Jessica Curry opuszcza studio, które dało nam Everybody's Gone to the Rapture
Żegna się z The Chinese Room, któremu współszefowała razem z mężem, osobistym i dość gorzkim wpisem na blogu. Dostaje się także wydawcy gry.
09.10.2015 | aktual.: 05.01.2016 14:52
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jessica wskazuje trzy źródła swojej decyzji. Pierwszym jest jej postępująca choroba zwyrodnieniowa.
Kilka lat temu mój lekarz powiedział "jeśli spróbujesz walczyć z tą chorobą, ona cię pokona. Potakiwałam jak grzeczna dziewczynka, ale wtedy jeszcze tego nie rozumiałam[...]Mój stan będzie się pogarszać - to prosty fakt i żadna ilość leków, pszenicy, troski, pozytywnego nastawienia czy akupunktury tego nie zmieni. Lekarz nie był czarnowidzem, był szczery. Jessica stwierdza nawet, że w trakcie pracy nad Everybody's Gone to the Rapture odczuwała tak ogromne zmęczenie, że musiała przyznać przed sobą, że dłużej nie da już rady.
Zmusiło mnie to do ponownej oceny tego co sobie robię i - przede wszystkim - jak wpływa to na mojego męża i syna. Drugim powodem dzisiejszej decyzji jest stres związany z pracą dla wydawcy. The Chinese Room nie przestaje istnieć, więc Curry wie, że musi uważać na słowa, myśląc o przyszłości studia, ale nie pozostawia wątpliwości, jak wyglądała współpraca z Sony przy Everybody's Gone to the Rapture:
Współpraca z wydawcą uczyniła mnie bardzo nieszczęśliwą i chorą. Pod koniec już siebie nie poznawałam. Z pełnej radości, lubiącej zabawę, kreatywnej i zwariowanej osoby przemieniłam się w kłótliwą, paranoidalną, nieszczęśliwą kupę nieszczęść. Wiele stresu, który odczuwałam wynikało z tego toksycznego związku. Nie mogę wchodzić w szczegóły, ale mogę powiedzieć, że wciąż nie mogę uwierzyć w to jak nas potraktowano[...]Nie chcę już tego robić, właściwie - nie mogę. Chcę otoczyć się uczciwymi i otwartymi ludźmi, którym mogę zaufać. Później Jessica przechodzi do ostatniego punktu - branży. A konkretniej - tego, jak ta wciąż traktuje kobiety.
Świadoma mojego olbrzymiego wkładu w gry, które tworzyliśmy, musiałam przyglądać się jak zasługi raz za razem są przypisywane Danowi. Dziennikarze zakładali, że jestem jego asystentką. W artykułach pojawiałam się jako "żona Dana Pinchbecka".[...]Gdy Dan mówił "Jess jest mózgiem tej operacji" ludzie chichotali, że to miłe, gdy mąż tak ładnie mówi o żonie. Doszło nawet do tego, że na spotkaniach z wydawcą, Pinchbeck przedstawiał jej pomysły, jako pomysły jednego z pracowników. Potem nie rozumiał wściekłości żony.
Jest takie powiedzenie o tym, że za każdym mężczyzną, który odniósł sukces, stoi silna kobieta. Pieprzyć to. Zrozumiałam, że jeśli chcę być ceniona za swoją pracę, muszę robić to na własny rachunek. Kocham Dana tak bardzo mocno. To utalentowany, inteligentny człowiek o świetlistej duszy. Nie odchodzę od niego, a od społeczności, która nie może zdzierżyć faktu, że kobieta może być równie utalentowana, co mężczyzna, z którym dzieli życie. Jessica nie będzie już tworzyć gier, ale wciąż pozostanie dyrektorem w firmie. Zdaje sobie też sprawę, że w rodzinnym życiu nie ucieknie od tego, nad czym The Chinese Room będzie pracować. Zamierza też wciąż pisać muzykę dla gier studia. To zresztą wiąże się z początkiem jej nowej drogi. Zamierza stworzyć wielki, muzyczny projekt ze szkocką poetką Carol Ann Duffy. Jest też otwarta na propozycje muzycznej współpracy od innych.
Być może ta przygoda w przyszłości znów sprowadzi mnie do studia. Zobaczymy. Ale teraz chcę rozłożyć skrzydła i zobaczyć, gdzie mnie to zaprowadzi. [źródło: TheChineseRoom]
Maciej Kowalik