Jak gdyby wrzesień nie był przesadnie wypchany, dostaniemy w nim też Mario Kart Tour
Które ma szansę być najważniejszą mobilką Nintendo.
25 września - japoński gigant nareszcie podzielił się datą premiery „jeszcze-bardziej-przenośnej” wersji swojej wyścigowej serii. Nie przekonywało mnie to wcześniej, owszem, ale zwiastuny „premierowe” to zupełnie inna bajka. Dlatego martwię się trochę, że gra podzieli los Dr. Mario World, które do dzisiaj nie wskoczyło do naszych sklepików mobilnych (a sprawdzam ze smutkiem regularnie). Trzeba będzie odprawić jakieś rytualne tańce pod przewodnictwem Polygamijnej Wiedźmy, aby Tour dotarł i do nas. „Na czas” specjalnie spieszyć się nie musi, to przecież tydzień premiery The Legend of Zelda: Link’s Awakening.
Jaki Mario Kart jest - każdy widzi. To na dobrą sprawę „siódemka” z 3DS-a w wyprasowanych ciuszkach. Cieszą nowe tory, wśród których znajdziemy również realne miasta (materiały promocyjne najchętniej pompują Paryż). Niepokoją - proporcje ekranu, bo nawet jeśli próba upchnięcia wizualnego stylu serii na ekranach telefonów poszła wzorowo, tak widoczność może tutaj kompletnie zawodzić. Dlaczego Nintendo nie zdecydowało się na orientację poziomą? Wiem, że Miyamoto jest zachwycony ideą „grania jedną dłonią”, ale tutaj to ewidentnie szkodzi.
Standardowo dla produkcji mobilnych, najbardziej boimy się agresywnej kampanii mikropłatności, atakowania reklamami na każdym kroku, płacenia za zwycięstwa oraz związanego z nimi wszystkimi chaosu. Absolutnie wolałbym tutaj model „zapłać za grę, a potem w nią graj, ile chcesz” (no kurczę, to Mario Kart, to pierwsza liga), jednak Nintendo chyba nigdy już do niego nie powróci. Liczy się kasa, wiadomo. Jeśli będę w stanie bawić się mimo tego, Tour zaliczę do najważniejszych premier roku. Jest to bowiem najbliższe „dziewiątce”, co najpewniej dostanę za życia Switcha. A Mario Kart 8, choć cudowne, dziesięć na dziesięć, przez te długie lata od wersji na Wii U znam po prostu na blachę.