaty sprzed lat, czy spłodzone obecnie. Na wszelki wypadek nie napisałem, skąd je wzięto, aby niechcący nie skrzywdzić bogu ducha winnych kolegów po fachu.
„Kapitan Pazur” to klon wielu innych jeszcze starszych gier. Mocno, za przeproszeniem kociego kapitana, trąci myszką. Mimo to, bez dwóch zdań, jest bardzo porządnie zrobiony i w dużej mierze nadal atrakcyjny. Myślę, że dzieciom może się spodobać. Zwłaszcza tym młodszym, niezmanierowanym jeszcze feerią wizualnych fajerwerków, którymi nęcą najnowsze produkcje. Gra bez problemu ruszy na słabiutkim komputerze i leciwym systemie operacyjnym. W tym wypadku nawet im starszy, tym lepszy. Windows XP, system bez DOS-u, miewał z „Pazurem” trudności - nie był w stanie wyświetlić niektórych ekranów menu, choć już podczas grania nie było podobnych sensacji.
A teraz, dla odmiany, dobrze o inicjatywie wydawcy, który zrobił coś więcej, niż przepakował stary produkt do nowego pudełka. Gra została przetłumaczona, a dubbing wypadł naprawdę bardzo dobrze, a cena jest zachęcająco niska. Wychodzi na to, że kapitan Pazur znowu jakimś cudem spadł na cztery łapy.
„Kapitan Pazur”
Producent: Monolith
Dystrybutor: Techland
Wymagania: Pentium 75 MHz, 16 MB RAM, CD-ROM x 4
Cena: 29,90.